Выбрать главу

– Jakie tam mogą być kurorty – wzdrygnął się Martin, przypominając sobie Syriusz. – Dobrze, przyjmijmy, że to pewnik. Rozciągamy Prerię 2 na całą galaktykę… Co dzieje się dalej?

– Potop – uśmiechnęła się Irina. – Globalne kataklizmy uderzyły we wszystkie planety jednocześnie. Kataklizmy, za którymi stał nie konkretny wróg, lecz sama galaktyka! Prawdopodobnie każda planeta otrzymała swój wariant apokalipsy, a efekt był jeden – sieć transportowa przestała istnieć, zamieszkane światy cofnęły się w rozwoju. Być może niektóre planety zginęły.

– Klucznicy? – zapytał Martin i sam sobie odpowiedział: – Część się przekształciła, niektórzy nie do poznania – masz przykład bezzaryjczyków. Powstali nowi osobnicy, zdolni przeżyć w nowych warunkach… część przeszła na kolejny etap rozwoju. A większość wycofała się do swojego systemu gwiezdnego i zaczęła przygotowania do nowego podejścia.

– Było im o tyle łatwiej, że zachowała się flota po pierwszej ekspansji – dodała Irina. – Prawda? Albo jakieś mechanizmy, których nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić. Nanoroboty, dryfujące w atmosferze planety-giganta i produkujące nowe statki…

Martin skinął głową, a ośmielona Irina kontynuowała w natchnieniu:

– Stacje nawigacyjne na tych planetach, które niegdyś wchodziły w skład sieci transportowej. Bezpiecznie zamaskowane, wysyłające sygnały nawigacyjne… a może nawet analizujące sytuację na planetach?

– To bardzo prawdopodobne – przyznał Martin. – Załóżmy, że tak właśnie było i idźmy dalej. Biblioteka?

– Pomnik – powiedziała szybko Irina. – Być może w tych obeliskach rzeczywiście kryją się jakieś informacje… historia minionego etapu cywilizacji… ale to nieistotne.

Martin skrzywił się. Śmiałe wyrokowanie, co jest istotne a co nie, zazwyczaj źle się kończy! Ale z braku kontrargumentów powiedział tylko:

– Arankowie?

– Wydaje mi się – zaczęła ostrożnie Irina – że to ludzie. Czy raczej nasi bliscy krewni, chociaż istnieją pewne różnice na poziomie DNA. Gdy doszło do poprzedniej apokalipsy, arankowie podjęli dość dziwne kroki. Zrozumieli, że katastrofa jest karą za powstrzymaną ewolucję mentalną i…

– I coś ze sobą zrobili – podjął Martin. – Na zawsze zamknęli sobie możliwość takiej ewolucji.

– Zrezygnowali z duszy. – Irina rzuciła Martinowi niespokojne spojrzenie, jakby spodziewając się kpiny.

Ale Martin był dzisiaj dobrotliwy i wielkoduszny.

– Można to i tak nazwać. Irino, wychodzi na to, że oni osiągnęli to, co chcieli! Ich społeczeństwo faktycznie jest rozwinięte i szczęśliwe. Dalej?

Irina zerknęła na kart

– Innej nieśmiertelności nie ma! – odparł z zapałem Martin. W tej słownej żonglerce cywilizacjami i epokami, ewolucją i degradacją, apokalipsami i duszami było coś szaleńczego. Jakby we śnie, albo po libacji alkoholowej, gdy oczyszczony od zbyt powolnych neuronów mózg odważnie operuje śmiałymi kategoriami. – Irinko, z przeszłością wszystko jest jasne…

– Bezzar! – podrzuciła nowy temat Irina.

– Proszę bardzo! Sztucznie stworzona rozumna rasa, długowieczna i absolutnie przystosowana do swojego świata. Ewolucja i nieśmiertelność nie są już potrzebne…

– Geddar?

– Hmm… – Martin zamyślił się. – Tutaj będzie trudniej… Ich społeczeństwo jest niesamowicie przeniknięte teologią, a przy tym geddarowie twierdzą, że ich teologia jest… jak to powiedzieć? Teologią stosowaną! To nie religia, to już magia! Wykonując te czy inne działania, otrzymasz konkretną reakcję Boga. Co jest jeszcze dziwnego u geddarów? Ich kobiety są nierozumne i to powszechnie wiadomo.

– Widywałeś geddarów płci żeńskiej? – zapytała Irina.

– Nie – machnął ręką Martin. – Za to oni próbują rozwinąć rozum w khannanach i nawet osiągnęli już pewne efekty…

– Znasz chociaż jedną planetę, na której istnieją dwie rozumne rasy? – nie ustępowała Irina.

– Nie – Martin pokręcił głową.

– A chociaż jedną rasę, która wszędzie wozi ze sobą swoich pupilów? Pieski, kotki, ptaszki, koniki?

Martin zakrztusił się śliną, a Irina popatrzyła na niego triumfalnie.

– To niemożliwe – Martin pokręcił głową. – Niemożliwe! To różne gatunki biologiczne!

Goście tawerny zaczęli się na nich oglądać. Irina dotknęła jego ręki i szepnęła:

– Cicho! Możliwe! Khannanowie to samice geddarów. Jednocześnie zwierzęta i partnerzy płciowi. Osobniki płci żeńskiej żyją w wodach przybrzeżnych, a płci męskiej polują na lądzie. Bardzo wygodna opcja. Dwa stałe źródła pożywienia, najbardziej produktywny pas nabrzeża szczelnie zasiedlony. Samce ewoluowały – życie na lądzie jest bardziej nieprzewidywalne, więcej wymaga od rozumu… A może taki podział nastąpił dopiero po apokalipsie? Kobiety wróciły do morza, mężczyźni zostali na lądzie?

– Skąd wiesz o khannanach? – zainteresował się Martin. – Z dossier?

Irina pokręciła głową:

– Widziałam, jak geddar parzy się z khannanem. Na Bibliotece. Tak wyszło.

– Zauważyli cię? – zapytał szybko Martin.

Irina wzruszyła ramionami:

– Co najwyżej samica… nie wiem. Zresztą, nieważne. Powiedz lepiej, czy taka sytuacja może być jeszcze jedną próbą uniknięcia ewolucji mentalnej?

– Może – skinął Martin. – I to jeszcze jak. Katastrofa globalna… od dziś rozum to przekleństwo… ale jakiś zbuntowany TajGeddar odmawia powrotu do poziomu zwierzęcia…

– Wszystko obraca się wokół rozumu – skinęła głową Irina. – Dar czy przekleństwo. Etap końcowy czy przystanek po drodze.

– Tych ras, które zupełnie zrezygnowały z rozumu, w ogóle nie zauważamy – wyszeptał Martin. – Planety, które teraz kolonizujemy… Myśleliśmy, że nigdy nie istniało na nich rozumne życie, a ono istniało… Jakieś miejscowe zwierzęta były niegdyś gospodarzami planety!

– Aborygeni Tropy mimo wszystko byli niegdyś rozumni, biedne oułua zdegradowały się, ale nie do końca – zaczęła wyliczać Irina. – Sheali wybrali najbardziej egzotyczny wariant – rozumne dzieci i rezygnujący z rozumu dorośli.

– Niewykluczone, że istnieją również inne warianty – szepnął Martin. – Mój Boże… ale mieliśmy szczęście…

– Tak sądzisz? – spytała sceptycznie Irina. – A układ geddarów ci nie odpowiada? Siedziałaby sobie Irinka w kojcu, jadła i bawiła się… Przyszedłbyś, wybrał i umieścił w przedpokoju na dywaniku. Zawsze się cieszy na twój widok, macha ogonkiem i przynosi kapcie w zębach…

– Tfu! – powiedział Martin, patrząc w jej roześmiane oczy. – Właśnie widzę, jacy szczęśliwi są geddarowie, skoro latają wszędzie ze swoimi kobietami i próbują nauczyć je myśleć.

– Uważaj – Irina patrzyła w sufit w udanej zadumie. – Jeszcze nauczę się języka sheali, przejdę rytuał w ich świątyni…

Martin przechylił się nad stołem i pocałował dziewczynę w usta.

– No właśnie – powiedziała Irina minutę później. – Dobrze, pomyślmy, co dalej. Skoro umiemy myśleć.

Martin rozejrzał się po sali. Ich namiętny pocałunek chyba nie zwrócił niczyjej uwagi. Był wdzięczny poszukiwaczom za takt.

– Nad czym tu myśleć? – Martin wzruszył ramionami. – Poprzednia próba kluczników przyniesienia galaktyce spokoju i obfitości zakończyła się katastrofą. Albo natura, albo surowy Pan Bóg, bo w sumie co za różnica, sprawił lanie swoim leniwym dzieciom. I wtedy niektóre rasy pokornie przeszły na następny poziom ewolucji i teraz nie jesteśmy w stanie ich dostrzec. Inne zeszły do poziomu zwierzęcia… wariantów może być wiele. Zauważamy je i traktujemy jak zdobycz. A większość jakoś się otrząsnęła, zaczęła rozmnażać i znowu wzięła za stare sprawki. Klucznicy również. Stąd wniosek, że czeka nas nowy łomot.