Kto? Po co? Wystarczyło odpowiedzieć na jedno z tych pytań, a wszystko wyjaśniłoby się samo. Ale Martin nie znał odpowiedzi.
Jedyną osobą, która mogła mieć motyw – i to bardzo wątpliwy – był Klim. Ale założenie, że rozkaz wydał dyrektor pociąga za sobą nieuniknione pytanie – jak udało mu się oswoić i wytresować khannana? Jeśli zaś zleceniodawcą zabójstwa był geddar, żyjący w Stolicy, pojawiała się kwestia motywu. Strach, że dziewczyna odgadnie tajemnicę Biblioteki? To z kolei nie pasowało do zachowania geddarów. Wprawdzie geddarowie nie nosili mieczy na pokaz, ale nigdy nie używali innej broni.
W rzeczach dziewczyny nie znalazł nic ciekawego. Trochę ubrań, dwa czekoladowe batony, schowane wśród czystych chusteczek i skarpetek, kilka czystych notatników i pudełko ołówków.
Zgadywanie nie miało sensu, ale Martin nie przerywał tego bezpłodnego zajęcia. Dwa uczucia – smutek i zadraśnięta ambicja – chłostały go bardziej niż jakikolwiek kontrakt.
Martin wybrał namiot, w którym paliło się słabe światło i z którego dobiegała rozmowa, i podszedł do zasłoniętego wejścia. Odchrząknął, ale nikt nie zareagował. Stukanie w materiał wydało mu się głupie, wołanie gospodarza – niezręczne. W końcu Martin zauważył przed drzwiami mały, miedziany dzwoneczek i zadzwonił.
Zasłonę odsunęła wysoka, chuda kobieta, o topornej, męskiej twarzy. Za jej plecami Martin zauważył stojącego w kącie chłopca – widocznie jego przyjście przerwało jakąś lekcję wychowawczą.
– No? – spytała ostro kobieta.
Chłopak w kącie zaczął skomleć jak mały psiak. Kobieta warknęła, nie odwracając się:
– Nie wyj, bo znowu dostaniesz. Czego pan chce?
Martin speszył się. Nie lubił być świadkiem scen rodzinnych – pewnie dlatego, że praca prywatnego detektywa ciągle zmuszała go do grzebania się w cudzych brudach.
– Przepraszam… Jestem tu od niedawna – zaczął Martin. – Chciałbym znaleźć Dawida, przewodniczącego administracji Biblioteki…
– Nie głosowałam na niego – powiedziała ponuro kobieta, ale mimo wszystko wyszła z namiotu i wskazała ręką kierunek. – Tam.
Wypłowiały, czerwony namiot, obok niego niebieska flaga na słupie.
– Przepraszam, ale dlaczego pani na niego nie głosowała? – nie mógł się powstrzymać od pytania Martin.
Kobieta obrzuciła go podejrzliwym spojrzeniem.
– A co to pana obchodzi?
Chłopak w namiocie znowu jęknął i kobieta zdecydowanie weszła do namiotu, nie zapominając zasłonić za sobą wejścia.
Nie doczekawszy się na odpowiedź, Martin poszedł we wskazanym kierunku. Chciał jak najszybciej wydostać się z Biblioteki, ale najpierw musiał odwiedzić Dawida. Choćby po to, żeby zabrać listy na Ziemię – zasada dobrego tonu każdego podróżnika.
Dawid nie spał. Siedział przed kanałem na stworzonej z obelisków ławce i czytał przy świetle małej latarki jakąś powieść w papierowej okładce. Miał na sobie szerokie spodenki i marynarkę na opalonym ciele. Na widok Martina w milczeniu przesunął się i zamknął książkę.
– Ciekawa? – zapytał Martin. Obejmująca się para na okładce zdradzała powieść kobiecą lepiej niż jakiekolwiek streszczenie.
Dawid wzruszył ramionami:
– Nieszczególnie. Ale pliki mi obrzydły, a papierowych książek mamy bardzo mało. Coś się stało?
– Dlaczego pan tak myśli?
Dawid westchnął:
– Mój Boże, Martinie, niech pan sobie daruje te detektywistyczne wstawki… Wrócił pan sam. A nie robi pan wrażenia człowieka, który łatwo rezygnuje. Coś się stało dziewczynie?
– Nie żyje.
Dawid zaklął półgłosem i pokręcił głową:
– To jakieś brednie. Zdarzają się tu nieszczęśliwe wypadki, nie…
– Została zabita.
Martin i Dawid patrzyli na siebie przez jakiś czas. W końcu Dawid skinął głową:
– Wiedziałem, że wcześniej czy później ci nienormalni…
– Irinę zabito na moich oczach. I nie zrobili tego mieszkańcy Enigmy.
Na twarzy Dawida zagrały mięśnie szczęk.
– Martinie, niech pan przestanie się na mnie gapić i sączyć informacje po kawałku! Nie opowiada pan bajek klucznikom! Na tej planecie ja reprezentuję cywilizowaną władzę…
– Zabił ją khannan. Rzucił dziryt, zrobiony z rybiej ości. Dziewczyna miała uszkodzony kręgosłup, przebitą krtań i język. Nie mogła nawet nic powiedzieć.
Szczerze mówiąc, Martina najbardziej interesowała reakcja Dawida. Nietrudno oddać na swojej twarzy zdumienie, znacznie trudniej ukryć ulgę.
Ale na twarzy Dawida nie odbiło się zupełnie nic. Jak przystało na poważnego człowieka, kierującego tysiącem rozumnych istot z różnych planet.
– Sądzi pan, że chodziło o to, by nie pozwolić jej mówić? – zapytał Dawid.
– Możliwe. Nie jestem zorientowany, jak zwykle khannany zabijają ludzi.
– Khannany nie zabijają ludzi – wycedził Dawid. – Kadrach!
Z namiotu wychynął geddar – w luźnych pomarańczowych spodniach i z mieczem za plecami. W półmroku bardzo przypominał człowieka, jedynie brak pępka i sutków zdradzał w nim Obcego.
– Słyszałem – powiedział krótko geddar. – Khannan nie powinien zabijać ludzi.
– Nie powinien czy nie może? – próbował uściślić Martin.
Geddar nie odpowiedział od razu – jakby zastanawiał się, czy warto omawiać tę kwestię z nieznajomym. Wreszcie pokręcił głową:
– Nie powinien. Wszystko jest możliwe, ale nie wszystko powinno się zdarzyć. Khannany to towarzysze, przyjaciele, łowcy.
– Ochroniarze? – dopytywał się Martin.
– Nie. Khannan może wszcząć walkę, jeśli jego przyjacielowi grozi niebezpieczeństwo, ale khannan, który sam zaatakował istotę rozumną, powinien zostać zabity.
– Nie tylko geddara? Każdą istotę rozumną?
Na twarzy geddara pojawił się cień pogardy.
– Oczywiście. Ich rozum bliski jest przebudzeniu, są znacznie inteligentniejsze od waszych psów. Gdybyśmy pozwolili im zabijać istoty rozumne, byłaby to klęska dla naszej rasy. Żaden geddar nie pozwoli khannanowi atakować ludzi.
– Jest jeszcze jedna możliwość – zasugerował ostrożnie Martin. – Wydać rozkaz, wiedząc, że khannan zginie.
Geddar milczał tak długo, iż Martin zdążył pożałować swoich słów. Ale w końcu geddar odezwał się:
– Istnieje taka możliwość. Geddar mógł wydać rozkaz, mając pewność, że khannan umrze. To przestępstwo, ale możliwe.
– Tylko geddar? Czy człowiek albo istota innej rasy może oswoić khannana?
– Może – odparł geddar bez wahania. Na jego twarzy pojawiła się ulga. – To się zdarza. Wielu chce mieć przyjaciela khannana, więc przywozimy szczenięta.
– Będziecie musieli znaleźć tego, kto wydał rozkaz – powiedział Martin. Nie wydawał poleceń, jedynie konstatował fakt. – To trudne?
– Khannan może mieć tylko jednego pana – wyjaśnił geddar. – Jeden pan nie może mieć więcej niż jednego khannana. Są bardzo zazdrosne. Jeśli komuś zginął khannan, jest winien… – Geddar pokręcił głową i wyciągnął nieoczekiwany wniosek: – Trudno będzie znaleźć zabójcę.
– Dlaczego? – zdumiał się Martin. – Gdyby przeliczyć…
– W naszym osiedlu jest sto trzydzieści khannanów – powiedział z przekonaniem geddar. – W centrum jeszcze osiemnaście. Nasze zbiorę i przeliczę w ciągu godziny. Jutro będziemy wiedzieć, czy wszystkie khannany w innym osiedlu są na swoim miejscu. Ale tylko głupi zabójca wysłałby swojego khannana na śmierć.
Zamilkł na chwilę, następnie podsumował:
– Nie sądzę, by zabójca był aż tak głupi. Myślę, że wszystkie khannany są na miejscu.