To były same długie dni. Od świtu do północy, a czasem dłużej. Sarah miała powody do złości. Eve siedziała w samochodzie lub stała obok, przyglądając się tylko, podczas gdy Sarah i Monty wciąż szukali. Aż dziw, że jeszcze im się chciało.
Sarah milczała prawie przez całą drogę do domu.
– Ile miejsc nam jeszcze zostało?
– Cztery.
– To niedużo. A może on panią oszukał?
– To człowiek zdolny do wszystkiego, ale dlaczego miałby próbować zabić Monty’ego, gdybyśmy nie działali w dobrym kierunku?
– Żeby uprawdopodobnić swoje słowa?
– To możliwe – odparła wolno Eve. – Może lubi, kiedy poruszam się po omacku i brnę w ślepe zaułki.
– Ale pani tak naprawdę w to nie wierzy?
– Nie, myślę, że ma to jakiś cel. Don lubi się podniecać następującymi po sobie porażkami i triumfami, nadzieją i rozczarowaniem, napięciem i poczuciem rozkosznej ulgi. Jeśli znajdziemy ciało Debby Jordan, będzie to dla niego rozkoszna ulga.
– Mówi pani tak, jakby go znała.
Czasami Eve sama czuła się tak, jakby go znała. Nie mogła o nim nawet na chwilę zapomnieć. Były momenty, gdy zdawało jej się, że jeśli się dostatecznie szybko odwróci, zobaczy go za plecami.
Wyobraźnia. Od tamtego telefonu, który odebrała w samochodzie, Juan Lopez i Herb Booker pilnowali jej przez cały czas i twierdzili, że nikt nigdy za nią nie jeździł.
Może.
Skręciła i zobaczyła przed sobą znajomą bramę domu.
– Znajdziemy ją jutro – powiedziała do Sarah. – On nie kłamał. Wiem, że…
– Uwaga!
Eve nacisnęła na hamulec, kiedy zobaczyła mężczyznę na ulicy.
– Boże!
Lopez zatrzymał samochód tuż za nią i biegł w stronę mężczyzny z wyciągniętą bronią.
– Nie!
Nagle Lopez znalazł się na ziemi.
Boże, zabije go!
Eve wyskoczyła z samochodu.
– Eve, czy pani zwariowała?! – krzyczała za nią Sarah.
– Przestań! Słyszysz? Natychmiast się uspokój! Zrobisz mu krzywdę.
– Mam wielką ochotę zrobić komuś krzywdę. – Joe puścił kark Lopeza i wstał. – Po co leciał do mnie z bronią?
– Chronił mnie.
– Kiepsko mu to wyszło. Logan marnuje tylko pieniądze.
– Lopez jest bardzo dobrym ochroniarzem.
Brama otworzyła się przed nimi i Herb Booker wypadł na ulicę.
Joe zakręcił się na pięcie w obronnej pozie. Eve stanęła przed nim.
– Wszystko w porządku, Herb. Znam go – wyjaśniła.
Herb spojrzał na swego partnera, który powoli siadał na ulicy, a potem na Joego.
– Dla mnie to nie jest w porządku.
– To policjant.
– Od kiedy gliniarze stosują taktykę Rambo?
– Joe jest trochę nietypowy. – Eve odwróciła się do Joego: – Idź do domu.
– Naprawdę pozwalasz mi wejść do środka? – spytał z ironicznym uśmieszkiem.
– Zamknij się. Jestem na ciebie cholernie wściekła. Nie musiałeś rzucać się na Juana.
– Miał broń.
– I za to go niemal zabiłeś? Joe wzruszył ramionami.
– Już ci mówiłem, że byłem wściekły.
– Ja też jestem wściekła. – Wsiadła z powrotem do samochodu. – Nikt cię tu nie zapraszał.
– Doskonale zdaję sobie z tego sprawę.
Joe odwrócił się i wszedł piechotą przez bramę.
– Kto to jest? – spytała Sarah. – Herb miał rację. Mnie też przypominał Rambo.
– Joe Quinn. Stary przyjaciel – odparła Eve, wjeżdżając na teren posesji.
– Jest pani pewna? Emanuje bardziej wściekłością niż przyjaznymi uczuciami.
– Jest na mnie zły. – Eve zacisnęła usta. – Nie bardziej jednak niż ja na niego.
– On był u Fay – powiedziała z tylnego siedzenia Jane. – Rzucił się na mnie.
– Najpierw ty rzuciłaś się na niego. Z kijem baseballowym.
– Broni go pani – zauważyła Sarah.
– To taki odruch. – Eve zaparkowała i wysiadła z samochodu. – Idźcie spać. Ja się nim zajmę.
– To nie będzie takie proste – mruknęła Sarah…
– Ale Monty i ja jesteśmy zbyt zmęczeni, żeby się narzucać z pomocą, a Jane nie ma przy sobie kija baseballowego.
Jane zachichotała.
– Czy Monty może ze mną dzisiaj spać? – zapytała.
– Dziś nie. Wiesz, że się zgadzam tylko z jakiejś nadzwyczajnej okazji. – Sarah kiwnęła głową Joemu, który czekał przy drzwiach. – Niech pan będzie miły dla Eve, bo poszczuję pana moim psem.
Nie czekając na odpowiedź, popchnęła Jane i Monty’ego do środka i weszła za nimi.
– Kto to jest? – spytał Joe.
– Sarah Patrick. Jej pies, Monty, umie odszukiwać ciała. Dziwię się, że wiesz, gdzie mieszkam, a nie orientujesz się, kim jest Sarah. Czy Logan ci nie powiedział, co się tu dzieje?
– Chyba żartujesz. – Joe wszedł za nią do domu. – Logan powiedział mi tylko tyle, ile musiał: że jesteś bezpieczna, że pilnuje cię dwóch jego ochroniarzy i żebym się odczepił.
– To jak mnie znalazłeś?
– Mark powiedział, że wybierałaś się do Phoenix i że jego zdaniem miałaś asa w rękawie. Natychmiast pomyślałem o Loganie. Zacząłem go szukać. Dowiedziałem się, że wyjechał z Monterey i mieszka w Camelback Inn. Dowiedziałem się też, że jest właścicielem tego domu, i pomyślałem, iż byłoby logiczne, gdyby umieścił cię tu z Jane.
– Bystrzak z ciebie.
– Na twoim miejscu nie byłbym taki sarkastyczny – odrzekł ochrypłym głosem. – Przeszedłem piekło, starając się ciebie znaleźć i nie wiedząc, czy Don nie znajdzie cię pierwszy. Nie wiem, czy jeszcze potrafię się opanować.
– Już nie, sądząc po przedstawieniu na ulicy.
– Zdenerwowałaś się? Przepraszam. Zawsze wiedziałem, że przemoc sprawia ci ból, bo za często się z nią w życiu stykałaś, i starałem się hamować, ale teraz nie mam już siły. Przyjmij mnie takim, jakim jestem. – Rozejrzał się wokół. – Ładnie tu. Bardzo przytulnie. Logan dobrze się spisał.
– Bardzo mi pomógł.
Joe zacisnął wargi.
– Ach tak? Jak bardzo? Otacza cię sympatią i prowadzi z tobą intymne pogaduszki?
– Oczywiście, że z nim rozmawiam. Dzwonię do niego, kiedy mam chwilę czasu, żeby mu powiedzieć, jak się toczą sprawy. Czy miałam go wykreślić z mojego życia, gdy pomógł mi w uzyskaniu współpracy Sarah i w innych sprawach… Dlaczego ja się właściwie tłumaczę? To nie twój…
– Chcę wiedzieć tylko jedno. Czy Don się z tobą kontaktował, odkąd tu jesteś?
– Tak.
Joe zaklął pod nosem.
– Jak ten drań to robi? Musi cię cały czas obserwować.
– Dlaczego się tak dziwisz? Ma wieloletnie doświadczenie w chodzeniu za swymi ofiarami i zna wiele trików. Ta bliskość napawa go radością i triumfem. – Eve weszła do dużego pokoju i odwróciła się twarzą do Joego. – Jestem zmęczona. Powiedz, co chcesz powiedzieć, i pozwól mi iść spać. Jutro rano musimy wstać bardzo wcześnie i znów szukać.
– Tak po prostu?
– Tak po prostu. – Eve straciła już cierpliwość. – Do jasnej cholery, Joe, czy ty się spodziewasz, że będę przepraszać za to, iż starałam się ciebie chronić? W tej chwili zrobiłabym to samo. To jest moja sprawa, nie twoja.
– Twoje sprawy są zawsze moimi od dnia, kiedy cię poznałem. I zostaną takimi aż do dnia mojej… – Potrząsnął głową. – Wycofujesz się i odstawiasz mnie na boczny tor. Przecież to czuję. Jak długo, twoim zdaniem, mogę… – Zrobił dwa kroki do przodu i złapał ją za ramiona. – Spójrz na mnie. Na litość boską, spójrz na mnie i zobacz mnie takiego, jakim jestem, a nie takiego, jakim chciałabyś mnie widzieć.
Jego oczy…
Eve czuła obręcz na piersiach, która nie pozwalała jej odetchnąć.