Выбрать главу

– Znam jedną jedyną rasę w galaktyce, która nie potrzebuje flag – odezwał się niespodziewanie klucznik. – Aranki to wysoko rozwinięte i pod każdym względem sympatyczne istoty, ale nie rozumieją zwrotu „sens życia”. Nie mają religii ani pojęcia Boga. Posiadają instynkt samozachowawczy, ale nie boją się śmierci. Mają znakomite poczucie humoru, są humanitarni, ciekawi i czarujący, ale żaden z przedstawicieli tej rasy nie zastanawia się nad sensem życia. Nigdy. Rozważają samo pojęcie jako interesujący fenomen, właściwy innym rozumnym formom życia, ale nie mają kompleksów z powodu swojej ułomności.

Klucznik odczekał chwilę i dodał:

– A w oknach ich domów nie ma zasłon.

Martin postał przy drzwiach jeszcze kilka minut, ale klucznik nie powiedział już ani słowa.

Wanna to jednak wspaniały wynalazek.

Martin leżał w kamiennym basenie prawie godzinę, na przemian dolewając gorącej wody, włączając hydromasaż i puszczając zimne strugi, przyjemnie łaskoczące rozgrzane ciało. W pokoju znalazł kilka książek, pozostawionych przez jakąś dobrą duszę – tomik Stevensona po francusku, Ciemne aleje Bunina po angielsku. Zdumiony takim zestawieniem, Martin wziął Bunina. Po angielsku czytało się go ciężko, ale oczy, stęsknione za widokiem liter, i tak się cieszyły.

Słowa klucznika z jednej strony obudziły czujność Martina, z drugiej wprawiły go w zakłopotanie. Słyszał już wcześniej o unikatowych właściwościach psychiki aranków, ale doświadczenie kontaktów z tą rasą nie budziło myśli o jakiejkolwiek ułomności. Każda żywa istota zadaje sobie pytanie o sens życia, większość z nich ma jakieś uczucia religijne. Jak można żyć, nie mając celu, nie widząc w życiu jakiegoś globalnego, wszechświatowego sensu?

W swoim czasie Martin zastanawiał się nad tą kwestią, próbował nawet znaleźć sens życia dla samego siebie, ale wkrótce wpadł w przygnębienie. Przecież nie znajdzie go w sztuce kulinarnej! Ani w podróżach po galaktyce przez Wrota, uprzejmie udostępnione przez kluczników. Może w miłości? Ale teraz Martin nie był zakochany, co go absolutnie urządzało. Być może sens życia tkwił w ambicji, w pragnieniu zdobycia sławy, zapisania się na kartach historii? Ale wówczas musiałby być albo prawdziwym geniuszem, albo zarozumiałym bałwanem, przekonanym o swej genialności. W życiu wiecznym, obiecywanym przez religię? Martin, chociaż zaliczał się do wierzących, traktował tę perspektywę bardzo sceptycznie. Miał bardzo głębokie wątpliwości co do własnej prawości i nie żywił szczególnych nadziei na zachowanie osobowości w świecie pozagrobowym – wszystkie religie, jeśli odrzucimy średniowieczne wizje raju, obiecywały jedynie tę czy inną formę rozpłynięcia się w absolucie.

Martin nie był w stanie sformułować sensu własnego istnienia i głęboko zazdrościł arankom, którzy nie przeżywali takich dylematów. Nieźle się urządzili! Być może właśnie dlatego uznaje się ich za najbardziej rozwiniętą rasę we Wszechświecie – zaraz po klucznikach?

W końcu odrzucając bezpłodne filozofowanie, Martin wyszedł z wanny, wytarł się ręcznikiem i nago, żeby ciało odpoczęło i odparowało, usiadł przy stole. Kawałek papieru, długopis – co jeszcze może być potrzebne człowiekowi do oceny sytuacji?

Najpierw Martin narysował dwa kółka i podpisał je „Irina 1” i „Irina 2”. Potem przekreślił kółka i obok narysował trzecie, z napisem „Irina 3” i postawił znak zapytania.

Na tym etapie Martin zamyślił się głęboko.

Biblioteka. Preria. Arank.

Trzy planety. Pierwsze dwie kryły pewne starożytne artefakty, które Irina chciała zbadać. Ale świat aranków był starożytny sam w sobie i jego mieszkańcy na pewno dawno temu zbadali zagadki własnej planety. Po co Irina miałaby tam wyruszyć?

Nad zasadniczym pytaniem: jakim cudem Irina Połuszkina, sztuk jedna, przemieniła się w trzy rozkapryszone dziewuchy, na razie się nie zastanawiał. Wersji z siostrami-bliźniaczkami, przedstawionej szeryfowi, oczywiście nie brał na poważnie, prędzej posądzałby kluczników… Skopiowanie dziewczyny pewnie nie nastręczałoby im problemów… tylko po co?

A już najbardziej niepokoiły Martina te dwie śmierci. Na razie traktował je jako irytujące zbiegi okoliczności, ale czuł instynktownie, że kryje się za tym jakiś system, mroczny, nieprzyjemny i nie poddający się ludzkiemu rozumowi.

Martin westchnął i narysował na schemacie kwadracik, którym, dla kaprysu, oznaczył samego siebie. Kwadracik nie miał większego wyboru – albo wyrusza na Ziemię (Martin poprowadził grubą kreskę w dół kartki), żeby złożyć raport Ernesto Połuszkinowi, albo odwiedza planetę aranków, tam szuka hipotetycznej Iriny Połuszkinej numer trzy i stara się odgrodzić ją od wszelkich możliwych niebezpieczeństw, ewentualnie namawia ją do powrotu do domu, bądź skłania do podpisania oświadczenia, w którym Ira stanowczo tegoż powrotu odmawia.

Myśl o takim dokumencie przypomniała mu o liście Iriny, jaki dziewczyna napisała na dziesięć minut przed śmiercią. Szeryf badał ten list bardzo uważnie, a potem zgodził się oddać go Martinowi – dla rodziców dziewczyny. Teraz Martin przeczytał krótką zapiskę, krzywiąc się i walcząc z wrażeniem, że ktoś tu sobie z niego kpi.

Drodzy rodzice! – pisała Irina. – U mnie wszystko w porządku, czego i wam życzę. Miły młody człowiek – czy to nie bezczelność ze strony siedemnastoletniej smarkuli?! – przekazał mi od was pozdrowienia i zapytał, czy nie mam zamiaru wracać. Nie mam. Wszystko idzie zbyt dobrze, żeby to teraz przerywać. Jak się czuje Homer, czy nie tęskni za mną? Pocałujcie go ode mnie, już wkrótce dostanie smakowitą kosteczkę. Na tym kończę mój list, wasza kochana Irinka.

Martin nie uważał się za eksperta od stosunków rodzinnych, ale prośba pocałowania psa w połączeniu z drwiącym tonem listu i podpisem „wasza kochana Irinka” wprawiła go w konsternację. Wyglądało na to, że dziewczyna miała rodziców za psi pazur, uważała, że wszystko ujdzie jej płazem i generalnie była osobą dość oschłą.

Ale z drugiej strony, ten obraz nijak nie łączył się z okrzykiem: „Nie strzelajcie!”, rozpaczliwym rzucaniem się pod grad kul i próbą powstrzymania strzelaniny. Może list był efektem rodzinnych sporów? Może Ernesto sprał ukochaną córeczkę albo w jakiś inny sposób przejawił swoją władzę, co w wieku siedemnastu lat jest bardzo poważnym powodem do obrazy…

Martin westchnął, zakleił kopertę i schował ją do plecaka – razem z żetonem Iriny. Tym razem nie brał krzyżyka. Irinę obiecano pochować po chrześcijańsku.

– Nie ma co, za mało cię lali w dzieciństwie – powiedział Martin w zadumie. I przyłapał się na tym, że rozmawia z Iriną nie jak ze zmarłą, lecz tak, jakby miał głębokie przekonanie, że wkrótce spotkają się znowu.

Cóż, w takim razie nie ma sensu tego odkładać.

Martin ubrał się, brudne skarpetki i bieliznę wyrzucił – przecież nie będzie ich ze sobą nosił w poszukiwaniu pralni. Zastanowił się, czy nie przespać się kilka godzin, rekompensując sobie nocne niewyspanie, ale widocznie we krwi płynęło za dużo adrenaliny – zupełnie nie chciało mu się spać.

Poszedł do Wrót.

Część trzecia

Żółta

Prolog

Czy człowiek tego chce, czy nie, powinien mieć jakieś słabostki, pozwalające mu na odpoczynek od codziennej krzątaniny. Surowy polityk, który ugrzązł w intrygach i zdradach, hoduje rybki i płacze, gdy chorują na martwicę płetw. Zblazowany lowelas starannie przechowuje zdjęcie koleżanki z klasy, która nigdy nie spojrzała w jego stronę, ponury mizantrop rozpływa się nad wózkiem z noworodkiem, nudny i niepozorny urzędas ukrywa w sobie głęboką wiedzę o kulturze ujgurskiej czy indonezyjskiej sztuce ludowej.