Выбрать главу

– Lubię swoich klientów – wyjaśnił barman. – Lubię swoją pracę. Wierzy mi pan?

Martin skinął głową.

– I proszę spojrzeć, co muszę proponować swoim gościom? – powiedział dramatycznie barman. – Miejscowe piwo! Jęczmienną whisky, która nie jest żadną whisky, tylko bimbrem pospolitym! Mam dwie skrzynki alkoholu z Ziemi, ale kto może sobie na to pozwolić? Kto poprosi, żeby zrobić mu drinka? Kto zamówi „Próbę ucieczki”, [Aluzja do tytułów utworów rosyjskich pisarzy sf, znanych i nie znanych polskiemu czytelnikowi: Próba ucieczki A. i B. Strugackich, Pierścień mroku Nika Pierumowa, Wilcza natura Władimira Wasiljewa, Szklane morze i Linia marzeń Siergieja Łukjanienki.] to poprosi o „Pierścień mroku” czy „Wilczą naturę”? Nawet banalny gin z tonikiem, nawet „Szklane morze” na Prerii jest niesłychanym luksusem. To okropne, młody człowieku! W tym tygodniu jeden gość zamówił „Linię marzeń”. Tak się ucieszyłem, że mam chardonnay buisseau, grenadinę i grappę… a on to wszystko zalał samogonem!

– Pan nie jest Amerykaninem – stwierdził Martin. – Pan jest z Odessy!

– Z Chersonu, młody człowieku – oznajmił z godnością barman. – To nie Odessa, to znacznie lepiej! A pan skąd?

– Moskwa.

– Jaki ten wszechświat mały – zauważył barman filozoficznie, ściskając dłoń Martina. – W czym mogę pomóc?

Martin wyjął zdjęcie i pokazał barmanowi.

– Widziałem – rzekł barman, zerkając na zdjęcie. – Kiedy ona przychodziła?… W piątek? A może w sobotę?

– W piątek – powiedział Martin.

– Nie, raczej w sobotę – zastanawiał się na głos barman. – A może w niedzielę? Wie pan, co panu powiem? Proszę pogadać z tym mężczyzną, który siedzi przy oknie. Dziewczyna długo z nim rozmawiała.

Mężczyzna przy oknie był niewysokim człowiekiem około czterdziestki. Jarmułka, niedbale zsunięta na kark, nie zakrywała szlachetnej łysiny, prezentując wysokie czoło myśliciela i znaczną część ciemienia. Mężczyzna był chudy, ale żylasty, miał na sobie wytarte dżinsy i koszulę z jasnobrązowego zamszu. Jeśli barman robił wrażenie człowieka smutnego, to mężczyzna w jarmułce wydawał się koncentracją galaktycznego cierpienia. Cywilizacja musiała mu się poważnie narazić i mężczyzna najwyraźniej nie spodziewał się po otoczeniu niczego dobrego. Do pasa miał przypiętą ogromną kaburę z wielkim, niklowanym rewolwerem, na stole stała opróżniona do połowy butelka „bimbru pospolitego”. Mężczyzna właśnie szykował się, żeby pociągnąć następny łyk: krzywił się, przypatrywał podejrzliwie szklance, odwracał się i wąchał napój ze wstrętem, ale w końcu – mimo wszystko – wypił. Fakir, położony siłą na łożu z gwoździ, zniósłby męki z równie stoickim spokojem.

– Jak się nazywa? – zapytał Martin.

– Tego to akurat nikt nie wie – uśmiechnął się barman. – Proszę z nim porozmawiać, może właśnie panu powie?

Martin kiwnął głową w podzięce, wziął swoje piwo i podszedł do kowboja, który nadal trawił porcję alkoholu.

– Można?

– Siadaj – mruknął ponuro kowboj. Napełnił szklankę po brzegi i podsunął Martinowi.

Na jakież poświęcenia musi być przygotowany prywatny detektyw!

Martin starał się nie wąchać. Wprawdzie wygląd tajemniczego mężczyzny stanowił antyreklamę trunku, ale chyba w barze nie sprzedawaliby trucizny?… Wypił jednym tchem i błyskawicznie popił piwem.

Rzeczywiście, z całą pewnością nie była to whisky. Zwyczajny bimber, choć, trzeba przyznać, dobrej jakości, nie gorszy od rosyjskiego.

– Dobra, opowiadaj – mężczyzna najwidoczniej uznał, że Martin przeszedł próbę pomyślnie.

– Nazywam się Martin…

– A ja nie mogę podać swojego imienia – odparł ze smutkiem kowboj.

– Dlaczego?

– Zabiją mnie. Od razu.

W spojrzeniu łysego kowboja było tak głębokie przekonanie, że Martin postanowił się nie spierać.

– Jak pan sobie życzy. Szukam dziewczyny…

– Pokaż – kowboj wyciągnął rękę, wziął zdjęcie, przyglądał mu się przez kilka sekund. – Widziałem ją. Miła dziewczyna. Bardzo mila i sympatyczna. Trochę rozmawialiśmy.

– Rodzice tej dziewczyny wynajęli mnie, żebym ją odnalazł – wyjaśnił Martin. – Czy mógłby mi pan powiedzieć, o czym rozmawialiście?

– A czy to będzie w porządku? – zastanowił się kowboj. – Skoro dziewczyna opuściła dom…

– Ona nie żyje – rzekł Martin. – A ja próbuję jedynie dowiedzieć się czegoś o ostatnich dniach jej życia, łaskawy panie…

Kowboj pokręcił głową:

– Dlaczego barman jest tak przekonany o moim rosyjskim pochodzeniu?

– Dlatego, że sam jest Rosjaninem? – zasugerował Martin.

– Proszę nie rozśmieszać moich mokasynów! – kowboj machnął ręką. – W wieku pięciu lat wyemigrować z Ukrainy i uważać się za Rosjanina! Ale dobrze, może się pan do mnie zwracać, jak się panu żywnie podoba. Pan, senior, mister…

Nalał do szklanki trochę alkoholu i podsunął Martinowi, a sam wziął butelkę.

– Za dziewczynę. Pokój jej duszy.

Nie było innego wyjścia, trzeba znowu wypić. Martin pomyślał przelotnie, że jeśli kowboj utrzyma takie tempo, to on, nieprzywykły do takich trunków, zwali się pod stół, zanim zdąży się czegokolwiek dowiedzieć.

– Jak zginęła? – zapytał kowboj.

– Przypadek – powiedział Martin po chwili wahania. – Atak dzikiego zwierzęcia…

Kowboj pokręcił głową.

– Nie do wiary… Poznaliśmy się w sobotę. Widzę, że dziewczyna siedzi znudzona nad piwem, to podszedłem, zagadałem…

Martin postanowił nie poprawiać kowboja. Jego rozmówca tymczasem ciągnął z rozmarzeniem:

– Fajna dziewczyna. Pomógłbym jej, ale jaki tam ze mnie pomocnik, tylko nieszczęście bym na nią ściągnął… Planowała zbadać te ruiny przy kopalni srebra. Próbowałem ją zniechęcić – widziałem to rumowisko, nic szczególnego. Ale ona miała jakiś sprytny pomysł, twierdziła, że te ruiny tak naprawdę w ogóle nie są ruinami.

– Jak to? – zdziwił się Martin.

Kowboj wzruszył ramionami.

– Ja też nie zrozumiałem. Dziewczyna śmiała się, mówiła, że udało jej się przechytrzyć kluczników – widocznie przeszła przez Wrota dzięki jakiejś głupiutkiej historii – a potem powiedziała, że wszyscy jesteśmy ślepi i że wkrótce zmieni się cały świat.

– Ileż musieliście wypić… – wymamrotał Martin. Opowieść kowboja nie zrobiła na nim większego wrażenia: w wieku siedemnastu lat zazwyczaj marzy się o przemianie wszechświata. Co prawda Irina wydała mu się bardziej powściągliwa…

– Ona – kufel piwa – odparł kowboj. – Jestem bardzo dobrym rozmówcą. Kobiety i dzieci mi ufają.

– Mówiła coś jeszcze?

– Też chce pan zmienić świat? – uśmiechnął się mężczyzna. – Nic takiego, różne głupstwa. Chyba miała ochotę powiedzieć więcej, ale się powstrzymywała. Takie tam… – popatrzył w okno. – O! Patrz!

Obok baru powoli przejechał mikrobus. Widząc w oknach twarze dzieci, Martin zaczął się zastanawiać nad koniecznością istnienia szkolnego autobusu w takim małym miasteczku, ale kowboj rozwiał jego wątpliwości:

– Wiozą ze szkoły dzieci farmerów… Ira, jak go zobaczyła, roześmiała się i mówi: „Autobus? Pewnie miejski?” Mówię, że niby tak, techniki tu mało, z ropą też problemy… A ona na to: „Otóż to!” i to z takim triumfem, jakby zrobiła jakieś odkrycie.

Martin odprowadził autobus wzrokiem i wzruszył ramionami:

– Dziękuję. Więc widział pan Irinę tylko raz, w sobotę?

– W niedzielę – powiedział twardo kowboj. – Właśnie wróciłem z kościoła. – Zabrzmiało to tak, jakby z baru wychodził tylko raz w tygodniu, na nabożeństwo niedzielne. – Wtedy właśnie przyszła. Przedwczoraj też ją widziałem, ale przelotnie, pomachaliśmy sobie rękami, nawet nie rozmawialiśmy.