Выбрать главу

– Dzięki, ale przywykłem już do płacenia za przejazd – odparł Martin. – Na razie.

– Do zobaczenia – kiwnął klucznik. – Tak.

– Co – „tak”?

– Przecież chciałeś zapytać, czy Irina skończyła już swoją historię? Skończyła dawno temu. Jest na pierwszym piętrze, w pokoju numer sześć.

Martin uśmiechnął się i wyszedł.

Dzień był gorący i oślepiająco słoneczny. Martin aż jęknął, wychodząc ze Stacji.

– Jesteś pewien, że to Moskwa, a nie Floryda? – spytała Irina, mrużąc oczy.

– Jestem. – Martin odnalazł w tłumie samochód Jurija Siergiejewicza. – Biedaczyna… Siedzi tam tyle czasu, a przecież na pewno nie ma klimatyzacji. Mówię o jednym znajomym taksówkarzu.

– No, no – mruknęła z niedowierzaniem Irina.

Przeszli przez punkt graniczny i Martin pewnym krokiem ruszył w stronę samochodu podpułkownika. Jurij Siergiejewicz siedział za kierownicą – czerwony, spocony, w rozpiętej kraciastej koszuli – i patrzył na Martina jednocześnie ze zniecierpliwieniem i pokorą. Martin pożałował, że w krótkiej chwili wszechwiedzy nie zainteresował się, co tak naprawdę tajniak wie, a czego się nawet nie domyśla. Czy wie, kto mógł wrócić na Ziemię pod postacią Martina? Czy czekał na to pokornie, pogodzony z losem, że to jeszcze nie taki zły wariant, czy śnił o bibliotekach wiedzy wszechświatowej, do których klucz dostarczy mu świeżo upieczony major?

– Cześć – powiedział Martin, ściskając jego wilgotną rękę. – Do domu.

Jurij Siergiejewicz zacisnął zęby, ale włączył silnik. Przegrzany silnik zaskoczył niechętnie.

– Martin… – odezwała się półgłosem Irina. – Nie boisz się?

Martin odniósł wrażenie, że uszy Jurija Siergiejewicza wykręciły się do tyłu, by nie uronić ani słowa.

– A czego miałbym się bać? – zapytał Martin.

– Tego, który jako następny odnajdzie klucz do Talizmanu – odparła poważnie Irina. – Ty zrezygnowałeś… ale jeśli ten następny będzie zwyczajnym łajdakiem, marzącym o wszechpotędze?

Martin mrugnął do Jurija Siergiejewicza w lusterku i powiedział:

– Ira, to nie jest takie proste. Gdy tysiąc lat temu klucznicy odkryli Talizman… I co, nie chce zapalić?

Jurij Siergiejewicz drgnął, nacisnął pedał gazu i wyjechał z parkingu. Martin zaczął mówić głośniej:

– Gdy klucznicy odnaleźli Talizman, z planety skorzystały co najmniej dwie rasy. Obie niehumanoidalne. I chyba domyślam się, dlaczego. We Wszechświecie nie było wówczas warunków dla życia organicznego. Klucznicy, zachwyceni niespodziewanym prezentem, nawet się nie zastanawiali, gdzie są teraz ich poprzednicy. Klucznicy również szli tą drogą – maksymalnie wykorzystać to, co daje rozum, odciągnąć kolejny etap ewolucji. Dostroili Talizman do siebie, uzyskali wszechpotęgę i dopiero wtedy zrozumieli, na czym polega pułapka. Wszechpotęga przewyższała potrzeby zwykłego rozumu. Rozum nie potrafił wykorzystać całej pełni nowych możliwości! Zapewne większość uświadomiła to sobie dość szybko i…

– I oni umarli – podsunęła Irina.

– Przeszli na nowy etap. Zresztą, z naszego punktu widzenia to jedno i to samo. A mniejszość – chcę wierzyć, że to była mniejszość – zaczęła szaleć. Zabawy w bożków, walki, podróże, zaspokajanie ciekawości… nie głodu wiedzy – jedynie zwierzęcej ciekawości!

– Czyli to, o czym mówiłam? – spytała Irina. – Wiesz co, już zrozumiałam. To przecież nie jest potrzeba rozumu, to poprzedni stopień – instynkt i rozsądek. Być naj naj najładniejszą, najpotężniejszą, żeby wszyscy mnie kochali i bali się… Martinie, ale ja naprawdę tego pragnęłam!

Samochodem rzuciło, Jurij Siergiejewicz zaklął i mocniej ścisnął kierownicę.

Martin uśmiechnął się, zerkając na Irinę.

– Brawo. To właśnie instynkt. To szok człowieka, którego musnął oddech Boga. Nie można pozostać tym poprzednim… albo zmierzasz ku niebu, albo spadasz w błoto. Zawsze znajdą się jedni i drudzy. Wtedy właśnie świat drgnął. Wtedy runęły cywilizacje i rozpadła się pierwsza sieć transportowa kluczników. Setki planet, a na każdej z nich obłąkani półbogowie robią, co chcą… a przede wszystkim niszczą sieć transportową, żeby nie płodzić konkurentów. Setki planet ze swoimi małymi Olimpami i bardzo, bardzo małymi bogami… i powracający na swoją planetę, łączący swoje świadomości we wspólny rozum, zdolny do wykorzystania nowej siły, średni klucznicy. Ci, którzy nie byli gotowi do dalszej ewolucji – ale nie chcieli stoczyć się do poziomu instynktów. I dopiero, gdy mali bogowie się uspokoili – jedni przejrzeli na tyle, żeby odejść w górę, a inni po prostu stracili sens istnienia i zniknęli, dopiero wtedy klucznicy powtórzyli swoją próbę. Wrócili na planety, które sparzyły się na pierwszej próbie wszechpotęgi. Na planety, gdzie powstały podania o wieżach Babel, o karze, która cię czeka, gdy próbujesz dorównać bogu. Na planety, które panicznie boją się samej myśli o rozwoju.

– A jeśli to się powtórzy? – zapytała Irina. – Czy to nie wszystko jedno, od kogo dostaje się po karku – od prawdziwego Boga czy oszalałego półboga?

– To nie takie proste, Ireno. – Martin wziął ją za rękę. – Czy uważasz, że byłem pierwszym człowiekiem, który w ciągu tych wszystkich lat zrozumiał Talizman? Klucznicy wyciągnęli wnioski. Teraz Talizman postępuje z każdym pretendentem indywidualnie. Ci, którzy nie dorośli, nie otrzymają detonatora. Chcesz – przejdź swoją drogę. Zdecyduj, po co dano ci rozum. Czego jest w tobie więcej – zwierzęcia czy człowieka. I przyjmij rezultat. Nie powinienem był walczyć z arankami… Niechże pan uważa na drogę, to przecież mój dom! Sejf i tak by dla nich nie zadziałał.

– Ale przecież ty otrzymałeś swój detonator? Otrzymałeś, chociaż zrezygnowałeś?

Martin wzruszył ramionami.

– Widocznie czasem dają ci go właśnie po to, żebyś mógł zrezygnować. Wstąpisz do mnie, Irinko?

– Zabiją mnie w domu – stwierdziła dziewczyna.

Martin uśmiechnął się.

– Jeszcze się nie przyzwyczaiłaś? Zadzwonisz i uspokoisz. Powiesz, że jesteś już na Ziemi.

– Gdzie na Ziemi?

– U narzeczonego – palnął Martin i ugryzł się w język.

– To jeszcze trzeba przemyśleć – powiedziała surowo Irina. – To zbyt niespodziewane.

– Naprawdę?

– Irino Ernestowna – włączył się do rozmowy Jurij Siergiejewicz – pozwoli pani, że faktycznie zawiozę panią do domu. Pani potencjalny narzeczony i tak będzie musiał siąść i napisać raport.

– A ustnego raportu, który wygłosił tak spontanicznie, pan nie nagrywał? – uśmiechnęła się Irina. – Martinie, pojadę do domu. Jak się będą wściekać – ucieknę do ciebie. Albo na Talizman, żeby stać się wielką i straszną…

– Na razie nie warto – odparł Martin, wychodząc z samochodu. – Poczekaj ze czterdzieści lat.

Każdy dobrze wychowany człowiek wie, że odwiedzanie krewnych w podeszłym wieku to nie tylko męczarnia, ale częściowo także przyjemność. Zwłaszcza, jeśli krewny nie stracił chęci do życia i skargi na słabe zdrowie przemieszane są z dziarskimi wspomnieniami o dawnych czynach.

– Też masz się czym chwalić… – mruknął wujek, wyłaniając się z kuchni z patelnią. – Wielkie mi co, był na innej planecie…

Martin wciągnął zapach „pijanej wieprzowiny”, smażonej w czerwonym winie (przed zdjęciem z ognia nie wolno zapominać o dodaniu świeżego wina zamiast tego, które już wyparowało!), i powiedział:

– Ja się wcale nie chwalę…

– I bardzo dobrze! – uciął wujek. – Turysta się znalazł… pewnie, że teraz to proste. Spróbowałbyś w czasach Związku Radzieckiego pojechać do Bułgarii! Zebrać wszystkie zaświadczenia i papierki, udowodnić, że nie masz zamiaru uciec wpław do Turcji… To dopiero była przygoda!