Выбрать главу

– Smutno tu i samotnie… – zaczął klucznik.

– Nie skończyłem jeszcze mojej historii – przerwał mu Martin. – Nawet jej nie zacząłem. To był tylko wstęp.

Po raz pierwszy w życiu Martinowi wydawało się, że w oczach klucznika pojawiło się rozdrażnienie.

– Opowiadaj więc.

– Żyła sobie we Wszechświecie rasa, którą pozostałe istoty rozumne nazwały klucznikami – zaczął Martin. Nagle ogarnęła go wściekłość, nie na klucznika i nawet nie na samego siebie za to, że nagle okazał się niezdolny do opłacenia drogi. Krystalicznie czysta wściekłość, nie zwrócona na nikogo konkretnego. – I ta rasa miała interesujące hobby – latała przez galaktykę na potężnych, czarnych gwiazdolotach i na każdej napotkanej planecie budowała Stacje łączności hiperprzestrzennej. Opłatą za korzystanie z tych Stacji była jedynie interesująca historia – bo w żaden inny sposób klucznicy nie mogli się rozerwać. A na planecie Ziemia żył sobie chłopiec, który nazywał się Martin Dugin, i jak każdy mądry chłopiec miał marzenie – odgadnąć wszystkie tajemnice galaktyki. Ni mniej, ni więcej, tylko właśnie wszystkie. I spotkali się kiedyś na świecie mądrzy klucznicy i ciekawski chłopiec. Klucznicy nudzili się, jak zwykle. A chłopiec, jak przystało na chłopca w jego wieku, uważał się za najmądrzejszego we Wszechświecie. I on pomyślał: czy klucznikami powoduje ciekawość? Przecież już sobie ustaliliśmy, że żadnej ciekawości nie ma. Czyżby klucznicy rzeczywiście liczyli, że usłyszą coś nowego i ważnego? To by znaczyło, że nie chodzi tu o same historie, lecz o ludzi, którzy te historie opowiadają. Widocznie są w galaktyce jakieś tajemnice, ważne, straszne i niedostępne dla kluczników. Ci, których klucznicy przepuszczają na inne planety, powinni te tajemnice odgadnąć. A ci, których klucznicy nie wpuszczają z powrotem, są bliscy rozwiązania zagadek. I teraz całe ich życie upłynie tam, gdzie mogą być przydatni dla kluczników!

Klucznik zaczął kasłać. Kasłał tak długo, że Martin zrozumiał: kosmata, łuskowata istota dławi się ze śmiechu, próbuje się opanować – i nie może.

– Rozwiałeś… rozwiałeś mój smutek i samotność, wędrowcze. Wejdź we Wrota i kontynuuj swoją drogę.

Martin wstał z fotela i wymamrotał:

– Zadziałało? No i pięknie…

Klucznik przestał się śmiać, a w czarnych oczach nie było nawet cienia rozdrażnienia.

– Dziesiątki ras, setki planet, tysiące hipotez. Jedni mówią, że kradniemy dusze, inni, że wykorzystujemy wędrowców jako pożywienie, jeszcze inni, że po prostu sobie drwimy. Ale twoja wersja jest bardzo świeża, dziękuję. Rozwiałeś mój smutek.

– Nigdy nie mówicie, czy nasze historie mają dla was jakiś sens, czy nie. I nigdy nie powiecie – mruknął Martin.

– Zżera cię ciekawość? – zapytał klucznik. – Przecież ciekawość nie istnieje – dopiero co mówiłeś o tym z takim przekonaniem.

– Nie ma pustej ciekawości – uciął Martin. – Nie ma ciekawości bezcelowej. Jeśli interesują nas wasze motywy, to tylko dlatego, że wyczuwamy fałsz. Niedomówienie. Zagrożenie. Przegapiony zysk.

Klucznik nic nie powiedział i Martin poczuł lekki triumf. Ale gdy zamykał drzwi, klucznik znowu dostał ataku śmiechu i to zniweczyło całą radość złudnego zwycięstwa.

– Nawet jeśli zwyczajnie się wygłupiacie – mruczał Martin, idąc korytarzami – nawet jeśli obstawiacie, kto dłużej utrzyma się na obcych planetach, nawet jeśli transmitujecie to w jakiejś swojej telewizji – leję na to!

Dochodząc do najbliższych Wrót – w moskiewskiej Stacji było ich sześć – Martin ochłonął. Oczywiście, z punktu widzenia klucznika – wszechpotężnego i niemal nieśmiertelnego – zachowanie i domysły człowieka są bardzo zabawne.

Poza tym, Martin wcale nie był pewien, że nie ma czystej ciekawości, że zawsze stoi za nią intuicja, zysk czy strach. Ale z drugiej strony, jaki pożytek ma dziecko z rozebranej na części zabawki? Ciekawość i tyle. Być może podobnie jest z klucznikami: bawią się żywymi zabawkami i są trochę zmartwieni, gdy zabawki się psują.

W myślach Martin odnotował, że to niezła wersja. Skoro kluczników tak interesują domysły na temat motywów ich zachowania, można by to wykorzystać i opowiedzieć historię o klucznikach – dzieciach supercywilizacji, które wypuszczono w kosmos, żeby się pobawiły. Jak wszystkie dzieci, klucznicy są ciekawscy, okrutni i wolą słuchać niż odpowiadać na pytania…

Może z tego wyjść niezła historia…

Martin zaczął pogwizdywać i nieduża kolejka w poczekalni przed Wrotami wcale go nie zmartwiła. Skinął głową poważnej kobiecie w średnim wieku, siedzącej na sofie z ogromną kraciastą torbą. Mój Boże, czy to odradza się zawód handlarzy – na nowym poziomie? A może kobieta jedzie, żeby odwiedzić krewnych, a w torbie ma podarki? Martin nawet wymienił uprzejmy uścisk ręki z mężczyzną, który palii w kącie nad wielką misą-popielniczką. Zdenerwowany mężczyzna kopcił papierosa za papierosem – od razu widać, że nowicjusz. Dla towarzystwa Martin wyjął papierosa i wypalił połowę.

W korytarzyku, prowadzącym do Wrót, rozległ się brzęk. Ktoś duży i ciężki przeszedł obok poczekalni do wyjścia. Kobieta rzuciła Martinowi zdenerwowane spojrzenie i poszła do Wrót. Minutę później brzęknęło znowu, mężczyzna rzucił niedopałek, wziął torbę i ostro zapytał Martina:

– Jak to jest… bardzo nieprzyjemnie?

– Nic pan nie poczuje – uspokoił go Martin.

Mężczyzna stał przed Wrotami dość długo, widocznie nie mógł się zdecydować. Wreszcie rozległ się kolejny brzęk i korytarzem poszedł chłopak o szczęśliwej twarzy człowieka, który się nieźle nadenerwował. Martin minął drzwi śluzy i wszedł do okrągłej sali Wrót. Pośrodku świecił się spokojnie terminal komputerowy.

Martin wziął myszkę i przesunął kursorem po liście.

Oto Biblioteka. A to Ioll. A to Cortik.

A tu jest jego cel.

Preria 1 i Preria 2.

Dwie planety, podobne do siebie jedynie pod względem dominującego w okolicach Wrót typu krajobrazu. Preria 1, dawno temu zasiedlona przez Obcych, nie interesowała Martina. Do niedawna nie interesowała go również ludzka kolonia Preria 2, mimo że była na dobrej zielonej liście…

Ale palce umierającej Iriny zdążyły pokazać nazwę właśnie tej planety…

Co uważała za takie ważne, ważniejsze od swojej śmierci? Dlaczego błagała Martina, by wyruszył na Prerię 2 – bo przecież jej słowa nie mogły być niczym innym, jak właśnie prośbą, by odwiedzić tę planetę!

Być może Martinem kierowała intuicja, być może jedynie wyśmiana ciekawość. Ale nacisnął enter, odwrócił się i wyszedł z sali – już nie na Ziemi.

Gorąco i dużo kurzu – to pierwsze wrażenia Martina, gdy zamknęły się za nim drzwi Stacji.

Klucznik siedział na werandzie z bosymi nogami na drewnianym stole. Przed nim w kryształowym dzbanku skrzyła się kostkami lodu prawdziwa domowa lemoniada, na tacy stały graniaste szklanki.

– Mogę? – zapytał Martin. Klucznik skinął głową, Martin nalał sobie pełną szklankę i upił łyk. Lemoniada miała przyjemny smak, lekko kwaskowy i orzeźwiający, dobrze, że klucznicy nie uznają żadnej chemii. Ze szklanką w rękach Martin podszedł do poręczy i oparł się o nią, popijając napój.

Przed nim rozpościerała się Preria 2.

Początkowo równina wydawała się Martinowi wypalona, potem zrozumiał, że wysoka trawa, która szczelną szczeciną pokrywa step, ma po prostu pomarańczowy kolor. Pasące się w oddali stado łaciatych, czarno-białych krów, spokojnie szczypało pomarańczową trawę.