Выбрать главу

– Przepraszam. Jesteś cała w nerwach. Chciałem tylko…

– Co za idiotyczne słowo! Piękności z Południa bywają całe w nerwach. Scarlett O’Hara mogła być cała w nerwach. Ja nie.

– Jesteś w lepszej formie niż parę minut temu – zauważył Joe, uśmiechając się.

Czyżby? Niechęć przed konfrontacją z Loganem i poinformowaniem go, że wyjeżdża, przesłoniła inne myśli, ale jak tylko zostanie sama, wróci ból.

Niech wróci. Da sobie radę. Dawała sobie radę przez wiele lat. Nic się jej nie stanie.

Teraz ma szansę, żeby zabrać Bonnie do domu.

Phoenix, Arizona

Don włożył świecę w dłoń Debby Jordan i przeturlał ciało do wykopanego grobu.

Zadał jej ból. Wydawało mu się, że nie miał już w sobie prymitywnej potrzeby sprawiania bólu ofierze. Ale w trakcie zabijania nagle zdał sobie sprawę, że za mało odczuwa, i wpadł w panikę. Uderzał w napadzie paniki. Jeśli znikła przyjemność z zabijania, co mu zostało? Jak będzie żył?

Precz z paniką! Wszystko będzie dobrze. Zawsze wiedział, że przyjdzie kiedyś taki dzień. Problem był rozwiązywalny. Musi znaleźć sposób, żeby znów znaleźć w zabijaniu świeże wyzwanie.

Debby Jordan nie była zwiastunem ostatecznej nudy i całkowitej obojętności, których najbardziej się obawiał. To, że jego ofiara cierpiała, nie miało żadnego znaczenia.

Cholera, sprawiła mu ból.

Eve spoglądała na łagodne fale. Wybiegła na plażę wiele godzin temu, po rozmowie z Loganem, i siedziała tu od tej pory, starając się odzyskać zimną krew.

Na świecie było tyle bólu zadawanego przez obcych, dlaczego zatem musiała zranić kogoś, na kim jej zależało?

– Powiedziałaś mu?

Odwróciła głowę i zobaczyła, że niedaleko stoi Joe.

– Tak.

– I co mówił?

– Niewiele. Właściwie nic, odkąd oznajmiłam, że to może być Bonnie. – Eve uśmiechnęła się smutno. – Powiedział, że zagrałeś jedyną kartą, której nie może pobić.

– Ma rację. – Usiadł przy niej. – Bonnie jest bezspornym faktem w życiu nas wszystkich.

– Tylko w moim. Nigdy jej nie znałeś.

– Znam ją. Tyle mi o niej opowiedziałaś, że czuję się tak, jakby była moją córką.

– Tak bardzo kochała życie. Przychodziła codziennie rano, wskakiwała mi na łóżko i pytała, co będziemy robić, co zobaczymy. Promieniowała miłością. Dorastałam w biedzie i goryczy, i zawsze się zastanawiałam potem, dlaczego dostałam takie dziecko jak Bonnie. Nie zasłużyłam sobie na nią.

– Zasłużyłaś.

– Kiedy zjawiła się na świecie, starałam się zasłużyć. – Eve zmusiła się do uśmiechu. – Masz rację, przepraszam. Nie powinnam cię tym wszystkim obciążać.

– To nie jest żadne obciążanie.

– Jest. A dotyczy przecież wyłącznie mnie.

– Niemożliwe. Kiedy cierpisz, czują to wszyscy twoi bliscy. – Nabrał piasku w garść i powoli przesypywał go przez palce. – Bonnie wciąż tu jest. Dla nas wszystkich.

– Dla ciebie, Joe?

– Jasne, czy mogłoby być inaczej? Ty i ja od dawna jesteśmy razem.

Od tej strasznej chwili, gdy znikła Bonnie. Pracował wówczas w FBI, był młodszy, mniej cyniczny, zdolny do odczuwania szoku i przerażenia. Starał się ją pocieszyć, wtedy nic nie mogło jej pocieszyć. A jednak wyciągnął ją z niemal śmiertelnej depresji i zmusił do normalnego życia.

– Nie wiem doprawdy, dlaczego się mnie trzymasz – powiedziała z grymasem Eve. – Kiepski ze mnie przyjaciel. Myślę wyłącznie o mojej pracy. W dodatku jestem cholerną egoistką, nawet nie wiedziałam, że macie z Dianę jakieś kłopoty. Dziwię się, że przy mnie tkwisz.

– Ja też się czasem dziwię. – Joe przechylił głowę, jakby się nad czymś zastanawiał. – Przypuszczam, że się do ciebie przyzwyczaiłem. Zawieranie nowych przyjaźni jest zbyt męczące, zostanę więc chyba przy tobie.

– Bogu niech będą dzięki. – Podciągnęła nogi i objęła kolana rękami. – Sprawiłam mu ból, Joe.

– Logan to twardziel. Przeżyje i to. Kiedy cię tu zwabił, wiedział, że to nie jest nic pewnego i długoterminowego.

– Wcale mnie tu nie zwabił. Chciał mi pomóc.

Joe wzruszył ramionami.

– Może. – Wstał i poderwał ją na nogi. – Chodźmy, odprowadzę cię do domu. Już dość długo tu siedzisz.

– Skąd wiesz?

– Widziałem, jak wybiegłaś z domu. Czekałem na tarasie.

– Przez cały czas?

Uśmiechnął się.

– Nie miałem nic lepszego do roboty. Wiedziałem, że musisz być sama, ale teraz pora już iść spać.

Stał w ciemności, milczący i silny, czekając cierpliwie, aż pozwoli sobie pomóc. Eve nagle sama poczuła się mocniejsza i nastawiona bardziej optymistycznie do tej sytuacji.

– Nie wracam do domu, ale możesz mnie odprowadzić do pracowni. Mam tam coś do zrobienia, a potem muszę spakować swoje rzeczy.

– Chcesz, żebym ci pomógł?

Potrząsnęła głową.

– Dam sobie radę. Trudno było mi się do tego zabrać – wyjaśniła i ruszyła do niewielkiego budynku, odległego o sto metrów.

– Wahasz się?

– Wiesz, że nie. – Otworzyła drzwi pracowni i zapaliła światło. – Jest mi smutno. I przykro. – Podeszła do komputera. – Idź już. Muszę skończyć tę progresję wieku. Matka Libby czeka na córkę od wielu lat. Prawie straciła już nadzieję.

– Przyjemnie tu. – Joe błądził wzrokiem po pokoju, od beżowej kanapy z pomarańczowymi i złotymi poduszkami do oprawionych fotografii na półce z książkami. – Widać, że to twoje miejsce. Gdzie jest rzeźba, nad którą ostatnio pracowałaś?

Gestem głowy wskazała mu postument obok dużego okna.

– Tam stoi twoje popiersie. A gotowe popiersie matki jest w szafie koło drzwi.

– Moje popiersie? – zapytał Joe z niedowierzaniem w głosie, gapiąc się na postument. – Wielki Boże, to rzeczywiście ja.

– Nie miałam innego modela, a twoją twarz znam niemal tak dobrze jak swoją.

– To widać. – Dotknął wyrzeźbionego nosa. – Nie miałem pojęcia, że ktoś może zauważyć tę małą wypukłość. Złamałem kiedyś nos, grając w piłkę.

– Powinieneś był wtedy o to zadbać.

– Wtedy byłbym zbyt przystojny – powiedział z uśmiechem. – Przypuszczałem, że raczej wyrzeźbisz Bonnie – dodał.

– Próbowałam, ale mi się nie udało. Siedziałam i tylko wpatrywałam się w glinę. – Poprawiła okulary na nosie i wyświetliła na monitorze zdjęcie Libby. – Może później.

– Sądzisz jednak, że uda ci się zrekonstruować czaszkę dziewczynki?

Zauważyła, że celowo nie użył imienia Bonnie.

– Muszę to zrobić. Zawsze potrafię zrobić to, co muszę. Idź już, Joe, przeszkadzasz mi w pracy.

– Spróbuj się trochę przespać – poradził, idąc do drzwi.

– Jak skończę.

Wyświetliła z boku zdjęcia matki Libby i babki ze strony matki. Trzeba im się uważnie przyjrzeć. Nie myśleć teraz o Bonnie. Nie myśleć o Loganie. Musi skupić całą uwagę na Libby i zrobić z ośmioletniej dziewczynki piętnastolatkę. To nie będzie łatwe.

Nie myśleć o Bonnie.

– Szkoda, że nie miałaś czasu, aby skończyć Joego – powiedziała Bonnie.

Eve odwróciła się na kanapie i zobaczyła, że Bonnie przygląda się popiersiu Joego. Wyglądała tak jak zawsze, kiedy przychodziła do Eve: niebieskie dżinsy, bawełniana koszulka, masa rudych loków. Ale przy postumencie wydawała się drobniejsza niż zwykle.

– Teraz mam coś ważniejszego do zrobienia.

Bonnie spojrzała na nią przez ramię, marszcząc nos.

– Tak, myślisz, że mnie znalazłaś. Mówię ci, że mnie już tam dawno nie ma. Została kupka kości.