Выбрать главу

– Detonator? – zachwycił się Martin. – Naprawdę tak go nazywacie?

– Czasem nazywają to miksturą. Czasami Siłą. A czasem… – Japończyk popatrzył na Matjasa, ten zastanowił się i dodał:

– A czasem ambrozją. Albo proszkiem wróżek. Ale my mówimy detonator.

– Dlaczego? – nalegał Martin.

– Dlatego, że on powoduje eksplozję – odpowiedział poważnie Matjas i od razu dodał z krzywym uśmieszkiem: – Babach! Był człowiekiem, a został supermanem.

– Słyszałem coś podobnego o kilku innych planetach – stwierdził Martin. – Czy są w ogóle jakieś podstawy tej legendy?

– Są – skinął głową Oono. – Czasami poszukiwacze mówili, że domyślają się, jak otrzymać detonator. A potem znikali i nikt ich więcej nie widział.

Martin uśmiechnął się sceptycznie.

– Nie ma niezbitych dowodów – przyznał Oono. – Ale jeśli człowiek, który latami szukał detonatora, wbiega we mgłę z radosną miną i już nie wraca…

– To znaczy, że zwariował albo zabłądził na pustkowiu – dokończyła Irina. – Albo zabili go inni łowcy wszechpotęgi.

– Wolelibyście inne dowody? – westchnął Oono. – Niestety, nie mam gotowej recepty na otrzymanie detonatora. Rada poszukiwaczy nie trzyma pod kluczem takiej tajemnicy. Wierzę, że Talizman może dać wszechpotęgę, ale nie wiem, jak ją zdobyć. A jak się dowiem, z nikim się nie podzielę.

– Przynajmniej szczerze – przyznał Martin. – Dzięki choć za to.

– A pan podzieliłby się tajemnicą? – zainteresował się Oono. Martin pokręcił głową.

– Wątpię.

– Wszyscy szukają – odezwał się Matjas. – Amerykanie, Rosjanie, Chińczycy… Obcy też szukają. Arankowie zbudowali całą stację…

– Byliśmy u nich – przyznał się Martin.

– Nic nie powiedzą – pokręcił głową Oono. – Talizman bardzo ich interesuje. Taka planeta-fabryka to nawet dla nich poważna sprawa. Wiercą, prześwietlają, ważą i analizują. Słuchają plotek i śledzą naszych poszukiwaczy. Też chcieliby się dowiedzieć… I zachować tę wiedzę dla siebie.

Martin dopił zimną kawę i westchnął. Nadciągało zmęczenie bezsennej nocy.

– Jeszcze raz przepraszamy za naszą bezceremonialną ciekawość – rzekł Oono. – Byliśmy nachalni i niekulturalni. Ale pańskie zainteresowanie kluczem bardzo nas stropiło.

Obaj poszukiwacze wstali, Martin wyciągnął rękę.

– W razie czego, walcie jak w dym – uśmiechnął się Matjas. – A jak zostanie pan supermanem, to niech pan wleci przez okno.

– Obowiązkowo – obiecał Martin.

On i Irina siedzieli w milczeniu, dopóki poszukiwacze nie wyszli z tawerny. Potem dziewczyna spytała:

– Wierzysz im?

– Wierzysz – nie wierzysz… – Martin wzruszył ramionami. – Gdyby wiedzieli, jak otrzymać detonator, nic by ich nie powstrzymało przed wypróbowaniem. A czy ci dwaj wyglądają na bogów? Nie przypominają nawet supermanów.

– Dlaczego, Japończyk to przyjemny facet, inteligentny… – Irina ziewnęła. – Wiesz co, chodźmy spać. Zaraz się przewrócę ze zmęczenia…

Martin pokręcił głową.

– Ja się jeszcze napiję kawy. I tak już nie zasnę. A ty idź się położyć.

– Jutro na pewno wymyślę coś sensownego – obiecała sennie Irina. – Na świeży umysł…

I Martin został sam w dużej, pustej sali „Zdechłego Kucyka”, przy zastawionymi pustymi kuflami i filiżankami stole. Był zmęczony, ale naprawdę nie chciało mu się spać. Chciał pomyśleć, wykorzystać tę chwilę złudnej jasności umysłu, jaka zdarza się rankiem po bezsennej nocy. W dzień będzie ziewał, powłóczył nogami i zwlekał z odpowiedziami. A teraz chciał się zastanowić.

Zagadka Talizmanu okazała się tajemnicą poliszynela.

Plotki o ukrytej gdzieś wszechpotędze krążyły od dawna, brakowało tylko dowodów.

Nawet mądrzy arankowie, uzbrojeni we wspaniałą technikę, niczego nie osiągnęli.

To ostatnie z jakiegoś powodu wydało się Martinowi ważne. Arankowie – mądrzy – nie zdołali… Dlatego, że nie mają duszy? Bzdura. Dar Talizmanu przeznaczony jest dla rozumu, a z tym arankowie nie mieli problemów.

Martin pomyślał, że z przyjemnością napiłby się kawy. W duchu obiecał organizmowi, że po powrocie na Ziemię przez tydzień będzie pił ohydną, bezkofeinową lurę i podszedł do baru.

Niestety, ekspres do kawy najwyraźniej nie był przeznaczony dla ludzi bez specjalnego przygotowania. Przycisków i lampek umieszczono na nim więcej niż w dobrym samochodzie.

– Hej, hej! – zawołał półgłosem Martin. Sytuację utrudniał fakt, że nie pamiętał imienia kelnera. – Halo, garçon… – powtórzył Martin trochę ciszej. W końcu nawet w starej, dobrej Francji zwrócenie się do kelnera per „garçon” groziło splunięciem w zupę. Martin zajrzał za drzwi, za którymi skrył się kelner. Za drzwiami ciągnął się długi, ciemny korytarz. Do licha…

Prościej byłoby dać sobie spokój i pójść spać, ale Martin czuł, że teraz już musi napić się kawy. Tak się zazwyczaj dzieje, gdy przedmiot pożądania jest niemal w zasięgu ręki.

Zrozpaczony Martin wszedł za bar. Znalazł tam całe mnóstwo rzeczy, nieprzeznaczonych dla oczu postronnego obserwatora – właśnie tutaj nocowało wiadro i szmata do podłogi, a pośród czystych kieliszków walała się brudna ścierka o bardzo nieapetycznym wyglądzie.

Ale był również niewielki przycisk, umieszczony tuż pod ręką hipotetycznego barmana. Po zastanowieniu Martin nacisnął go.

Żadnego efektu. Wówczas zdjął z wystawy napoczętą butelkę koniaku i nalał do kieliszka na dwa palce.

– Rzeczywiście kradną… – usłyszał posępny pomruk od strony drzwi, prowadzących na korytarz.

Martin odwrócił się gwałtownie. Czuł się tak, jakby przyłapano go na grabieniu skarbonki kościelnej. W drzwiach stał zaspany właściciel „Zdechłego Kucyka” – w szlafroku i z okazałą strzelbą w ręku.

– Ja… tego… – zająknął się Martin.

– Chciałem się napić koniaku – podpowiedział właściciel.

– Nie, kawy… a tu nikogo nie ma…

– Nic dziwnego, piąta rano… – westchnął Jurij. – Teraz to i ja chcę kawy.

Postawił broń przed barem i pewnym krokiem podszedł do ekspresu. Martin zrozumiał, że nie będą do niego strzelać, przeciwnie, dadzą mu kawy i to go podniosło na duchu.

– Zapłaciłbym – kajał się Martin. – Rano. Przysięgam.

Jurij machnął ręką. Mruczący aparat wypluwał kawę do filiżanek, właściciel nalał sobie koniaku i dolał Martinowi. Powiedział:

– Nie powinno się pić z samego rana. Ale w sumie nie wiadomo, czy to wczesny ranek, czy późny wieczór…

Stuknęli się i Martin doszedł do wniosku, że właściciel tawerny, mimo swojej nieprawdopodobnej historii, jest sympatycznym facetem.

– Wodzowie już poszli? – zapytał kwaśno Jurij.

– Poszukiwacze? Poszli.

– Czemuś od razu nie powiedział, że szukasz wszechpotęgi? – zainteresował się właściciel. – A ja myślałem, że z ciebie zwykły paser, skoro dałeś Irinie taką forsę za starą bateryjkę…

– Więc ty… więc pan wiedział? – Martin był wstrząśnięty.

Jurij skinął głową i wyjaśnił:

– Tutaj bateryjki nie są popularne, z wiadomych względów. Komu one potrzebne, skoro masz prąd pod nogami, wystarczy wywiercić dziurę… Ale kiedyś widziałem takie u aranków.

– I nikomu pan nie powiedział?

– A czemu miałem wystawiać fajną dziewczynę? – zdumiał się Jurij. – Jeśli nawet oszuka jakiegoś handlarza… to facet i tak odbije sobie na poszukiwaczach. A może ona potrzebuje pieniędzy na operację dla babci staruszki? Albo na czesne w akademii sztuki…