Выбрать главу

– Co zrobiłeś Sarah Patrick?

– Załatwiłem ci jej współpracę.

– Jak? Była zimna jak lód.

– Ale się zgodziła. Masz ją na dwa dni. Wykorzystaj do końca.

Powinna była wiedzieć, iż Logan zrobi wszystko, aby jej to załatwić. Był tak samo bezwzględny, gdy starał się o to, żeby Eve dla niego pracowała.

– Nie chciałam, aby stała jej się krzywda.

– Nic jej się nie stało. Ani tobie. Ani Jane. Jeśli skorzystasz z usług Sarah, zamiast zawracać sobie głowę wątpliwościami, będziecie całe i zdrowe. I o to chodzi, prawda?

Logan miał rację – pomyślała z westchnieniem Eve. Właśnie o to chodziło.

– Chce jakąś część ubrania Debby Jordan. Czy myślisz, że mógłbyś to dla mnie zdobyć, nie włamując się do niej do domu i nie wprawiając w przerażenie całej rodziny?

– Dam sobie radę. I nie dziękuj za załatwienie sprawy z Sarah.

Eve poczuła się zawstydzona. Dlaczego czepiała się Logana? Sama do niego zadzwoniła i sprowokowała go do działania, mając być może nadzieję, że pójdzie znacznie dalej, niż go prosiła.

– Przepraszam. Jestem trochę zbita z tropu. Nie wiem, czy Sarah potrafi odnaleźć ciało. Nie jestem pewna, gdzie zostało zakopane. Usiłuję się domyślić.

– Chciałbym być z tobą jutro. Co ty na to?

– Już i tak za dużo dla mnie zrobiłeś. Nie chcę, aby ktoś cię ze mną widział.

– Nie można zrobić za dużo.

– Powiedz to Sarah Patrick. Daje mi dwa dni.

– Postaraj się zmieścić w tym czasie. Wolałbym więcej jej nie przyciskać. Zwymyślała mnie, a mimo to ją polubiłem.

– Raczej bez wzajemności. Mam wrażenie, że wolałaby pochować nas niż szukać Debby Jordan.

– Ponieważ nie zgadzasz się, abym pojechał z tobą, będziesz musiała sama sobie z nią radzić. Jutro rano dostarczę ci jakieś ubranie Debby Jordan.

Była to biała baseballowa bluza z napisem „Arizona Diamondback” z przodu. Sarah Patrick wzięła ją bez słowa, nie patrząc.

– Czy była prana, odkąd ta kobieta miała ją na sobie?

– Nie, Logan powiedział, że spała w niej ostatniej nocy przed zniknięciem.

– Jak ją dostał?

– Nie pytałam.

– Przypuszczalnie ukradł ją z worka z ubraniami dla bezdomnych.

– Nie jest taki, jak pani myśli.

– Z pewnością znacznie gorszy.

– Zdziwiłam się, że chce pani jakieś ubranie. Debby nie żyje od prawie miesiąca. Zapach nie może…

– Mogłabym wykorzystać substancję, która przypomina zapach rozkładającego się ciała, ale to zdenerwowałoby Monty’ego. Choć bluza pewno i tak na nic się nie przyda. – Sarah wzruszyła ramionami. – Spróbujemy. – Rozejrzała się wokół. – Dlaczego tu jesteśmy?

– To pole leży na tyłach Desert Licht.

– I co z tego?

– Wcześniej znaleziono ciała w dwóch innych miejscach związanych ze światłem. Don wielokrotnie wspomniał o świetle podczas naszej ostatniej rozmowy. Myślę, że chciał mi coś podpowiedzieć.

– Dlaczego nie powiedział wprost, gdzie pochował ciało?

– Nie sprawiłoby mu to tyle przyjemności. Chce, abym się napracowała.

– Ściślej mówiąc, chce, żebyśmy się napracowali: Monty i ja.

– Nic o was nie wie.

Eve nie była do końca pewna, czy to prawda. Don nie dzwonił, odkąd przyjechała do Phoenix, ale to wcale nie oznaczało, iż go tu nie było. Być może cały czas ją obserwował.

– Chce pani, abym szukała na tym polu tylko z powodu nazwy terenu?

– Poza tym stąd jest niedaleko do kościoła, obok którego znikła Debby Jordan.

Sarah przyglądała jej się z powątpiewaniem. – No dobrze, może to niewiele, ale nic więcej nie wiem – przyznała Eve i zacisnęła usta.

– Jak pani sobie życzy. Przez dwa dni będę szukała wszędzie, gdzie mi pani każe. Nic więcej. Na tyle się zgodziłam – Wzięła płócienną torbę z dżipa i spojrzała na Jane, która klęczała obok Monty’ego. – Po co ją pani tu przywiozła?

– Don chce, aby była ze mną. Poza tym nie mogę ryzykować i zostawić jej samej. Nie będzie przeszkadzać.

– Nic takiego nie sugerowałam. To sprytny dzieciak. Ale Monty nie będzie jej dotrzymywał towarzystwa. – Podeszła do Jane i uśmiechnęła się do niej. – Przykro mi, ale Monty musi się brać do pracy.

Jane wstała powoli.

– Mogę iść z wami?

Sarah spojrzała na Eve.

Jane i tak była na miejscu. Czy aktywny udział w poszukiwaniach miałby być dla niej gorszy niż siedzenie i czekanie w samochodzie? Przynajmniej będzie czymś zajęta. Eve skinęła głową.

Sarah odwróciła się do Jane:

– Dość prędko przechodzimy cały teren, zazwyczaj dwukrotnie, żeby wykluczyć jakąś pomyłkę.

– Dam sobie radę.

– Jak chcesz.

Sarah uklękła, otworzyła torbę, wyjęła z niej smycz i przyczepiła ją do obroży Monty’ego. Pies znieruchomiał.

– Czy on wie, że coś się dzieje? – spytała Jane.

Sarah kiwnęła głową.

– Ale nie wie jeszcze, co takiego. Biorę go na smycz przede wszystkim ze względu na moją wygodę, bo w ten sposób mogę go lepiej kontrolować. Zazwyczaj biega swobodnie, zakładam mu smycz jedynie w nieznanym terenie albo dla poczucia bezpieczeństwa innych ludzi.

– Jak to?

– To duży pies. Niektórzy ludzie nie lubią dużych psów.

– Bo są głupi.

Sarah uśmiechnęła się do niej.

– Też tak myślę, mała.

Sięgnęła do płóciennej torby i wyjęła z niej dżinsowy pas z licznymi naszytymi kieszeniami. Monty zesztywniał.

– Teraz już wie, że musimy pracować. – Sarah zawiązała sobie pas na brzuchu. – To jego sygnał.

Monty podniósł głowę i spojrzał na nią chętnymi, błyszczącymi oczyma.

Sarah pochyliła się i dała mu powąchać bluzę Debby.

– Znajdź ją, Monty.

Eve oparła się o zderzak samochodu i przyglądała się, jak Sarah, Monty i Jane ruszają przez pole. Szli szybko, tak jak mówiła Sarah, ale pole było duże i dokładne jego przejście musiało zabrać sporo czasu.

Monty szedł z pochylonym łbem i napiętymi mięśniami, obwąchując teren. Dwukrotnie przystanął, zawahał się i ruszył dalej. Wczesnym popołudniem Sarah przyprowadziła psa z powrotem do samochodu.

– Nic.

– Jest pani pewna? – spytała rozczarowana Eve.

– Monty jest pewien. To dla mnie wystarczy. – On się nigdy nie myli?

– Nie.

– Dlaczego dwa razy przystanął?

– Wyczuł coś martwego.

– Co? – zapytała sztywno Eve.

– To nie były ludzkie szczątki. Monty umie rozróżnić. – Sarah zdjęła smycz psu, potem pas z siebie, i odwróciła się do Jane. – Teraz Monty już ma wolne. Idź się z nim pobawić. On to lubi.

– Dobrze.

Jane nie trzeba było powtarzać dwa razy. Sarah przyglądała się przez chwilę, jak Jane biegnie przez pole razem z psem.

– Monty ją lubi – powiedziała.

– Jane go uwielbia.

– Wie, co dobre.

– Dziękuję, że pozwoliła jej pani pójść ze sobą. Do tej pory miała kiepskie życie. Przebywanie razem z psem dobrze jej robi.

– To nie jest jej wina, że zostałam we wszystko wmanewrowana – odrzekła znacząco Sarah. – To jest pani robota.

Eve drgnęła.

– Owszem, ma pani rację. Powinnam więc wykorzystać panią do ostatnich granic, póki mam na to czas. I tak nie zmieni pani o mnie zdania.

– Myśli pani o innych miejscach poszukiwań?

– Jest ich jeszcze jedenaście. Wszystkie mają w nazwie słowo „światło”.

– Jedenaście?

Eve wyciągnęła mapę i pokazała na niej zakreślone kółka.

– Może dwanaście.

– W życiu nie zdążymy z tym w dwa dni.

– Najpierw zajmiemy się tymi, które są najbliżej kościoła Debby Jordan. Czy Monty ma jakiś limit czasowy, po którym nie nadaje się już do pracy?