Выбрать главу

– Aha – skinął głową gospodarz, od razu uspokojony. – Rozumiem. Ireczka już mi opowiadała… Spotkał go pan na Prerii 2?

– Krewny? – sprecyzował Martin, zastanawiając się z udręką, czy powiedzieć o śmierci małego kowboja czy nie.

Gospodarz zerknął pytająco na Irinę, a ona skinęła głową:

– Niech mu pan opowie, Jura. On uwierzy.

Karczmarz w milczeniu podszedł do baru, wrócił z trzema pełnymi szklankami piwa – wyraźnie puszkowego, coś za szybko poszło mu nalewanie. Po drodze zdążył jeszcze wydać jakieś polecenia kelnerce i pogawędzić uprzejmie z innym klientem. W końcu usiadł naprzeciwko Martina, podniósł szklankę i rzekł:

– Na koszt firmy.

– Pańskie zdrowie – odparł Martin.

Karczmarz upił łyk i powiedział:

– Opowiem to tylko raz. Nie będę nic powtarzał, nie będę się również spierał ani nikogo przekonywał. Nie uwierzy mi pan, to trudno… Ja jestem Jurik jeden, a on – Jurik dwa.

Martin uprzejmie czekał na ciąg dalszy. Było jasne, że karczmarz lubi opowiadać tę historię i wypracował sobie pewien rytuał.

– Dziesięć lat temu postanowiłem spróbować szczęścia na Talizmanie i obładowałem Frodo alkoholem i różnym towarem. Rozumie pan, drogi nieznajomy…

– Martin, po prostu Martin – przedstawił się pospiesznie Martin.

– Rozumie pan, Martinie, jestem człowiekiem oczytanym i doskonale wiem, że w czasie każdej gorączki złota… a co my tu mamy, jeśli nie gorączkę złota? wzbogacić można się na różne sposoby. Głupiec wyruszy w poszukiwaniu skarbu, pracuś zacznie płukać złoty piasek, miłośnik przygód będzie grabił karawany. A człowiek spokojny… który nawet kiedyś był inteligentem… otworzy tawernę. Wybrałem Talizman – ta planeta zawsze będzie przyciągać ludzi – i postanowiłem otworzyć tu knajpę. Dokąd pójdzie poszukiwacz, który nagle się wzbogacił? Do sklepu? Do swojej nędznej nory? Do banku? Nie, Martinie. Przede wszystkim do mnie! Żeby świętować swój sukces. No to załadowałem kucyka…

– Bardzo rozsądne podejście – potwierdził Martin. Obrzucił spojrzeniem oberżę – mocne, kamienne ściany, stalowa krata przed kominkiem, całe mnóstwo szklanych naczyń i butelek za barem. Albo stary Frodo miał siłę słonia, albo Jurik był genialnym handlowcem, a poszukiwacze na Talizmanie pili na umór…

– Początkowo bałem się przejść przez Wrota – wyznał Jurik. – Za pierwszym razem to nawet na dziewczynę boisz się wejść… Przepraszam, Irinko…

– Nic nie szkodzi – dziewczyna skinęła głową, pijąc swoje piwo. Najwyraźniej słyszała już tę historię, a teraz rozkoszowała się nią powtórnie.

– No i wypiłem trochę… dla kurażu. Ale chyba trochę przesadziłem. Jak podszedłem do Wrót – czułem się dzielny jak lew. Nie zna granic ni kordonów!… Wybrałem Talizman i przeszedłem. – Karczmarz napił się piwa, potem popatrzył wyzywająco na Martina i oznajmił: – A na Stacji na Talizmanie podchodzi do mnie klucznik i zaczyna przepraszać!

– Ho, ho! – zachwycił się Martin.

– No właśnie. Słynna technika tym razem zawiodła. Przepraszał, tłumaczył, że niedawno podłączyli Ziemię i na ludziach Wrota nie zostały jeszcze do końca przetestowane… Wyszło na to, że jak przechodziłem pijany przez Wrota, to istniały we mnie jakby dwie osobowości. Jurij jeden i Jurij dwa. A technika kluczników obu uznała za pełnowartościowych ludzi. Ja znalazłem się na Talizmanie, a ten drugi…

– Wyszedł na innej planecie! – wykrzyknął Martin i widząc urażone spojrzenie karczmarza szybko dorzucił: – Ależ ja panu wierzę, naprawdę!

– Wyszedł, ale nie od razu. I w ogóle wszystko poszło znacznie gorzej. Tego drugiego jakby rozciągnęło pomiędzy wszystkimi Stacjami na wszystkich planetach! A potem zaczęło powolutku wyrzucać – tu jednego, tam drugiego. Jednych od razu, innych po roku czy dwóch. Ostatnich wyrzuciło dwa lata temu. W sumie zrobiło się ich kilkuset, zanim klucznikom udało się zatrzymać proces. Ja im mówię, żeby w takim układzie tych zbędnych wykasowali. A oni nie, że nie można. Że rozum to święty dar i nie będą niszczyć niewinnych sobowtórów. Zwłaszcza, że oni i tak wkrótce zginą – z powodu różnych zbiegów okoliczności. To trochę tak, jakby wszechświat nie mógł znieść takich fenomenów i natura sama z siebie zaczęła je wypierać…

Martin znalazł pod stołem rękę Iriny i mocno ścisnął. Irina skinęła głową.

– No i w efekcie ugrzęzłem tutaj – ciągnął ponuro Jurij. – Problem w tym, że jeśli spróbuję przejść przez Wrota, dopóki żyje choć jeden sobowtór, to zniknę z rzeczywistości. Wejdę we Wrota i już z nich nie wyjdę. Klucznicy obiecali, że dadzą mi znać, gdy już będę mógł wrócić. Ale na razie tamtych jest jeszcze dużo. Początkowo dość szybko ginęli – różne tajemnicze wypadki i nieszczęśliwe zbiegi okoliczności, czasem puszczały im nerwy – klucznicy wyjaśnili im sytuację. Niektórzy zajęli się bandytyzmem… Skoro raz się żyje, no to hulaj dusza!

– To dlatego prześladowali go łowcy nagród! – zawołał Martin.

– Nie sądzę… Tych, którzy zeszli na złą drogę, wystrzelano od razu w pierwszych latach – pokręcił głową Jurij. – Tu chodzi o co innego. Jeśli na przykład mój sobowtór kogoś zabił lub okradł, a potem go przycisną i nie będzie miał wyjścia, zacznie uciekać, pobiegnie do Stacji, przejdzie przez Wrota – ale już z nich nie wyjdzie! On przestaje istnieć, ale łowcy nagród o tym nie wiedzą i pościg trwa dalej. Wcześniej czy później ci sami łowcy natkną się na innego sobowtóra na zupełnie innej planecie. Uznają go za tamtego zbiega i zażądają, żeby poszedł z nimi. A on nie może przejść przez Wrota. No i… – Jurik rozłożył ręce.

– Chwała Bogu – powiedział Martin. – Taki miły, sympatyczny człowiek… nie chciałbym myśleć, że był łajdakiem.

– To ja jestem miłym człowiekiem! – uciął karczmarz. – Jurik jeden. A za Jurika dwa nie odpowiadam.

– Życie go nie oszczędzało… – westchnął Martin. – Wyglądał… na znacznie starszego, zmęczonego, zaszczutego…

Karczmarz zawahał się, ale mimo wszystko powiedział:

– A ja urządziłem wtedy klucznikom taką awanturę… Z ich winy utkwiłem tu nie wiadomo na jak długo i co mam teraz robić? Z czego żyć? Kto mi zrekompensuje stracone lata? No to się zrewanżowali. Uczynili mnie młodszym, sympatyczniejszym… i wszelkie ładunki dostarczają mi z Ziemi bezpłatnie.

– Ho, ho… – Martin z szacunkiem pokiwał głową. – Cóż, to tylko dowodzi…

– Że to ja jestem ten prawdziwy – dokończył z dumą Jurik jeden. – Innym nie zrobili takich prezentów.

Pomilczał chwilę, a potem ostrożnie zapytał:

– A ten, który był na Prerii… co to za człowiek?

– Prawdziwy człowiek – powiedział poważnie Martin. – Tylko nie miał szczęścia. Proszę mi powiedzieć, nie czuje ich pan?

Irina kopnęła go pod stołem.

– Iriszka pytała o to samo – uśmiechnął się Jurik. – Nie, żadnej mistyki. Ja istnieję odrębnie i samodzielnie, oni tak samo. Czasem zachodzę do kluczników, dowiaduję się, ilu ich jeszcze zostało, ilu umarło… Ci, którzy pozostali po tych wszystkich nieszczęśliwych wypadkach, jakby się zaadaptowali. A może natura zaczęła ich akceptować? Teraz przeważnie giną w strzelaninach. A jakie rzeczy działy się wcześniej! Jednego pożarli aborygeni, drugi zatruł się owocami, dwóch wpadło do kraterów wulkanów, siedmiu utonęło, przy czym jeden w wannie. Jeden sobie kupił psa, spaniela, a to bydlę zbiesiło się i w nocy przegryzło mu gardło. Pięciu się udławiło, trzech umarło na grypę, sześciu zostało zastrzelonych przez zazdrosnych mężów, dwóch otrutych przez własne żony…