– Dziewczyna zdążyła mi coś powiedzieć. To znaczy, mówić już nie mogła i pokazała gestami turystycznego. Myślę, że to drobiazg, ale postanowiłem sprawdzić do końca. Nie chcę iść do jej rodziców, dopóki nie zdobędę całkowitej jasności.
– Pytali mnie o ciebie – powiedział nieoczekiwanie Żeńka. – Pewien człowiek… niby przypadkowa rozmowa… ale tak się składa, że coś o nim wiem. Pracuje w organach.
– Menda? – zapytał bez specjalnego zdziwienia Martin. Ernesto Połuszkina mogły obserwować struktury ochrony porządku.
– Urząd bezpieczeństwa.
– Czego oni ode mnie chcą? – obruszył się Martin. – Obrok płacę, szpiegostwem się nie zajmuję, a jak spotkam się z czymś interesującym – melduję!
Obrokiem Martin nazywał wymyślone historie, które mogły spodobać się klucznikom. Dzierżący władzę nieoficjalnie radzili tym wszystkim, którzy byli dobrzy w opowiadaniu historii klucznikom, żeby wymyślali trzy, cztery historie w ciągu roku na potrzeby państwa. Za te historie nawet płacono i Martin, nie szukając wykrętów i przezwyciężając lenistwo cztery razy do roku uczciwie siadał przy biurku i klecił coś odpowiedniego. Ponieważ historie przyjmowano z wdzięcznością i żywym zainteresowaniem, ale nie domagano się ich zbyt natarczywie, Martin doszedł do wniosku, że niektórych opowieści dało się użyć, a inne zostały przez kluczników odrzucone. Jak to w życiu. Raporty Martin pisał nieregularnie, ale jeśli stan faktyczny na jakiejś planecie zdecydowanie odbiegał od danych w informatorach i prasie, wysyłał informację do uniwersytetu badań galaktycznych, struktury formalnie społecznej, a tak naprawdę rządowej.
– Nie mam pojęcia – powiedział Zenka, pijąc whisky. – Ale wydawało mi się, że interesuje ich twoje obecne zajęcie. Żebyś tylko nie wdepnął w politykę!
Martin już miał powiedzieć coś złośliwego i pouczającego, w rodzaju „nie ucz ojca dzieci robić”, ale w porę uświadomił sobie, że akurat w tej kwestii młodszy brat przegonił go już dawno i mógłby odczytać mu kilka prelekcji. Ogólnie rzecz biorąc Zenka był szaławiła i hultaj, ale w stosunkach z płcią piękną – skupiony, poważny i skazany na sukces. Dlatego Martin uciął temat:
– Nie mam zamiaru w nic wdeptywać, bracie. Za to już dawno powinieneś przestać być wiecznym studentem i wdepnąć w jakąś pracę.
Po tak zdradzieckim ciosie, Zenka nadął się i więcej nie moralizował. Trzeba było drugiej szklaneczki whisky, żeby pokój między braćmi został zawarty, a rozmowa potoczyła się swoim trybem.
1
Martin wrócił na jeden dzień na Ziemię, nie tylko ze względu na dawno zaplanowane spotkanie z wujkiem, ale również z powodu konieczności uzupełnienia zapasów. Oczywiście, gdyby czas miał zasadnicze znaczenie, Martin mógłby ruszyć w drogę z Biblioteki. Ale zadanie, które miał przed sobą, wymagało pewnych przygotowań i Martin zdecydował się stracić jedną historię na powrót.
Martin zostawił sobie remingtona – choć nie miał zamiaru polować, a do samoobrony karabin się nie nadawał, zaś z arsenału, trzymanego w gabinecie, dodał do wyposażenia jedynie rewolwer – pewny, kompaktowy Smith &Wesson, model sześćdziesiąty, krótka pięciocentymetrowa lufa, pięć nabojów w bębenku, mały kaliber – broń nadawała się tylko do krótkiej strzelaniny na bliski dystans. Wprawdzie niezbyt często, ale takie przypadki jednak się zdarzają i wtedy rewolwer jest znacznie użyteczniejszy od karabinu.
Martin uzupełnił również swoje zapasy „przetargowe”. Sól była niemal na wszystkich planetach, ale cukier i słodycze stanowiły doskonałą walutę wymienną. Tytoń, pieprz, lekarstwa, kilka talii kart, świeży „Przegląd”… W zasadzie tych przygotowań nie cechowało nic szczególnego. Przed południem Martin był już gotów do drogi, ale przeciągnięta do trzeciej w nocy posiadówka odbijała się teraz pewną ociężałością psychiczną.
Dzwonek telefonu dogonił Martina w drzwiach. Już miał sięgnąć po słuchawkę, ale widząc, że wyświetlacz podaje numer Połuszkina, nie odebrał. Albo Połuszkin dowiedział się o jego powrocie, albo dzwonił na chybił trafił… W każdym razie Martin nie miał ochoty się teraz tłumaczyć.
Zamknął drzwi i zaczął schodzić po schodach.
Czasami Martin odnosił wrażenie, że stosunek kluczników do opowieści zależy również od samego opowiadającego. Od jego nastroju… przekonania… ciekawości wymyślonej historii… od bardzo dziwnych czynników. Na przykład, na pusty żołądek było znacznie łatwiej otrzymać dostęp do Wrót niż po smakowitym obiedzie i kuflu piwa.
Martin był teraz trochę głodny, ale za to bolała go głowa.
I to nie pozostało bez efektu.
– „Czyżby? – spytała kobieta. – Sądziłam, że zrozumiał pan wszystko pierwszego wieczoru” – zakończył swoją historię Martin i zamilkł w oczekiwaniu na werdykt.
– Smutno tu i samotnie – powiedział klucznik. – Słyszałem wiele takich historii, wędrowcze.
To była już druga historia odrzucona przez klucznika. A najgorsze, że historie wydawały się Martinowi niezłe, z interesującą fabułą, z charakterem i morałem. Zupełnie dobre opowiastki!
Klucznik czekał – naprawdę smutny i samotny, jeden z wielu smutnych i samotnych kluczników w moskiewskiej Stacji. Martin westchnął. Grzebiąc w pamięci, przypominał sobie i odrzucał historie przeczytane, zasłyszane, takie, które przydarzyły się jemu samemu, bądź spotkały jego znajomych.
Klucznik czekał.
– Moja historia jest o ciekawości – powiedział wreszcie Martin. – To interesująca cecha, nie sądzisz?
Oczywiście, klucznik nie odpowiedział. Oczywiście, pytanie Martina było retoryczne.
– Z ciekawości ludzie robią rzeczy dziwne i niebezpieczne. Pandora otworzyła powierzoną jej puszkę, żona Sinobrodego zajrzała do pokoju, do którego nie wolno jej było zaglądać, a uczeni rozszczepili atom. Gdzie nie spojrzeć, ta właśnie ciekawość jest przyczyną wszelkich nieszczęść. I jeśli w starożytności niebezpieczeństwo groziło jedynie najbardziej ciekawskim, to w ciągu ostatnich stu lat – całej ludzkości. Jeden ciekawski uczony staje się bardziej niebezpieczny od całej armii żołnierzy. Pomyślałem nawet, że natura spostrzegła to i dała całą wstecz. Ludzie stają się coraz mniej ciekawi świata, przestali interesować się nauką. Ludzie polubili to, co jest zwykłe i swojskie. Seriale telewizyjne, w których wszystko z góry wiadomo. Książki, w których wszystko jest jasne od razu. Jedzenie, które nie jest interesujące ani ze względu na kolor, ani na zapach czy smak. Wiadomości, w których nie ma nic niespodziewanego. Jakby wrzucono wsteczny bieg – dosyć tej ciekawości, dosyć myślenia i szukania! Powstrzymaj się – lub zgiń!
Klucznik patrzył na Martina w zadumie.
– Żyjemy z przewidywalnymi kobietami, nasi przyjaciele opowiadają nam kawały z brodą, nasz Bóg spętany jest dogmatami. A nam się to podoba. Ale wiesz, kluczniku, niedawno widziałem dziewczynę, którą zgubiła ciekawość, i pomyślałem – Martin popatrzył klucznikowi w oczy – czy rzeczywiście wszyscy oduczyli się ciekawości? A może to ja wrzuciłem wsteczny dla samego siebie? Może to ja się zatrzymałem i wmówiłem sobie, że zatrzymał się cały świat? Niemal oduczyliście nas ciekawości, kluczniku. Jaki sens uczyć się i odkrywać, skoro jutro podarujecie nam coś gotowego? Jaki sens ma sięganie do gwiazd, skoro nie ma tam nic nowego? Zastanowiłem się nad tym i nie spodobała mi się odpowiedź. I zdecydowałem – niech żyje ciekawość! Wiedza to wspaniała rzecz! Wiele smutku – oto właściwa zapłata!
Klucznik milczał i Martin instynktownie zrozumiał, że historia nie została przyjęta. Dlatego pochylił się nad stołem do klucznika i powiedział:
– I wiesz, co jest w tym najważniejsze, kluczniku? Że ciekawości nie ma! Nie ma takiej cechy czy właściwości u istot rozumnych. Ciekawością nazywamy intuicję, próbę wyciągania wniosków z niewystarczających danych. Pragniemy formalizować, znajdywać logiczne wyjaśnienia, a jeśli wyjaśnień nie ma, mówimy: „to ciekawe” i dajemy sobie zezwolenie na postępki dziwne, niepotrzebne i niebezpieczne. Ciekawość to tylko wygodne wyjaśnienie. Nic więcej!