– Przepraszam, ale nie mogę sobie przypomnieć – przyznała się w końcu Irina. – Gdzie się spotkaliśmy, Martinie?
– Na innej planecie – Martin próbował włożyć w te słowa maksimum sarkazmu. – Rozumiem, że nie może pani tego pamiętać.
Irina przygryzła wargi, strzeliła oczami w stronę kowboja i westchnęła.
– Aha… U aranków?
– Co – u aranków? – nie zrozumiał Martin. – A… Nie, widzieliśmy się na Bibliotece.
Sytuacja stawała się coraz bardziej intrygująca. Błyskotliwa wersja z bliźniaczkami trzeszczała w szwach. Chociaż… zdarzają się przecież trojaczki…
– Na Bibliotece… – Irina skinęła głową. – Oczywiście. I jak poszło z rozszyfrowaniem?
– Nie lepiej niż tutaj – oznajmił ze złośliwą satysfakcją Martin. – Pomysł nie był zły, ale trzeba jeszcze dużo pracować, uczyć się, eksperymentować…
Im dłużej przyglądał się Irinie, tym bardziej zlewały się te dwie postacie – Ira z Biblioteki i Ira z Prerii 2. Ten sam charakter, identyczny sposób prowadzenia rozmowy, marszczenia czoła i bacznego spoglądania na niewygodnego rozmówcę.
– Kim pan jest? – spytała Irina. – I czemu mnie pan śledzi?
– Jestem prywatnym detektywem – odpowiedział z godnością Martin. – Pani rodzice prosili, żeby panią odszukać i dowiedzieć się, czy wszystko w porządku.
– Tylko odszukać i dowiedzieć się? – Irina stała się czujna.
– Jeśli się uda, również namówić do powrotu – uśmiechnął się Martin. – Jeśli trzeba – pomóc. Irino… rodzice się denerwują i to normalne. Jestem dwa razy starszy od pani, ale proszę mi wierzyć – mam te same problemy.
– Muszę jeszcze załatwić pewne sprawy – odpowiedziała Irina, uśmiechając się uroczo. – I w najbliższym czasie nie planuję powrotu do domu. Co teraz? Zaciągnie mnie pan siłą?
Martin pokręcił głową.
– Nie zaciągnę. Iro, kto był na Bibliotece?
Dziewczyna uśmiechnęła się. Triumfalnie i przekornie, jak dziecko, któremu udało się przechytrzyć dorosłego. – Ja.
– Pani siostra?
– Nie, ja.
– Ireczko – powiedział łagodnie Martin. – To niemożliwe z jednej prostej przyczyny. Dziewczyna podobna do pani jak dwie krople wody i podająca się za Irinę Połuszkiną zmarła na moich rękach.
Uśmiech znikał z twarzy Iriny powoli i niechętnie. – To kłamstwo…
Martin pokręcił głową.
– Zdarzył się nieszczęśliwy wypadek. Atak zwierzęcia.
– Atak zwierzęcia? Na Bibliotece? – wykrzyknęła Irina ze zrozumiałym niedowierzaniem. – Pan kłamie! Tam…
– Rasa geddarów przywozi na Bibliotekę zwierzęta domowe. Jedno z nich zdziczało i… – Martin zamilkł.
Ira drgnęła i popatrzyła na łysego kowboja, który słuchał rozmowy z żywym zainteresowaniem. Kowboj zapytał natychmiast:
– To w końcu kogo tam zabili?
– Dziewczynę, podobną do Iry jak dwie krople wody – powtórzył Martin. – Nie nalegam, żeby Irina wracała na Ziemię. Ale chciałbym wiedzieć, co mam przekazać jej rodzicom. Że jest cała i zdrowa i raczy się piwem na Prerii 2? Czy że ją pochowano w kanałach Biblioteki i tamtejsze raki kończą obgryzanie jej kosteczek?
Ira drgnęła jak od uderzenia, ale nic nie powiedziała. Za to łysy kowboj westchnął smętnie:
– Więc to tak… cóż, tak też bywa. Na Bibliotece nie takie rzeczy się zdarzają…
Martin wyjął z kieszeni żeton i podał dziewczynie:
– Proszę. Zostawiła go pani w obozie archeologów, w kabinie prysznicowej. Anna prosiła, żeby pani oddać.
Irina wyciągnęła rękę i w milczeniu wzięła żeton.
– Dokładnie taki sam leży w moim mieszkaniu na biurku – dodał Martin. – Zdjąłem go z ciała martwej Iriny. Wziąłem również srebrny krzyżyk. Pani też taki ma?
Irina milczała.
– Proszę mnie dobrze zrozumieć – ciągnął Martin. – Nie mam najmniejszego zamiaru ciągnąć panią do Wrót siłą. Nie zamierzam również odbierać pani tajemnic. Ale widziałem panią martwą, a teraz widzę panią żywą. Poza tym, wspomniała pani o arankach. Czy na ich planecie również jest Irina Połuszkina?
– Nie mogę panu zaufać – powiedziała twardo Irina. – Przepraszam, ale to nie pańska sprawa.
– Po części moja. Obiecałem, że panią znajdę, ale wykonałem zadanie w dwustu procentach i odnalazłem panią dwukrotnie. To mnie niepokoi, Irino.
– Napiszę list do rodziców – oznajmiła nieoczekiwanie Ira. – Dobrze? Dostarczy go pan ojcu i odbierze swoje honorarium. Pasuje?
– Obawiam się, że ta odpowiedź mnie nie zadowala – pokręcił głową Martin. – Irino, włączyła się pani do jakiejś niebezpiecznej i dziwnej gry. Proszę mi zaufać!
– Niby z jakiej racji? – zapytała poważnie dziewczyna. – Nie wiem, kim pan jest. Nie wiem nawet, kto zabił… tamtą dziewczynę na Bibliotece. Chce pan list do rodziców czy nie? Innej odpowiedzi nie będzie.
Martin odetchnął głęboko. Niespodziewanie zapragnął przełożyć Irinę przez kolano i dać jej parę klapsów. Albo uderzyć ją w twarz. Sam był wstrząśnięty swoją agresją. Skoro dziewczyna nie chce wyjawić swojej tajemnicy, kimże on jest, żeby nalegać?
– Dobrze – powiedział Martin, by odsunąć te niedżentelmeńskie i natrętne pragnienia. – Jak pani sobie życzy, Irino. Proszę napisać list i zostawię panią w spokoju.
– Martin dobrze mówi – zauważył kowboj. – Ireczko, posłuchaj go… Coś tu u ciebie nie gra.
– Dziękuję za radę – odparła lodowatym tonem Irina i wyjęła spod stołu torbę. Martin drgnął na widok znajomego notesu. Dziewczyna wyrwała z niego kartkę i zaczęła zamaszyście, nie oszczędzając miejsca, pisać krótką notatkę.
Martin i kowboj popatrzyli na siebie. W oczach kowboja mignął smutek i pogodzenie się z życiem.
– Te kobiety – zauważył filozoficznie. – Napijesz się whisky, Martinie?
Martin pokręcił głową. Popatrzył w okno, na zalaną zimnym elektrycznym światłem ulicę.
Rozmowa z Irą potoczyła się nie tak, jak chciał.
Faktycznie, te kobiety… Ledwie wyjdą z wieku dziecięcego, a już stają się mistrzami świata w uporze.
Nikt w barze nie zwracał uwagi na rozgrywającą się scenę, czy raczej – usiłował nie zwracać uwagi. Amerykanie są pod tym względem bardzo taktowni. W Europie ludzie również szanują cudzą „prywatność”. Martin przypomniał sobie, jak kiedyś nieopodal Barcelony, w czasie szczególnie gorącej i dusznej sjesty, pił drinka w klimatyzowanej poczekalni dworca. Czekał na pociąg – również wygodny, klimatyzowany, z czystymi siedzenia i muzyką klasyczną sączącą się z głośników. W pewnym momencie do małej sali weszła dziewczyna – najwyraźniej turystka, nieprzyzwyczajona do morderczego upału. Zrobiła kilka kroków, wywróciła oczami i upadła na podłogę.
W Rosji wzbudziłoby to niezdrową sensację, ale w cywilizowanej Europie ludzie zachowywali się nad wyraz uprzejmie, starannie omijali dziewczynę, która zatarasowała przejście, uśmiechali się, jakby przepraszając, że jej przeszkadzają. Ze względu na irytujące cechy swojego rosyjskiego charakteru, Martin nie uszanował prawa dziewczyny do wypoczynku na betonie, wytrząsnął z drinka kostki lodu, natarł dziewczynie skronie i kark i ułożył ją wygodnie na swoich kolanach, a następnie zwymyślał Bogu ducha winnego kasjera, który przecież nie mógł nic zobaczyć ze swojego okienka… Dziewczyna nazywała się Edda, przyjechała z Niemiec i kilka dni później wyznała Martinowi, że pierwsze, co chciała zrobić po otwarciu oczu, to wezwać policję. Ale na szczęście do tego nie doszło – po udarze słonecznym nie miała siły krzyczeć.
I teraz Martin zastanawiał się, jak by niezauważalnie dla gości baru uderzyć Irinę w pewien punkt, a gdy ona straci świadomość, zanieść ją na Stację. Niestety! Nawet, gdyby wszyscy wokół, włączając łysego kowboja, nagle stracili wzrok i tak nic by z tego nie wyszło. Klucznicy przepuszczali ludzi indywidualnie. Wprawdzie pozwalali przejść przez Wrota dzieciom razem z rodzicami, ale Irina nie wyglądała na małą dziewczynkę, niezdolną do opowiedzenia własnej historii, a Martin nie nadawał się do roli ojca.