Выбрать главу

– Urząd skarbowy grozi każdemu. Z trudem zarabiam na utrzymanie siebie i Monty’ego, ale nigdzie nie pracuję na posadzie i takie kwestionariusze podatkowe jak moje zawsze zwracają na siebie uwagę. Nie chcą przyjąć do wiadomości, że podaję Monty’ego jako pozostającego na moim utrzymaniu.

Eve weszła za Sarah Patrick do domu.

– Kto to jest Monty?

– Oto on – powiedziała Sarah, wskazując gestem w stronę kominka.

Seter myśliwski leżący na podłodze podniósł łeb, ziewnął i pomachał ogonem.

– Leniwa bestia. – Sarah podeszła do lodówki. – Dopiero co wróciliśmy z siedmiokilometrowego biegu i ja nie jestem wykończona.

– Nie masz takiego futra – oburzyła się Jane, która tymczasem uklękła obok psa. – Jemu jest gorąco.

Monty spojrzał na nią żałośnie i polizał ją po ręce. Eve spostrzegła zaskoczona, że Jane się zupełnie odsłoniła.

– Jest piękny – powiedziała Eve do Sarah – ale rozumiem, że urząd skarbowy ma wątpliwości.

– Chciałam się przekonać, jak daleko mogę się posunąć – odparła z uśmiechem Sarah. – Wszystko było świetnie, dopóki nie sprawdzili moich rachunków. – Nalała lemoniady do dwóch szklanek. – Wydaje mi się, że Jane jest teraz zajęta.

Proszę usiąść. – Podeszła do zlewu i oparła się. – Zlituję się i nie będę się za blisko przysuwać. Jeszcze nie zdążyłam wziąć prysznica.

Jej opalona twarz i nogi błyszczały potem. Sarah Patrick była średniego wzrostu, miała krótkie, ciemne włosy i umięśnione, szczupłe ciało. Przypuszczalnie dobiegała trzydziestki. Nie wydawała się ładna, ale jej duże, błyszczące brązowe oczy i kształtne usta mogły się podobać. Emanowała energią.

– To pani dzieciak? – spytała, przyglądając się Jane. – Jest bardzo ciepła. To dobrze.

Jane rzeczywiście tak się zachowywała. Kto by przypuszczał, że dziewczynka zmięknie z powodu psa.

– Nie, nie jest moim dzieckiem.

– Lubię dzieci.

– Nie ma pani swoich?

Sarah potrząsnęła głową.

– Nie mam nawet męża. – Oczy jej zabłysły. – Dzięki Bogu. I bez tego dość mam kłopotów.

– Mieszka tu pani sama? – zapytała Eve, marszcząc brwi. – Nie powinna pani podawać adresu.

– Czasem czuję się samotna. Ale potrafię sobie poradzić. – Spojrzała na psa. – I mam wielkiego psa obrońcę. Nie zauważyła pani?

Pies obrońca przewrócił się na grzbiet i dla zabawy złapał rękę Jane w przednie łapy. Zamruczał pieszczotliwie i wyciągając szyję, usiłował złapać zębami dłoń Jane.

– Aha – potwierdziła bez przekonania Eve.

Sarah roześmiała się.

– Widzę, że nie jest pani zachwycona moimi umiejętnościami treserskimi. Monty nie jest bardzo dobrym przykładem. Ma problemy psychiczne. Nie jest pewien, które z nas dwojga jest psem.

– Jest rozkoszny.

Na twarzy Sarah pojawił się wyraz czułości.

– To prawda. – Odstawiła szklankę do zlewu. – Kto mnie pani polecił?

– Znalazłam panią w Internecie.

– Zapomniałam, że się tam kiedyś ogłaszałam. To było parę lat temu i nikt się nigdy nie zgłosił. Zapewne trudno nas tu znaleźć. – Spojrzała na Eve, mrużąc oczy. – Pani się nie zniechęciła. Dlaczego?

– Jest mi pani potrzebna.

– Na pewno tam, gdzie pani mieszka, jest jakiś treser.

– Potrzebny mi jest pies, który odnajduje ciała.

Sarah zesztywniała.

– Powinnam się była domyślić. Dla kogo pani pracuje? Dla wydziału narkotykowego? Madden panią przysłał?

– Ani dla wydziału narkotykowego, ani dla urzędu skarbowego. Nie znam żadnego Maddena.

– Żałuję, że nie mogę powiedzieć tego samego. Plus dla pani. – Potrząsnęła głową. – Nie jestem zainteresowana. Pracuje pani w policji? Mogę pani podać nazwiska kilku osób, które pomagają policji.

– Zależy mi na pani. Z tego, co czytałam, jest pani najlepsza.

– Ja nie. Monty jest najlepszy.

– Cóż, z nim się nie mogę umówić.

– Ze mną też nie.

– Bardzo proszę. To nie potrwa dłużej niż kilka dni.

Sarah znów potrząsnęła głową.

– Przecież nie jest pani specjalnie zajęta. Zapłacę więcej, niż pani zwykle dostaje.

– Powiedziałam: nie.

– Dlaczego?

– Nie lubię szukać ciał.

– Ale robi to pani. Odwróciła twarz.

– Tak, robię.

– Więc niech pani zrobi to dla mnie.

– Proszę już iść. Eve wstała.

– Proszę to przemyśleć. Potrzebuję pani.

– Ale ja nie potrzebuję żadnej pracy. – Sarah odwróciła się do Jane i psa. – Chodź, Monty. Najwyższy czas, abyś przestał robić z siebie durnia.

Strzeliła palcami.

To, co się zdarzyło, było wprost niesłychane. Monty przewrócił się na brzuch, skoczył na nogi i już po paru sekundach stał przy Sarah. Jego zachowanie zupełnie się zmieniło. Był czujny, spięty i istniała dla niego tylko Sarah.

– Jest bardzo posłuszny – powiedziała Eve. – Wydaje mi się, że nie ma wątpliwości, kto jest psem, a kto panem.

– Nie jestem jego panem. Jesteśmy partnerami. Monty mnie słucha, bo wie, że są takie sytuacje, kiedy oboje moglibyśmy zginąć, gdyby nie miał do mnie zaufania. – Podeszła do drzwi. Pies deptał jej po piętach. – Proszę, niech pani już jedzie. Nie przyjmę pani propozycji.

– Przykro mi. Chodźmy, Jane.

Jane spojrzała na Sarah potępiającym wzrokiem.

– Niech mu pani nie każe biegać, gdy jest gorąco. To nie jest dla niego dobre.

– Właśnie że jest. Niezależnie od pogody biegamy dwa razy dziennie po siedem kilometrów. Musimy trzymać formę i być przygotowani na każdą temperaturę. To bardzo ważne.

– On się męczy. – Jane wyciągnęła rękę, żeby pogłaskać psa. – Nie powinnaś… – Pies cofał się przed jej dotykiem. – Dlaczego on to robi? Myślałam, że mnie lubi.

– Lubi cię, ale teraz jest w nastroju do pracy.

– Chodźmy, Jane – powtórzyła Eve, idąc do samochodu.

Jane niechętnie poszła za nią, odwracając się i spoglądając na Sarah i na psa.

– On mi się taki nie podoba. Wolałam go przedtem.

Oboje zmienili się, gdy Eve wspomniała o szukaniu ciała. Sarah Patrick i Monty nie byli już przyjacielską kobietą i baraszkującym psem, którzy przyjęli ich gościnnie w swojej chacie. Teraz w twarzy Sarah nie było ani śladu humoru czy uśmiechu, a Monty wyglądał jak sługa wiedźmy, który nie słucha nikogo oprócz swojej pani.

– To bardzo ważne! – zawołała Eve do Sarah. – Niech się pani jeszcze zastanowi.

Sarah z uporem potrząsnęła głową.

– Czy mogę zadzwonić i spytać, czy nie zmieniła pani zdania?

– Nie zmienię zdania.

Eve włączyła silnik samochodu.

– Proszę poczekać! – Sarah spojrzała na rozczarowaną twarzyczkę Jane, a potem rzuciła okiem na psa. – Pożegnaj się, Monty – rozkazała, strzelając palcami.

Odmieniony Monty wyskoczył z chaty, jednym susem dobiegł do samochodu i stanął na tylnych łapach, usiłując dosięgnąć Jane przez otwarte okno.

Jane otworzyła drzwi i pies wskoczył do środka, moszcząc jej się na kolanach, piszcząc i liżąc ją po twarzy i rękach. Schowała twarz w jego karku, mocno go obejmując.

– Dość – powiedziała Sarah.

Monty liznął Jane ostatni raz i się wycofał. Usiadł na ziemi, tłukąc o nią ogonem.

– Dziękuję – powiedziała Eve.

Sarah wzruszyła ramionami.

– Mam fioła na punkcie dzieci i psów – oznajmiła. – Nic na to nie poradzę.

– Proszę wobec tego posłuchać, co mam do powiedzenia. Mogłaby pani po…

Sarah wróciła do chaty i zamknęła za sobą drzwi. Eve zgrzytnęła zębami. Co za uparta kobieta!

– Monty został na zewnątrz – zauważyła Jane. – Co będzie, jak ucieknie i się zgubi?