Выбрать главу

– Zabieram Monty’ego na przebieżkę. Potrzebuje ruchu. – Skrzywiła się. – Ja też. Żadne z nas nie lubi siedzieć w domu.

Wszyscy mieli chyba podobne myśli: trzeba coś robić, biegać, działać, nie myśleć o Donie, czymś się zająć.

– Wybieram się na obiad z Joem. Przypilnuje pani Jane?

– Jasne, choć to raczej ona będzie pilnować mnie i Monty’ego. – Sarah uśmiechnęła się. – Fajny dzieciak.

Będzie mi jej brakowało. – Uśmiech znikł jej z ust. – To chyba niemożliwe, żeby ten potwór chciał ją zabić.

– Ale tak jest.

– Wiem. – Podeszła do drzwi razem z psem. – W Oklahoma City dużo się dowiedziałam o potworach.

– Nie wiem, jak pani sobie z tym poradziła.

– Wie pani doskonale. Po prostu traktuje się każdy dzień jako odrębną całość. Każdą minutę nawet. A tymczasem człowiek szuka czegoś, żeby zapełnić pustkę.

– Na przykład zabiera psa na przebieżkę.

– Albo daje się zaprosić Joemu na obiad. – Sarah uśmiechnęła się lekko. – Każdy sposób jest dobry.

– Tak, każdy sposób jest dobry. – Eve kiwnęła głową.

Rozdział czternasty

Logan zadzwonił na komórkę Eve, kiedy jechała z Joem na obiad.

– Znalazłaś Debby Jordan.

– Tak.

– Mogłaś zadzwonić i mi powiedzieć, a nie czekać, aż dowiem się z gazety.

– Mówiłam ci, żebyś się nie mieszał w tę sprawę. Chciała ich wszystkich trzymać od tego z daleka, ale ja koś jej się nie udawało.

– Czy Quinn nadal mieszka w domu? Eve zesztywniała.

– Tak.

– Herb mi powiedział, że się tam zjawił. Nie dzwoniłem, bo miałem nadzieję, że go wyrzucisz, ale tym razem to ja wypadłem za nawias.

– Pozbędę się Joego jak najprędzej. – Rzuciła na niego okiem. – Na razie strasznie się opiera.

– To mnie nie dziwi. Powinienem był wiedzieć, że dowie się o tym domu. Jest teraz z tobą?

– Tak.

– Cholera, przyjadę i zrobię z tym porządek.

– Nie, Loganie.

W słuchawce zapadła cisza.

– Odpychasz mnie od siebie. Czuję to.

– Muszę. Znów cisza.

– To może wiele znaczyć, prawda?

– Znaczy dokładnie to, co powiedziałam. Logan zaklął pod nosem i się rozłączył. Eve nacisnęła guzik.

– Jest wściekły? – zapytał Joe.

– Tak.

– Bardzo dobrze.

– Zamknij się.

Eve poczuła pod powiekami piekące łzy. Może byłoby lepiej, gdyby Logan naprawdę się na nią rozgniewał i obraził. Może właśnie dlatego nie dzwoniła do niego, ponieważ chciała, aby to on wreszcie odszedł. Logan miał swoją dumę i nie zamierzała go ranić.

„Odpychasz mnie od siebie”.

Logan się nie mylił. Eve odsuwała się od niego, stwarzała między nimi dystans. Kiedy to się zaczęło? Joe powrócił do jej życia i wywrócił wszystko do góry nogami.

– Logan zrobił, co mógł, aby mi pomóc, a mimo to się nie wtrąca, w przeciwieństwie do innych osób.

– To jego błąd. Zawsze w stosunku do ciebie zachowywał się jak dżentelmen.

– I bardzo dobrze.

Joe tylko się uśmiechnął. Miała ochotę mu przyłożyć.

– Przepraszam. W gruncie rzeczy czuję nawet pewną sympatię do Logana i nie powinienem mu niczego zarzucać. Sam popełniałem ten błąd przez wiele lat. Różnimy się zaledwie jedną rzeczą. – Porzucił gdzieś lekki ton, jakim wcześniej przemawiał. – On za mało cię pragnie. Nie jesteś środkiem jego życia. Nie zrobi niczego więcej, żeby cię zdobyć. I dlatego cię ostatecznie straci. – Skręcił kierownicą i samochód wjechał przez bramę do niewielkiego, przyjemnego parku. – I dlatego ja wygram. – Zaparkował na poboczu. – A teraz przestań myśleć i odpoczywaj. Jesteśmy na miejscu.

– Jak to? – Eve rozejrzała się wokół ze zdumieniem.

– Obiad. – Kiwnął głową w stronę bufetowego wózka ustawionego trochę dalej, przy placu zabaw. – Galindo’s. Herb mówi, że dają najlepsze fajitas w Phoenix. – Wyciągnął ze schowka słoneczne okulary i sięgnął za siebie po czarny, słomkowy kapelusz. – Włóż to. Będziesz wyglądać jak ukrywająca się Madonna.

– Chyba zwariowałeś.

– Nie, zgłodniałem. Pomyślałem, że miło byłoby usiąść na jednej z ławek, jeść meksykańskie jedzenie i przyglądać się przechodzącym ludziom. – Joe wysiadł z samochodu. – Jest tak ładnie, że szkoda siedzieć w zamkniętym pomieszczeniu.

Rzeczywiście było bardzo ładnie i Eve nie chciała się z nim kłócić. Marzyła o chwili wytchnienia i luzu, kiedy nie musiałaby myśleć o Loganie albo o Donie. Zdąży o nich pomyśleć jutro. I jutro może dostaną zdjęcie.

Eve i Joe siedzieli na ławce w parku, zajadając fajitas, jakby nie mieli w ogóle żadnych zmartwień. Eve z uśmiechem pochyliła się i wytarła Quinnowi kącik ust.

Jej zachowanie i nastrój były dzisiaj odrobinę inne – pomyślał Don.

Nadzieja?

Może. Znalazła przecież Debby Jordan.

Don w zasadzie nie miał nic przeciwko nadziei. Chciał wprawdzie przeciągnąć trochę poszukiwania, mieć więcej czasu na tworzenie nastroju i czekanie, aż zadzierzgną się więzy uczuciowe między Eve a Jane MacGuire, ale mógł sobie z tym poradzić. Nadzieja i optymizm niosły ze sobą własne korzyści – upadek z wysokiej góry był zawsze boleśniejszy. Może to nawet lepiej, iż tak szybko odnalazła tę kobietę. Od tej chwili sprawy nabrały przyspieszenia i niebawem będzie faktycznie balansował na linie. Na samą myśl poczuł przypływ podniecenia.

Jednakże zmaganie się z Eve Duncan było jeszcze bardziej podniecające. Rozwijała się, twardniała, zmieniała się tak, jak on się wcześniej zmieniał. Obserwował ją z zainteresowaniem, wiedząc, iż sam jest za to odpowiedzialny.

Tak, nadzieja nie była zła.

Ale z Eve działo się coś jeszcze…

Musiał ją dokładnie obserwować, jej zachowanie, mowę ciała, wyraz twarzy. Jeśli będzie ją obserwować, dowie się, o co chodzi. Nieźle zdążył już ją poznać.

Dowie się, o co chodzi.

Sarah i Jane czekały na Eve i Joego na podjeździe przed domem.

Monty podbiegł de Eve, merdając ogonem, gdy otworzyła drzwi samochodu.

Delikatnie poklepała go po łbie.

– Lepiej wygląda.

– Jest mu lepiej, dzięki Bogu. – Sarah kiwnęła ręką i Monty wrócił do niej. – Udany obiad?

– Bardzo. Fajitas z chili – odparł Joe. – Myślę, że Eve smakowało o wiele bardziej, niż smakowałoby Monty’emu. Zamierzałem przynieść mu resztki, ale Eve przekonała mnie, iż to nie byłby dobry pomysł.

– Chyba bym pana zamordowała. Od takiego jedzenia Monty ma gazy.

– Biegaliście przez cały czas?

– Nie, Jane i ja zrobiłyśmy sobie piknik. – Sarah uśmiechnęła się do dziewczynki. – Jane powiedziała, że już nie pamięta, kiedy ostatnio jadła obiad na świeżym powietrzu.

Jane wzruszyła ramionami.

– Nic wielkiego. Pełno mrówek i piasku w kanapkach. Sarah pokiwała głową.

– Twarda z ciebie dziewczyna.

– Monty’emu chyba się podobało.

– Bo karmiłaś go pieczoną polędwicą.

– Kazałaś mu ją zjeść. Takie pożywienie jest mu potrzebne. Ostatnio nie jadał za wiele. – Jane ruszyła do domu. – Chodź, Monty. Dam ci wody.

Monty ani drgnął.

Sarah znów wykonała ruch ręką i pies pognał za Jane do domu.

– Dziękuję za dotrzymanie jej towarzystwa – powiedziała Eve.

– Lubię tę małą. – Sarah zmarszczyła brwi. – Szkoda, że nie mogę… To dla niej niełatwa sytuacja.

– Co takiego?

– Nie mogę podzielić się psem. Chciałaby, aby należał do niej, a tak nie może być. Monty nie mógłby mieć podzielonej lojalności. – Skrzywiła się. – Poza tym za długo jesteśmy razem. To w pewnym sensie eliminuje innych.