Выбрать главу

– O, wracają nasi – powiedział w pewnym momencie Klim.

Martin wstał i popatrzył na północ.

Rzeczywiście szli. Około stu ludzi – mężczyźni i kobiety, nastolatki i dzieci. Zabawnie było przyglądać się temu pochodowi, który niczym kolumna rozciągnął się na jakieś sto metrów. Ponad tłumem co chwila pojawiały się czyjeś głowy – ludzie przeskakiwali przez kanał. Wyglądali niczym tłum obłąkanych tancerzy, trenujących przed występem grupowym, albo jak zmęczeni biegacze w czasie biegu z przeszkodami.

– A gdzie jest nasza Ireczka? – spytał drwiąco Klim, stając obok Martina. – O! Jest! Idzie przodem. Co prawda, teraz już chyba na tarczy.

Martin też zauważył Irinę i wpatrywał się w nią ze zrozumiałą troskliwością. Irina była wyższa, niż wynikało to z filmów wideo I zdjęć. Rude włosy, które na Ziemi spadały jej na plecy, teraz były krótko obcięte. Ubranie miała proste i racjonalne – sportowe buty, zielone szorty i ciemnoszara koszulka. A przecież nosiła takie eleganckie sukienki…

Ale najbardziej zainteresowała go twarz Iriny. Od razu było widać, że dziewczyna poniosła miażdżącą klęskę. Zaciśnięte usta, skupione spojrzenie i hamowane łzy… i jeszcze ten dystans pomiędzy nią a resztą kolumny… Najlepsze świadectwo utraty pozycji bożyszcza.

– Jednodniowy król – Klim najwidoczniej myślał o tym samym.

– A raczej jednodniowa księżniczka…

– Księżniczka na ziarnku grochu – podsunął Martin. – Mam nadzieję, że nikt jej nie pobił?

Klim prychnął oburzony:

– Przyznaję, że ludzie trochę tu dziczeją, ale nadal pozostają ludźmi kulturalnymi!

W pobliżu osiedla ludzie zaczęli się rozchodzić. Ktoś poszedł do namiotu, niektórzy przystanęli w pewnym oddaleniu. Kilka osób z minami winowajców podeszło do Klima – oto ci, którzy zdradzili swego przywódcę, spieszyli zmyć grzech.

Irina też od razu podeszła do dyrektora. Zatrzymała się tuż przed nim i wypaliła:

– Wiedziałeś, że się mylę!

Martin ocenił zarówno temperament dziewczyny, jak i ton, którym wygłosiła swoje oskarżenie.

– O nic nie pytałaś – odparł zimno Klim. – Czy nie oznajmiłaś, że już dawno skostniały nam mózgi? Że tylko ty jedna znasz prawdę? No cóż, po prostu nie chciałem ci przeszkadzać. No i co? Jakieś sukcesy?

Przez chwilę dziewczyna stała nieruchomo, mierząc dyrektora niezadowolonym spojrzeniem. Martin westchnął cicho. To nie były pojedynki dla Iriny, brakowało jej doświadczenia: prowadzenia wojny podjazdowej, intryg, obrony prac dyplomowych i licencjackich, obalonych oponentów i przyciągniętych stronników – krótko mówiąc, tego wszystkiego, co tworzy potężny pień naukowego drzewa, na którym mogą zazielenić się nieśmiałe listki wiedzy.

– Pan mnie zabił – powiedziała cicho Ira. W jej oczach rozbłysły łzy.

Klim zrobił krok do przodu, ujął drżącą Irinę za ramiona i zupełnie innym tonem powiedział:

– Irino, jesteś mądrą dziewczyną. Znalazłaś bardzo ciekawe korelacje. Jeśli ktoś może odkryć zagadkę Biblioteki – to właśnie ty. Ale nie da się pokonać rzeki jednym skokiem. Trzeba nauczyć się pływać.

Martin zaklaskał w myślach. Zbita z tropu Irina od razu straciła chęć do walki i patrzyła na dyrektora, jak skarcone dziecko. Klim czule, po ojcowsku pogładził ją po głowie, mówiąc dalej:

– Napiszę list do przewodniczącego katedry języków obcych MGU, profesora Papiernego. To mój stary przyjaciel. Poproszę, żeby przyjął cię bez żadnych egzaminów. Zresztą, egzaminy nie powinny sprawić ci żadnych trudności. Irino, bardzo bym chciał, żebyś dołączyła do nas, i za pięć lat będziemy na ciebie czekać w tym samym miejscu. Wierzysz mi?

Irina skinęła głową, nie odrywając wzroku od Klima. A on przez cały czas tak samo łagodnie mówił:

– Nawet sobie nie wyobrażasz, jak szybko zleci te pięć lat… i jak wiele zdołasz osiągnąć, zasilając swoją pamięć całą wiedzą zdobytą przez ludzkość…

Klim na chwilę przytulił Irinę i pocałował ją w czoło. Martin zauważył, że ręka dyrektora drgnęła na plecach dziewczyny i mimowolnie, już zupełnie nie po ojcowsku, zaczęła sunąć w dół, do pupy.

Klim opamiętał się szybko, odsunął Irinę od siebie i powiedział z uśmiechem:

– Mamy gości! To jest Martin, właśnie przybył z Ziemi… i chce z tobą porozmawiać.

Dziewczyna odruchowo zrobiła krok w stronę Martina. Trzeba przyznać, że swoją część zadania Klim załatwił bezbłędnie.

– Dzień dobry, Irino – powiedział Martin. Serdecznie, ale bez uśmiechu czy pokazowej sympatii. – Twój ojciec prosił, żeby cię odwiedzić.

Ira milczała, marszcząc w skupieniu brwi. Jej oczy połyskiwały wilgocią, ale łzy nie płynęły. Za plecami Iriny Klim beształ naukowców:

– Sieci nie wyciągane od wczoraj, cóż to, stęskniliśmy się za zdechłymi rybami? Katrin, twój mały ma biegunkę, już trzy razy biegał do kanału toaletowego. Wszyscy, którzy chcą wysłać list na Ziemię, mogą przyjść do mnie po papier. Najwyżej jedna kartka na osobę!

Być może, Klim nie był wybitnym uczonym, ale nie można było odmówić mu talentów administratora. Tłum powoli rozchodził się, życie osiedla wracało do normy.

– Nie będę cię namawiał do powrotu – mówił tymczasem Martin. – Ale wydaje mi się, że rada Klima była dobra. Jeśli zechcesz jej posłuchać, pomogę ci z opowieścią dla klucznika…

Irina westchnęła. Uśmiechnęła się lekko, patrząc na Martina, i w jej spojrzeniu Martin dostrzegł znacznie więcej zrozumienia sytuacji, niż można by się spodziewać po nastolatce. Powiedziała:

– Ja…

I wtedy w kanale obok plusnęła woda. Martin odwrócił się i zobaczył wynurzonego do połowy fokoida. Czarna mokra skóra zalśniła w słońcu. Gwałtowny wymach silnej płetwy, coś małego świsnęło w powietrzu…

Irina Połuszkina drgnęła, wyprężyła się jak od uderzenia prądem i umilkła. Z otwartych ust popłynął cienki strumyczek krwi, dziewczyna, nadal wyprostowana, upadła na wznak. Martin drgnął, widząc zakrwawiony grot, wbity w jej szyję przy siódmym kręgu.

Fokoid z pluskiem zanurzył się w wodzie.

W chwilę później wybuchło straszne zamieszanie. Krzyczeli dorośli, płakały dzieci, a w rękach Klima pojawił się pistolet – dyrektor już biegł wzdłuż kanału, strzelając do wody. Jedna z Indianek pochyliła się nad Iriną. Druga, z wielkim kuchennym nożem w ręku, przeskoczyła przez kanał i pobiegła – najprawdopodobniej do punktu, obok którego fokoid będzie musiał przepłynąć. Martin pobiegł za nią i to był słuszny wybór.

Fokoid mknął kanałem z gracją typową dla stworzenia wodnego. Za nim, niczym dym, ciągnął się ciemny ślad – jedna z kul Klima znalazła swój cel. Martin odczekał chwilę, pozwalając rękom przywyknąć do ciężaru remingtona, a potem otworzył ogień.

Trafił za trzecim razem – tak jak celował, w płetwę. Fokoid zakręcił się w miejscu, wygiął się, jakby chciał ugryźć zranione miejsce. Indianka jednym ruchem zrzuciła sukienkę, pochyliła się do skoku, ujęła wygodniej nóż i zerknęła pytająco na Martina.

Martin pokręcił głową. Poczekał, aż fokoid zacznie płynąć dalej i trafił go w drugą płetwę.

Kilka minut później, gdy broczący krwią Obcy został wyciągnięty na kamienie, Martin zarzucił karabin na plecy, wyciągnął z pochwy na goleniu kindżał i pochylił się nad rannym.

– Masz tylko jedną szansę, żeby przeżyć – warknął. – Powiedzieć wszystko – natychmiast!

– Zwariowałeś, Martin? – zapytał ponuro Klim. Przystawił pistolet do podrygującej głowy fokoida i nacisnął spust.

Martin odskoczył, starł z twarzy krwawe bryzgi. Nagle przypomniały mu się słowa dziewczyny: „Pan mnie zabił!”

– To był jedyny świadek! – wykrzyknął, sięgając po karabin. – Nie chciałeś, żeby zaczął mówić?