Nie, to było niemożliwe. Nie potrafiłaby tak jej skrzywdzić.
Don nie miał pojęcia, że coś się między nimi zmieniło. Nie da mu tej satysfakcji. Będzie tylko musiała poza domem trzymać Jane na dystans.
Na pewno nie zdradzi się przed Donem.
– Cześć. – Joe wszedł do kuchni i opadł na krzesło. – Napiłbym się kawy.
– Stoi na ladzie. – Eve podniosła do ust filiżankę. – Nie wróciłeś wczoraj do domu.
– Skąd wiesz? – Wstał i nalał sobie kawy. – Sprawdzasz mnie? To dobrze.
– Zastukałam do twojego pokoju, a kiedy nie odpowiedziałeś, zajrzałam do środka. Mogłeś zadzwonić.
– Myślałem, że śpisz – powiedział z przekornym uśmiechem. – Zachowujemy się jak stare małżeństwo.
– Dlaczego nie wróciłeś wczoraj do domu?
– Poszedłem z Charliem do jego hotelu i wypiliśmy kilka kolejek. – Skrzywił się na samo wspomnienie. – No, trochę więcej niż kilka.
– Chciałeś go upić?
– Rozluźnić. Charlie się miga. Spiro krótko go trzyma, odkąd bez jego wiedzy dotarł do tego raportu.
– Nie chcę, żeby miał przeze mnie kłopoty. Powinieneś najpierw pogadać z policjantami w Phoenix.
– Próbowałem, ale natknąłem się na ścianę. Miejscowa policja jest potwornie wkurzona, że Spiro nie podał im nazwiska informatora, który rzekomo powiadomił go o tym, gdzie są zakopane zwłoki Debby Jordan.
– Co to ma z tobą wspólnego?
– Uważają, że jestem w za dobrych stosunkach ze Spiro i z Charliem, więc nie chcą ze mną współpracować, chyba że wyciągnę od tych dwóch jakieś dodatkowe informacje.
– I co? Wyciągnąłeś?
– Po bardzo długim czasie udało mi się namówić Charliego, żeby mi powiedział, czego się dowiedział od policji w Phoenix na temat morderstw.
– Świece?
– Na rękach widniały ślady wosku, ale nie o to chodzi. Ciała były zakopane w ziemi znacznie dłużej niż te w Talladedze.
– Jak długo?
– Dwadzieścia pięć do trzydziestu lat.
– Wielki Boże! – Przeraził ją ten ogrom czasu. Ile jeszcze śmierci, ile grobów, Donie? – I nikt go nigdy nie złapał. To się wydaje wręcz niewiarygodne.
– Spiro ma rację. Na początku mu się udawało, a potem był bardzo ostrożny. – Joe umilkł na chwilę. – Ale nam się też chyba udało. Te morderstwa mogą należeć do jego pierwszych morderstw.
– Co to za różnica? Po tylu latach na pewno nie ma już żadnych śladów.
– Ciała zostały zidentyfikowane.
– Jak? Przecież miały usunięte zęby?
– DNA. Ciała znaleziono przed blisko trzema miesiącami. Wyniki przyszły dwa tygodnie temu. – Podniósł do ust filiżankę i wypił łyk kawy. – Policja przeszukała stare raporty i znalazła cztery prawdopodobne przypadki zaginionych osób. Odwiedzili ich rodziny i w końcu uznali, iż muszą to być Jason i Eliza Hardingowie. Brat i siostra, szesnaście i piętnaście lat. Zaginęli czwartego września tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego roku. Fajne dzieciaki, choć może trochę… Jason grał na gitarze i ciągle mówił o wyjeździe do San Francisco. Kiedy znikli, ojciec sugerował policji, żeby ich szukać w Haight-Ashbury albo w Los Angeles. Koło Jasona i Elizy kręcił się jakiś młody chłopak, nawet dość sympatyczny, ale pan Harding zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie miał złego wpływu na jego dzieci. On i jego dwaj bracia zjawili się w mieście kilka tygodni wcześniej. Bracia byli spokojni, niemal ponurzy, a Kevin gadał jak nakręcony. Bez przerwy opowiadał o różnych grupach muzycznych i muzykach, którzy zarabiali majątek w knajpach na Zachodnim Wybrzeżu. Prawdziwy czarodziej.
– Don?
– Nazywał się Kevin Baldridge. On i jego bracia zniknęli w tym samym czasie co Jason i Eliza.
– Odnaleziono go?
Joe potrząsnął głową i dodał:
– Być może istnieje jego zdjęcie.
– O mój Boże!
– Nie podniecaj się tak. Pani Harding proponowała zdjęcie policji, ale nie ma go w aktach. – Joe uśmiechnął się. – Charlie odnalazł Hardingów w Azorze, małym miasteczku na północ stąd. Moim zdaniem żadna matka nie wyrzuciłaby takiego zdjęcia, nie sądzisz?
– Aha. – Joe miał rację. Nie powinna się tak przejmować, lecz to był prawdziwy postęp. – Czy wiedzą, iż odnaleziono ciała ich dzieci?
– Jeszcze nie. Charlie dopiero teraz trafił na ich ślad. Jutro do nich jedzie.
– Chcę z nim pojechać.
– Tak myślałem. Przykro mi, ale to nie jest dobry pomysł. Pomyśl, co by było, gdyby ktoś zobaczył Charliego z kidnaperką. Obiecał jednak, iż pokaże ci zdjęcie, jak tylko wprowadzi je do ewidencji.
– Mamy zdjęcie.
– To nie musi być Don.
– Ale może.
Niewykluczone, że jutro zobaczy jego twarz.
Joe odstawił filiżankę.
– Idę pod prysznic, a potem zdrzemnę się chwilę. A jeszcze później zabiorę cię na obiad.
– Co?
– Oszalejesz, nie mając nic lepszego do roboty niż czekanie na jakąś wiadomość od Spiro albo od Charliego. Chyba że masz gdzieś jeszcze jakieś ciało do odszukania. – Joe podszedł do drzwi. – Bądź gotowa o dwunastej.
Bezczelny tyran.
– Może ja wcale nie chcę jechać z tobą na obiad. I może nie powinieneś się pokazywać z kidnaperką.
– Najwyżej wystawisz mnie do wiatru. Wtedy wezmę Monty’ego. Zapewne będzie bardziej zadowolony. Choć Sarah zaprotestuje przeciwko karmieniu go meksykańskimi potrawami – rzucił Joe i wyszedł z kuchni.
Już drugi raz w ciągu dwunastu godzin przegrała z psem – pomyślała rozbawiona Eve. Naprawdę można się nabawić kompleksów.
Przynajmniej Joe zachowywał się normalnie. W tej chwili nie chciała się zastanawiać nad poważniejszymi sprawami. Choć gdyby tego od niej zażądał, nie miałaby wyboru… Nie, nie będzie się teraz tym przejmować. Joe miał rację. Jeśli się czymś nie zajmie, zwariuje.
– Czy mogłabym dostać kawy? – spytała Sarah, stając w drzwiach razem z psem. Oboje wyglądali na zmęczonych i rozdrażnionych.
– Jasne. – Eve zerwała się na nogi. – Proszę usiąść. Czy chciałaby pani coś zjeść? Odkąd Monty znalazł Debby Jordan, nic pani nie jadła.
– Czy to ona? – Sarah usiadła przy stole, a Monty położył się przy jej nogach. – Została zidentyfikowana?
Eve kiwnęła głową.
– Dzięki Bogu. – Sarah wyciągnęła rękę i poklepała psa po łbie. – Skończone, chłopcze.
– Mogą być jajka?
– Wystarczą mi płatki z mlekiem.
Eve postawiła przed nią płatki, miskę i mleko.
– Czy Monty coś jadł?
– Troszeczkę wczoraj wieczorem. Już mu lepiej. – Sarah zalała płatki mlekiem. – Czy to coś pomoże? Znajdą go teraz?
– Jest jeden ślad, który daje pewne nadzieje. – Opowiedziała Sarah o zdjęciu. – To znacznie więcej, niż mieliśmy do tej pory.
– Tak – rzekła Sarah i umilkła. – Myślałam, że jutro wrócę do domu. Poszukiwania się skończyły. Nie ma powodu, aby Don znów chciał skrzywdzić Monty’ego.
„Musiał być w amoku”.
– Don nie działa racjonalnie. Znaleźliśmy ciało szybciej, niż planował. Proszę tu zostać.
– Nic nam się nie stanie. Za pierwszym razem działał z zaskoczenia. – Sarah podrapała Monty’ego za uszami. – Lubimy być u siebie.
– Proszę, zostańcie tutaj. Jeszcze tylko parę dni. Jest szansa, że wkrótce go złapiemy. – Eve zamilkła na chwilę. – Poza tym Jane będzie się denerwować o psa. Sama pani wie.
– Wiem. – Sarah wzruszyła ramionami. – Niech będzie. Parę dni. Ale Monty w domu prędzej by wydobrzał.
Najwyraźniej samopoczucie Monty’ego było dla Sarah najważniejsze.
– Dziękuję.
Sarah skończyła jedzenie i wstała.