– Alternatywą jest przekonanie kluczników, że powinni rozerwać sieć transportową.
– Po pierwsze, nic z tego nie wyjdzie – pokręcił głową Martin. – Po drugie, to tylko odroczenie. Prędzej czy później wszystkie rasy dojdą do tego samego punktu.
– Musi być jakieś inne wyjście – upierała się Irina. – Nie na darmo na liście znalazł się Talizman.
Martin westchnął. Ile razy można powtarzać, że jego wiedza o Talizmanie ogranicza się do tego, co przeczytał w „Przeglądzie dla podróżników”, w Garnelu i Czystiakowej, w Encyklopedii światów i tym podobnych informatorach.
– Irinko, jeśli masz coś do powiedzenia na temat Talizmanu… – zaczął.
Ale w tym momencie do ich stolika podszedł kelner ze specjalnością zakładu pod „Zdechłym Kucykiem”. I Martin z ulgą zajął się jedzeniem.
2
Człowiek jest stworzeniem wszystkożernym. I w warunkach ciepłego, łagodnego klimatu, niskiej aktywności ruchowej oraz niezbyt częstej aktywności płciowej może poprzestać na daniach bezmięsnych. O ile roślinności będzie pod dostatkiem, a zamiast wysiłku fizycznego zajmie się osiąganiem nirwany.
Człowiek jest drapieżnikiem. Kiedyś Martin usłyszał opowieść o hinduskim nastolatku, który od dzieciństwa nie jadł mięsa. Tak się złożyło, że hinduski chłopiec wyruszył do zaprzyjaźnionej Rosji po wygraniu jakiegoś konkursu przyjaźni rosyjsko-hinduskiej. I pierwszym wrażeniem, o którym chłopiec, zachłystując się z zachwytu, opowiadał witającym go rosyjskim przyjaciołom, były „zdumiewająco pyszne brązowe placuszki”, które jadł w samolocie Aerofłotu. Gdy chłopiec dowiedział się, że stewardessa uraczyła go kotletami, zrobiło mu się przykro. Nie ma to jednak żadnego związku z potrzebami organizmu i świadczy jedynie o sile zasad moralnych. Osłabiony wegetarianizmem młody organizm nie miał nic przeciwko mięsu…
Martin odmówiłby jedynie spożycia psa – a i to wyłącznie z powodów estetycznych – więc przyniesione przez kelnera „danie firmowe” bynajmniej go nie zszokowało.
– Konina? – zapytał, spoglądając na kawałki zimnego, gotowanego mięsa.
Kelner skinął głową, czekając na reakcję. Oprócz koniny, w skład dania firmowego wchodziły kawałki gotowanego ciasta w kształcie kopyt, trochę twardego sera w postaci kulek i jakiś napój, przypominający kwaśne mleko. Martin spróbował i zachwycił się – to był prawdziwy kazachstański kumys!
– Doskonałe – rzekł Martin, smarując koninę musztardą. Wielu ludzi uważa, że końskie mięso jest wstrętne w smaku. Nieszczęśni głupcy! Pewnie jedzą koninę na gorąco, a może nawet popijają rosołem. A konina jest smaczna wyłącznie na zimno, wtedy żadna wołowina czy wieprzowina nie może się z nią równać…
– Ciebie też nie udało się zszokować – uśmiechnęła się Irina. – To taki dowcip właściciela tawerny. Skoro knajpa nazywa się „Zdechły Kucyk”, to wszystkich nowych częstują koniną.
Martin pokręcił głową i już otworzył usta, żeby wygłosić wykład o uzdrawiających właściwościach końskiego mięsa, o wykorzystywaniu go w procesie przygotowania niektórych gatunków kiełbasy… ale przypomniał sobie napis „Snob” na własnych aktach i przełknął przemowę razem z kawałkiem koniny.
– Niewykluczone, że taki numer faktycznie peszy nowicjuszy – zasugerowała Irina. – Ale ty przeszedłeś tyle planet… Martin, słyszałeś już o kluczu?
Martin skinął głową.
– Oto on – powiedziała dziewczyna i podała zdjęty z szyi łańcuszek. Martin już wcześniej zauważył, że Irina ma aż trzy łańcuszki – jeden pewnie z krzyżykiem, na drugim nosi żeton podróżnika, a trzeci uznał za zwykłą ozdobę.
Okazało się, że właśnie na nim wisiał klucz.
Był mniejszy, niż sobie wyobrażał. Nawet nie ołówek, tylko ogryzek ołówka. Cienki, niebieskawy, przezroczysty cylinderek, z mętnymi kropkami w środku i otworkiem, przez który przeciągnięty został łańcuszek.
– Co to za badziewie? – zadał retoryczne pytanie Martin. Purpurowy proszek też nie robił specjalnego wrażenia, ale od niego płynęła przynajmniej jakaś aura obcości. A tu…
– Nie podoba się? – spytała Irina z filuternym uśmiechem.
– Szklana ozdóbka – wygłosił werdykt Martin. – Gdyby na jakimś filmie bohater znalazł coś takiego, od razu byłoby jasne, że to klucz do najważniejszego sejfu Obcych. Albo detonator, który ocalał po Wielkim Wybuchu… Ale nie jesteśmy w filmie, Irinka. To tylko szklany bzdet!
– Zgadza się – powiedziała cicho Irina. – Znalazłam go na Stacji, zaraz po przybyciu. W koszu na śmieci.
Martin wytrzeszczył oczy:
– Ktoś wyrzucił cenny artefakt do kosza?
– A kto ci powiedział, że to cenny artefakt? – spytała szeptem Irina. – Śmieć to śmieć. Nawet jeśli pochodzi z obcej planety.
– I co, postanowiłaś oszukać skupujących? – osłupiał Martin. – Słuchaj, jak oni się dowiedzą…
– Nikogo nie oszukiwałam – odparła Irina z miłym uśmiechem. – I mów ciszej, na Boga! Poza tym nigdy nie twierdziłam, że znalazłam to w sejfie. Po prostu nosiłam na widoku i mówiłam, że znalazłam. A co sobie ludzie dośpiewali, to już nie mój problem.
– Po co? – zapyta! Martin po chwili milczenia.
– Zastanów się – powiedziała Irina, poważniejąc. – Talizman to nie Biblioteka. Ta planeta nie jest martwa. A ta dziwna mgła? I elektrownia pod nogami? Sejfy rzeczywiście działają… i wierz mi, że można w nich znaleźć nie tylko proszek! Jeśli to świat, który pozostał po poprzedniej ekspansji kluczników, to coś w nim jest. Coś bardzo cennego. Może jakieś centrum sterowania imperium kluczników?
– Oni nie mają imperium – burknął Martin, nalewając sobie kumysu. – Mają przytulną planetkę i tysiące statków – to wszystko. A gdyby nawet istniało jakieś centrum, nie wpuściliby tam tłumu dzikusów, żeby dłubali w ziemi.
– Ale z jakiegoś powodu Talizman jest ważny! A to znaczy, że trzeba odgadnąć jego tajemnicę. A jak to zrobić najprościej?
– Pomieszkać tu ze dwa lata. – Martin obrzucił tawernę zamyślonym spojrzeniem.
– Zawrzeć znajomość z długoletnimi mieszkańcami Talizmanu! Zostać swojakiem wśród tych, którzy do czegoś doszli. A co jest do tego potrzebne?
Martin pokiwał głową.
– Rozumiem. Należy sprawiać wrażenie, że jest się w posiadaniu równorzędnej tajemnicy. No i jak? Przyszła do ciebie miejscowa masoneria, by przyjąć cię do loży i podzielić się informacjami?
Irina pokręciła głową.
– No… ciężko powiedzieć. Być może przychodzili. A może przekonałam sama siebie.
– Miejscowa masoneria. Bractwo Talizmanu… – zastanawiał się na głos Martin. – Fartowni i inteligentni poszukiwacze… Ci, którym udało się znaleźć reguły działania sejfów… To co, gramy va banque?
– Zgoda, tylko jak? – zainteresowała się Irina.
Martin zacisnął w pięści klucz razem z łańcuszkiem i schował do kieszeni na piersi. Potem wyciągnął sporą paczkę i położył na stole przed Iriną.
– Co to jest? – spytała Irina.
– Dla obserwatorów – pieniądze za artefakt. A tak naprawdę zwykły zestaw wymienny – czekolada, przyprawy, naboje. Potem mi oddasz.
Irina uśmiechnęła się.
– A mogę sobie zostawić czekoladę?
Bez pośpiechu dokończyli firmowy obiad „Zdechłego Kucyka”. Goście tawerny zerkali na nich ukradkiem i wymiana klucza na paczkę musiała zostać zauważona. Ale na razie panował spokój.
Martin podszedł do karczmarza i poprosił o pokój na jedną dobę. Dostał pokój na pierwszym piętrze tawerny i to nawet za umiarkowaną cenę.
Ale najbardziej ucieszył go fakt, że tuż obok znajdował się pokój Iriny.