– Zdarzało się, że khannany uciekały? – zapytał Martin. – Może dziki…
– Może istnieć dzikie osiedle ludzi czy innych istot rozumnych – odparł geddar. – Ale oni nie będą mieć khannanów.
– Khannany nie mogą się rozmnażać – wyjaśnił Martinowi Dawid. – Planetę geddarów mogą opuszczać tylko osobniki jednej płci.
Martin miał straszną ochotę zapytać, czy ta reguła dotyczy tylko khannanów, czy rozciąga się również na geddarów, ale rozsądnie stłumił ciekawość i zamiast tego zapytał:
– Skąd w takim razie wziął się khannan zabójca?
– Wszystko jest możliwe – odpowiedział filozoficznie geddar. – Ale nie wszystkiego można się dowiedzieć.
Geddar wycofał się w cień – i od razu zniknął wśród obelisków.
– Super, nie ma co – mruknął Martin. – Spokojna, przyjazna planeta. Żadnej niebezpiecznej formy życia. I nagle zwierzę z innej planety, pojawiające się nie wiadomo skąd, zabija niewinną dziewczynę!
– Będzie pan miał nieprzyjemności? – zapytał ze współczuciem Dawid.
– W tym, co się stało, nie ma mojej winy – powiedział Martin po chwili zastanowienia. – Dziewczyna jeszcze nie zdecydowała, czy pójdzie ze mną, czy nie, i nie zdążyłem oficjalnie wziąć jej pod ochronę. Jeśli rodzice dziewczyny zechcą to sprawdzić, przyślą tu swojego detektywa. Ale żal mi Iriny. Taka bezsensowna, głupia śmierć… Co pan o tym myśli?
Mężczyzna popatrzył na niego ironicznie:
– A co ja mogę myśleć? Jeśli dziewczyna rzeczywiście była bliska rozwiązania zagadki Biblioteki, faktycznie mogli się znaleźć nieżyczliwi. Myśli pan, że my tu prowadzimy spokojne, akademickie życie? To zwykły bajzel! Pijackie burdy – i to przy minimalnej produkcji alkoholu! Bójki w procesie dochodzenia prawdy naukowej, z poważnymi obrażeniami ciała. Gwałt, przemoc, różnorakie perwersje… zwykłych orgii już nawet nie próbuję zabraniać. Gry hazardowe, przy czym w ostatnim czasie najmodniejsza jest gra na życzenia, które są albo poniżające, albo niebezpieczne. Że już nie wspomnę o pospolitym wandalizmie… – Dawid znacząco poklepał dłonią kamienną ławkę. – O religijnych sporach i intrygach…
– Wczoraj odmalował mi pan znacznie sympatyczniejszy obrazek – zauważył Martin.
Dawid nie skomentował.
– Może warto poinformować Ziemię, że Biblioteka nie jest takim bezpiecznym i spokojnym miejscem, jak się ludziom wydaje? – podsunął Martin. – Może wtedy nie będą się tu rwały młode i głupie dziewczyny…
– Nie jest pan przecież młokosem? – zapytał sarkastycznie Dawid. – Skąd więc ta naiwność?… Taka informacja tylko zaostrzyłaby apetyty! A przecież wszystko, co się tu dzieje, jest efektem bezcelowości naszej pracy! Przychodzą do nas inteligentni, uczciwi, pracowici ludzie. Tłuką się przez kilka lat jak ryba o lód, a do rozwiązania zagadki jest równie daleko jak na początku. Chyba nie muszę panu tłumaczyć, co się potem dzieje? Proszę mi dać klucz do rozszyfrowania zagadki, a następnego dnia wszyscy zaczną pracować do upadłego!
– Nie jestem lingwistą – powiedział Martin. – Jeśli nawet dziewczyna znalazła rozwiązanie, zabrała je ze sobą. Ale sądząc z tego, co widziałem, jej teoria została obalona w pięknym stylu.
– Pewnie próbowała powiązać język Biblioteki z turystycznym? – domyślił się Dawid. – A kierunek odczytu skorelować z wielkością wysepek lub ilością obelisków? Co na to Klim, ten zarozumiały administrator, wypędzony z uniwerku za defraudację? Pewnie też sprawdził tę hipotezę?
Teraz z kolei Martin nie odpowiedział.
– Klim przeczekuje tu, aż jego sprawa karna ulegnie przedawnieniu – kontynuował Dawid, coraz bardziej się ekscytując. – Skupił pod swoimi skrzydłami utalentowanych uczonych, zorganizował im przyzwoite warunki bytowe i czeka na dywidendy. Nic dziwnego! O ile prościej kierować samymi tylko ludźmi! Nie trzeba rozstrzygać rodzinnej kłótni czteropłciowej rasy, w której osobnik żeński-primo odmówił seksualnych stosunków z osobnikiem męskim-secundo, zrzucając winę na brak księżyca na Bibliotece, regulującego normalny cykl małżeński! A problemy z aprowizacją? Podstawą pożywienia rasy oułua są mięczaki, zawierające mangan, niezbędny oułua do normalnego funkcjonowania! Oni pożerają je w ogromnych ilościach! A te mięczaki lubią wszyscy, z tutejszej fauny właśnie one są najsmaczniejsze! Wyżarli wszystkie w promieniu pięciu kilometrów… Więc ja albo muszę skazać oułua na choroby i śmierć, albo żądać od siedmiuset dwudziestu pięciu istot rozumnych rezygnacji z drobnych radości życia na rzecz siedmiu tępych Obcych!
– Coraz lepiej rozumiem waszą planetę – powiedział poważnie Martin.
Dawid wyszczerzył zęby w uśmiechu. Sięgnął do kieszeni marynarki, wyjął paczkę papierosów i podsunął Martinowi.
– Niech pan pozwoli, że ja pana poczęstuję – powiedział Martin wyciągając gitane’y.
– Wraca pan do domu? – zapytał ze zrozumieniem Dawid.
– Poczekam na pańskiego przyjaciela i pójdę. Też uważam, że znalezienie zabójcy graniczy z cudem, ale posiedzę i poczekam – żeby mieć czyste sumienie.
Przez jakiś czas palili w milczeniu, przyglądając się rozbłyskom latarni. Obok nich przebiegło dwudziestu czy trzydziestu ludzi i Obcych, którzy z okrzykami: „Kanałówka! Wszyscy na kanałówkę!” powskakiwali do szerokiego kanału, otaczającego wyspę ze Stacją.
Dawid i Martin bez słowa obserwowali amatorów kąpieli, płynących powoli z prądem. Niektórzy trzymali w rękach butelki.
– Bawią się, jak mogą… – skomentował Dawid. – Byłem na kilku planetach, Martinie. I widziałem wystarczająco dużo dziwnych rzeczy, żeby khannan, atakujący dziewczynę, nie wydał mi się zagadką. Nawet, jeśli był to khannan znikąd.
Martin popatrzył uważnie na Dawida.
– Pamiętam, jak ożył satelita planety Galel – mówił dalej Dawid. – Zrzucił kamienną skorupę i zalśnił w promieniach błękitnego słońca niczym bombka choinkowa, zawieszona na zielonym niebie. Na białej powierzchni pojawiły się czarne i czerwone szczeliny, potem rozbłysnął strumień światła, idący obok planety, ale tak silny, że widoczny nawet w pustce – słup białego światła o promieniu tysiąca kilometrów. Aborygeni krzyczeli. Według ich legend księżyc to jajo smoka, które kiedyś obudzi się i ocali cały świat. Klucznicy wybiegli ze Stacji i patrzyli na niebo. Satelita popłynął, zmieniając orbitę… a na niebie kołysały się odłamki kamiennej skorupy. Potem pod naszymi nogami zadrżała ziemia, obudził się stary wulkan na horyzoncie… i wypluł słup czerwonego ognia aż do samego nieba. Nie przesadzam – do samego nieba, prosto w odchodzący księżyc! Klucznicy wrócili na Stację, a ja stałem i patrzyłem w niebo. I wydawało mi się, że nadchodzi koniec świata. Potem zrozumiałem, że satelita rozpędza się i promień fotonowy uderzy w planetę. Wysoko w stratosferze płonęło rozrzedzone powietrze… jakby ktoś zalał pół nieba malinową farbą.
Dawid zaśmiał się i lekko speszony dorzucił:
– To było takie piękne! Nie uwierzyłby pan, Martinie! Piękne!
– Wierzę.
– A potem wszystko znikło – powiedział Dawid. – Starodawny siatek fotonowy już miał zwrócić zwierciadło w stronę planety, gdy satelita znikł. Znikł również wulkan, jakby wyrwany z górskiej grządki. Ziemia trzęsła się jeszcze przez kilka godzin, ale klucznikom udało się powstrzymać kataklizm.
– Słyszałem, że na miejscu zniszczonego statku stworzyli ośrodek masy – powiedział Martin. – Zapuścili na orbitę satelity niewielką czarną dziurę.
– Dowiedzieliście się, co to właściwie było?
Martin pokręcił głową.
– Nie sądzę, żeby to był statek Starożytnych, zbyt prymitywna technologia. Zresztą, ja nie wierzę w starożytne rasy… – Dawid wrzucił niedopałek do wody, gdzie wielka tłusta ryba połknęła go błyskawicznie. – Klucznicy wyprzedzili wszystkich… i to oni są jedynymi prawdziwymi Starożytnymi. Najprawdopodobniej, gdy klucznicy pojawili się na Galel, miejscowa cywilizacja była już dość rozwinięta i posiadała bazę na satelicie, którą klucznicy przegapili. Być może mieszkańcy planety zdziczeli i zżyli się z ofiarowanymi cudami przybyszów. Niewykluczone, że nas to też kiedyś czeka. A ci, którzy żyli na satelicie, nie poddali się, wydrążyli satelitę od wewnątrz, stworzyli gigantyczny statek z napędem fotonowym… I próbowali uciec, odrodzić swoją cywilizację przy innej gwieździe…