Martin zwolnił kroku, usiadł na ławce i popatrzył na pisklę.
– Jak to wszystko głupio wyszło. – Dziewczynka odezwała się pierwsza. – Teraz jestem w twoim stadzie?
– Tak – potwierdził Martin.
– Czy u was w ogóle są stada?
– Nie. Są rodziny… narody… państwa. Ale to co innego.
– Tak właśnie myślałam. To niedobrze.
– I co ja mam teraz zrobić? – rzucił Martin w przestrzeń.
– Mówisz w swoim języku?
– Tak.
– Wybacz, ale nie rozumiem, gdy mówisz w innym języku niż migowy. Jeśli weźmiesz mnie ze sobą i włączysz do swojego stada, postaram się wszystkiego nauczyć. Jestem zdolna. Mam jeszcze trochę czasu, żeby się uczyć.
– A bierzesz pod uwagę, że mógłbym cię nie wziąć? – zapytał Martin.
– Tak. Jeśli nie macie stad, a ja należę do innego gatunku biologicznego… będę tylko ciężarem.
– Policjant nawet nie zapytał, czy u nas są stada…
– Policjant jest dorosły. On już nie umie myśleć.
Martin pokiwał głową i drgnął, gdy dotarł do niego sens tych słów.
– Co to znaczy, że nie umie myśleć?
– Nie umieć myśleć oznacza nie umieć myśleć.
– A ty umiesz?
– Oczywiście.
– Inne dzieci też?
– Tak.
– A dorośli?
Dziewczynka zaszczebiotała. Chyba był to śmiech.
– Przepraszam, myślałam, że wiesz. Oczywiście, że nie.
– To dlatego uciekłaś, gdy dowiedziałaś się, że jestem dorosły?
– Tak. To mnie zaskoczyło. Nie od razu domyśliłam się, że jesteś Obcy i umiesz myśleć, nawet wtedy, gdy dorosłeś.
– Ale wasi dorośli mówią – przypomniał sobie Martin. – Pracują, przechodzą przez Wrota, kierują samochodami…
– Umieją to. To…
– Rozsądek? – podpowiedział Martin.
– Rozsądek. Zgadza się. Nauczyli się tego, gdy byli dziećmi i umieli myśleć. Dowiedzieli się wszystkiego, co jest potrzebne do życia. A potem przestali myśleć. Myślenie jest trudne, bolesne i niebezpieczne. Jeśli nie ma na świecie nieznanych niebezpieczeństw – nie musisz myśleć.
– To dlatego zabójca stracił rozum?
– On go nie stracił, lecz zyskał – wyjaśniła cierpliwie dziewczynka. – Spotkał nową istotę – ciebie. W dzieciństwie nie przygotowano go do spotkania z Obcym. Zachowywałeś się jak sheali, ale nie byłeś sheali. Rozsądek okazał się niewystarczający i on znowu musiał zacząć myśleć. Został zszokowany rozumem. Zachorował. Nie zdołał przemyśleć nowej informacji i zaczął działać jak pierwotny sheali – zabijać słabych, by uratować siebie. Bardzo mi go żal.
– W jaki sposób sheali przestają być rozumni? – zapytał Martin. – Chciałbym wiedzieć.
Dziewczynka przyjrzała mu się uważnie.
– Wybacz, ale dopiero teraz uwierzyłam, że jesteś rozumny. Od razu przyjąłeś nową informację. Przepraszam, że w to wątpiłam.
– Nic nie szkodzi. Opowiesz mi, jak sheali przestają być rozumni?
– Tak. A przyjmiesz mnie do swojego stada?
– Przecież nie mogę cię tu porzucić, bo wówczas umrzesz.
– Spróbuję przeżyć. Jestem mądra, coś wymyślę. Mogłabym zamieszkać w lesie i żyć tam jak dzikusy. To znaczy, jak drapieżniki. Tam są drapieżniki, aleja…
– Jesteś głodna? – zapytał Martin.
– Bardzo – odparła natychmiast dziewczynka.
– Ale ze mnie głupiec… Chodźmy.
Na szczęście dziewczynka nie dziobała przyniesionej przez kelnera kaszy, lecz jadła czymś w rodzaju łyżki. Gdyby zaczęła stukać dziobem w talerz, niebezpieczeństwo „zszokowania rozumem” groziłoby Martinowi.
Ale dziewczynka sheali zachowywała się jak najzwyczajniejsza ludzka dziewczynka, która porządnie zgłodniała i teraz rzuciła się najedzenie. Machając energicznie łyżką, popijała kaszę sokiem owocowym. Martin już miał spróbować kaszy, ale przezornie zapytał kelnera o skład. Tak duże istoty jak sheali nie mogły żywić się wyłącznie kaszą!
Podejrzenia okazały się słuszne – prócz kaszy w skład dania wchodził farsz z „tego, co żyje w ziemi”. Być może chodziło o jakieś miejscowe króliki, żyjące w norach. Ale mając świadomość, że w ziemi mieszkają również robaki, Martin nie dopytywał się o pierwotny wygląd farszu, zrezygnował z kaszy i poprzestał na soku owocowym.
Dziewczynka starannie wytarła dziób serwetką i popatrzyła na Martina:
– Dziękuję. To bardzo smaczne.
– Pojęcia nie mam, co z tobą teraz zrobić – przyznał się Martin.
– Na twojej planecie zostanę uznana za człowieka?
– Człowiek to stworzenie dwunożne pozbawione piór – odpowiedział Martin. – Nie będę cię oszukiwał. Ludzie zaczną przyglądać ci się z obawą, ale nie skrzywdzą cię – Ziemię odwiedza wielu Obcych.
– To nic – powiedziała dziewczynka. – Przyzwyczaję się. Zdążę wypracować nowe instynkty.
– Czy utrata rozumu jest nieodzowna?
– Nigdy się nad tym nie zastanawiałam – wyznała dziewczynka. – Skoro u was wszyscy są rozumni… nie, to nie jest konieczne. Ale chyba trudno być przez cały czas rozumnym?
– Bycie prawdziwym człowiekiem zawsze jest trudne – powiedział Martin, znowu czerpiąc ze skarbnicy cytatów. – Ale czy chciałabyś stracić rozum?
– To nie boli – zauważyła dziewczynka. – I wcześniej czy później dosięga każdego. Właśnie spróbowałam sobie wyobrazić, jak to jest, przeżyć życie, zachowując rozum, i przestraszyłam się. Żyć i myśleć? Zawsze, aż do śmierci? Czy nie chciałbyś, żeby wszystko stało się łatwe i proste? Żeby nie trzeba było się bać cierpieć, wątpić, rozpaczać, wahać się i kajać?
– Słyszałem kiedyś wypowiedź pewnego staruszka – powiedział Martin. – Występował w telewizji, w talk show… to taki program, w którym zbiera się różnych cudaków ku uciesze publiczności…
– U nas nie ma czegoś takiego – oznajmiła dziewczynka. – U nas nie ma dorosłych cudaków. Przepraszam, przerwałam ci.
– No i ten staruszek twierdził, że wszystkie nieszczęścia na Ziemi wynikają z miłości – ciągnął Martin. – Wiesz, co to takiego miłość?
– Wiem. To niepokojący stan emocjonalny, jedna z właściwości rozumu. Ja też kocham jednego chłopca.
Martin uśmiechnął się pobłażliwie.
– Wspaniale. Staruszek wymienił wszystkie nieszczęścia, spowodowane miłością. Mówił, że miłość sprawia, że ludzie dokonują czynów nielogicznych, tracą spokój, a czasem nawet życie. Dlatego radził nie zakochiwać się, a jeśli już do tego dopuściliśmy, to przynajmniej nie rozmnażać się, albo rozmnażać się sztucznie. Mówił, że kiedyś próbował uprawiać seks…
– Wiem, co to jest seks – oznajmiła spokojnie dziewczynka.
Martin wzniósł oczy ku niebu.
– Aha. A więc seks też mu się nie spodobał. Zabawny staruszek. Słuchałem go i myślałem, że to brzmi całkiem logicznie. Przecież z powodu miłości ludzie faktycznie często cierpią – jeśli spojrzeć na to z boku. Słuchałem go i zastanawiałem się, w którym miejscu nie ma racji. Zdarza się, że człowiek nie ma racji, a ciężko sprecyzować, w którym miejscu. Trudno argumentować, że miłość to także radość, bo radość nie jest przeciwwagą smutku. Poza tym wtedy wychodzi jakaś waga, na której kładziemy plusy i minusy miłości. I wtedy do mnie dotarło – nieszczęsny dziadek nie rozumiał rzeczy najważniejszej – gdy cierpi się z miłości, to cierpienie jest jasne i dobre. Nawet, gdy miłość jest nieodwzajemniona, gdy niesie smutek i gorycz, nawet wtedy jest radością! Najważniejsze, że ta miłość jest. A staruszek… może miał coś nie w porządku z DNA? Nie wiem. Może jedyne, co potrafił czuć, to smak na języku i miękka sofa pod tyłkiem? Nie sposób wytłumaczyć mu, czym jest miłość, tak jak nie sposób opisać niewidomemu kolorów tęczy. Podobnie jest z rozumem, dziewczynko. Niesie ze sobą wiele goryczy i bólu, a jednak jest szczęściem. I pojąć to może tylko ten, kto go posiada.