Выбрать главу

Zaczęła iść pod górę.

Świece.

Płomienie.

Jesteś tam, Donie?

Weszła na szczyt.

Nie było nikogo.

Tylko świece, płomienie i drżące cienie na opuszczonej ziemi. Nie było tak jasno, jak się wydawało z dołu. Na krańcu płaskowyżu leżała plama głębokiego cienia.

Weszła bardziej w krąg oświetlony świecami.

Obserwował ją czy tylko tak jej się zdawało?

Odwróciła się gwałtownie.

Nie było nikogo.

A może?

Coś pośród cieni…

Zawahała się, a potem odeszła od światła w stronę cienia. – Donie? Chciałeś, abym przyszła. Chodź po mnie. Cisza.

Czas na decyzję.

Sarah zatrzymała się, aby nabrać tchu. Drzewa czy wąwóz?

Monty już się zdecydował. Pędził w kierunku drzew. Przystanął, poniuchał i znów ruszył biegiem. Złapał zapach Jane.

Eve zdała sobie sprawę, że to, co widziała w cieniu, nie było stojącym człowiekiem. Coś leżało na ziemi…

Podeszła bliżej.

Nadal nie widziała dokładnie.

Jeszcze bliżej.

Powoli nabierało kształtów.

Była już blisko.

Ciało?

O Boże!

Jane?

Krzyknęła.

Ciało mężczyzny było rozpięte między czterema kołkami. Oczy miał szeroko otwarte, wyraz twarzy zniekształcony śmiertelnym cierpieniem.

Mark Grunard.

– Tak samo załatwiłem ojca.

Odwróciła się i zobaczyła za sobą Spiro.

– Mały prezencik na powitanie – powiedział z uśmiechem. – Miała to być mała dziewczynka, ale wiedziałem, że nie przyjdziesz, jeśli nie będziesz miała nadziei, iż ją uratujesz.

– To ty? – szepnęła. – Ty jesteś Donem?

– Oczywiście.

„Człowiek, który wpatrywał się w twarze potworów”. A przecież sam był potworem.

– Boże, ale jestem głupia! Nie ma żadnej zasadzki, agentów FBI, którzy mnie uratują.

– Niestety, nie. – Podszedł bliżej. W cieniu był ledwo widoczny. – Nie wkładaj rąk do kieszeni. Mam w ręce nóż i dosięgnę cię w ciągu sekundy, ale nie chcę kończyć tak szybko. To była wspaniała gra i chcę się nacieszyć zwycięstwem.

– Jeszcze nie wygrałeś.

– To właśnie mi się w tobie podoba najbardziej. Nigdy się nie poddajesz. Powinnaś być jednak bardziej szczodra. Każdy mój ruch był niesłychanie sprytny i przemyślany. Zasłużyłem na zwycięstwo.

– Owszem, sprytnie to wymyśliłeś. Doskonale wystawiłeś Grunarda. Nawet podałeś mi charakterystykę masowego mordercy, żebym mogła ją później do niego dopasować. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że to samo pasowało do ciebie. Masz kontakty z policją, tak samo jak Grunard, a nawet więcej – pracujesz dla FBI. Mogłeś się przenosić z miejsca na miejsce. Powiedziałeś, że lubisz pracę w terenie. To oznacza, że miałeś kontakty głównie przez telefon komórkowy i nikt naprawdę nie wiedział, gdzie w danej chwili jesteś. Mogłeś powiedzieć, że jesteś w Talladedze, gdy rzeczywiście byłeś w Atlancie.

– Uważam telefon komórkowy za jeden z największych wynalazków. Chciałem zostać agentem FBI i to było prawdziwe wyzwanie. Wszystkie szczegóły z mojej przeszłości dokładnie sprawdzano, a w testach psychologicznych musiałem wypaść jako całkiem normalny. Przed zgłoszeniem się przygotowywałem się przez dwa lata. Najwięcej trudu kosztowało mnie przygotowanie rozmów z ludźmi, którzy mieli mnie znać w przeszłości. Trzeba było nie lada zręczności, przebiegłości, przekupstwa i psychologicznych zagrywek, które napełniłyby cię niekłamanym podziwem, gdybyś je dokładnie poznała.

– Na pewno nie.

– Ale wyniki były tego warte. Na jakiej innej pozycji mógłbym ukrywać dowody albo je zmieniać? Musiałem pilnować czasu i miejsca, gdyby moje zabójstwa wyszły na jaw, aby wymazać zapisy.

– W końcu analizy policyjne odkryły zabójstwa Hardingów.

– Bardzo mnie to zdenerwowało.

– Sam doprowadziłeś mnie do wykrycia ciała Debby Jordan.

– Jestem fatalistą. Zobaczyłem, że wszystko prowadzi do moich korzeni. Chciałem, abyś tu była i pomogła mi zacząć na nowo, żebym znów poczuł to wspaniałe uczucie siły. – Uśmiechnął się. – I tak się stało. Kiedy zabiłem Grunarda, poczułem się prawie tak jak kiedyś. Ale to nie byłaś ty. Z tobą będzie znacznie lepiej.

– Zawsze planowałeś zabić Grunarda?

– Po przeanalizowaniu całej sytuacji i wszystkich możliwości. Zdałem sobie sprawę, iż jego śmierć przyda mi się podwójnie: stworzy fałszywą przynętę i skomplikuje naszą grę. Jak mogłem się powstrzymać? Miał zostać Donem, a później zniknąć. – Potrząsnął głową. – Jednakże z powodu tej komplikacji, być może, będę musiał na nowo stworzyć siebie. Przeszłość Grunarda jest solidna. Mogą być jakieś niewygodne pytania. – Wzruszył ramionami. – Ach, co tam! Będę wiedział znacznie wcześniej i już zacząłem tworzyć pewną postać w Montanie. To może być nawet dla mnie korzystne. Zabójstwo, zmylenie śladów… To mogło mnie zainteresować.

– Zmienisz miejsce pobytu i znowu będziesz zabijać? – spytała drżącym głosem. – Wciąż od nowa?

– Oczywiście. Zawsze to robię.

– Ile osób zabiłeś?

– Nie pamiętam dokładnie. W czasie tych pierwszych lat byłem pijany z rozkoszy. Wychodziłem każdej nocy. Potem wszystko zaczęło się zacierać. Ponad trzydzieści lat… Tysiąc? Nie wiem. Może więcej.

– Wielki Boże!

– Nie bój się. Z tobą będzie inaczej. Ciebie na pewno zapamiętam.

– Masz mnie. Wypuść Jane.

– Wiesz, że tego nie zrobię. Zna moją twarz. Ta mała cholera będzie usiłowała mnie dopaść. Jest taka jak ty.

– Myliłeś się, twierdząc, że jest taka jak Bonnie.

– Ale ułożyłem interesujący scenariusz, prawda? Wciągnęło cię. Najpierw kości, a potem mała, słodka Jane.

– Czyje to były kości? – Milczał. – Powiedz mi. Czy to były kości Bonnie?

– Właściwie nie muszę ci tego mówić.

– Nie musisz.

– Ale wtedy nie wiedziałabyś, jaki jestem sprytny. Jak wspaniale cię oszukałem.

– To nie były kości Bonnie.

– Nie. Doreen Parker.

– Czyli wszystko, co mi mówiłeś o swojej rozmowie z Fraserem, było kłamstwem?

– Nie całkiem. Rzeczywiście z nim rozmawiałem. Załatwiłem to bez najmniejszych trudności, zwłaszcza że byłem agentem FBI. Naśladował mnie i twierdził, że to on zabił kilka z moich ofiar. Ucięliśmy sobie przyjemną pogawędkę i powiedziałem mu, żeby się odczepił od moich zabójstw. Niesłychanie mnie podziwiał, więc zgodził się bez problemu.

– Skąd wiedziałeś o lodach? Z akt policyjnych?

– Nie. Mówiłem ci, że odbyliśmy z Fraserem przyjemną pogawędkę. Dużo mi opowiedział o Bonnie. Chcesz wiedzieć, jak on to zrobił?

Eve zacisnęła pięści. Czuła w sobie straszny ból.

– Nie.

– Tchórz. – Spojrzał na nią zmrużonymi oczyma. – Ale chciałabyś wiedzieć, gdzie zakopał jej ciało, prawda? Zawsze chciałaś ją znaleźć.

– Chcę ją zabrać do domu.

– Już za późno. Niebawem umrzesz. To boli, prawda? Twoja Bonnie jest pochowana całkiem sama w parku narodowym Chattahoochee, a ty będziesz leżała tutaj, setki kilometrów od niej. To cię głęboko rani, prawda?

– Tak.

– Czuję twój ból.

– I to ci sprawia przyjemność, draniu.

– Muszę z każdego momentu wydusić jak najwięcej. I tak wszystko skończy się zbyt szybko. – Zamilkł. – Nie spytałaś mnie jeszcze, jakiego koloru dam ci świecę.

– Nic mnie to nie obchodzi.

– To będzie czarna świeca. Moje świece były czarne i postanowiłem też ci taką przydzielić. Nigdy do tej pory tego nie zrobiłem. Powinnaś czuć się uhonorowana. Świece leżą przy głowie Grunarda. Podnieś je, Eve. Zapal je.