Выбрать главу

Martin przyłapał się na tym, że po prostu boi się znaleźć terminal i zadać pytanie. Boi się, że znowu się spóźnił.

Szybko dojadł gulasz, zapłacił, a raczej przyjął na swoją kartę pewną liczbę jednostek płatniczych – cena za paprykę minus wartość obiadu.

I wyruszył na poszukiwania terminalu.

1

Martin uważał się za technokratę i urbanistę, urodził się i dorastał w megapolis. I szczerze życzył Ziemi kontynuowania tej drogi rozwoju.

Ale mimo wszystko miasta aranków budziły w nim lekkie osłupienie. Może dlatego, że był nieprzyzwyczajony? Martin gubił się na ruchomych chodnikach, jego uwagę odwracały śmiałe rozwiązania architektoniczne, łamiące wszelkie wyobrażenia człowieka o wytrzymałości materiałów i architekturze. No bo po co ustawiono półkilometrowy wieżowiec na słupach? Pod wieżowcem mieściła się zielona polanka, podświetlona lampami dziennego światła i ogrodzona, żeby nikt przypadkiem nie wszedł. A w drugim cyklopowym budynku znajdował się ogromny prześwit, przez który przelatywały maszyny latające. Technika aranków stoi na nieprawdopodobnie wysokim poziomie, ale człowiekowi takie zaufanie do techniki wydaje się czymś nienaturalnym.

Niewykluczone, że to właśnie dlatego tylko nieliczni ludzie ryzykowali osiedlenie się na tej gościnnej planecie. Nieludzkie podejście aranków do środowiska nie tylko robiło wrażenie, ale również przerażało.

W końcu Martin zobaczył pomieszczenie informatorium publicznego, przypominające przestronną budkę telefoniczną w stylu europejskim, dla niepełnosprawnych. Rzecz jasna, na Aranku od dawna nie było żadnych inwalidów i w informatorium stał po prostu wygodny, obszerny fotel. Martin usiadł w nim z przyjemnością i zamknął drzwi – szyby budki od razu pociemniały, oddzielając go od świata. Terminal, widocznie ze względu na bliskość Stacji, był dwujęzyczny i reagował na turystyczny. A może arankowie przestawili na dwa języki wszystkie swoje automaty?…

– Chciałbym się dowiedzieć – powiedział Martin do matowego ekranu informatorium – czy na Aranku znajduje się dziewczyna z Ziemi, Irina Połuszkina.

Maszyna odpowiedziała bez wahania:

– Brak danych o Irinie Połuszkinej, człowieku płci żeńskiej z Ziemi.

Martin miał spore doświadczenie z wyszukiwarkami internetowymi i wiedział, jak ważne jest prawidłowe sformułowanie pytania. Wyjął zdjęcie Iriny – nieco już wytarte – odwrócił w stronę monitora i zapytał inaczej:

– Czy na Aranku znajduje się ta istota rozumna?

– Zbyt mało danych do przeprowadzenia dokładnej analizy. Po wyłączeniu zmiennych czynników wyglądu zewnętrznego z prawdopodobieństwem dziewięćdziesięciu dwóch procent podobnie wyglądają następujące istoty rozumne… – oznajmiła maszyna i na ekranie wyświetlił się długi rząd nazwisk z malutkimi zdjęciami.

Martin westchnął – kobiece twarze rzeczywiście przypominały twarz Iriny. Zakładając, że ludność Aranku wynosi dziesięć miliardów i jeśli odrzuci się „zmienne czynniki wyglądu zewnętrznego”, takie jak kolor oczu, włosów, odcień skóry albo figurę, można uzyskać kilka tysięcy sobowtórów Iriny.

– Nowe pytanie – oznajmił po zastanowieniu Martin. – Ile osób pici żeńskiej i pochodzenia ziemskiego przybyło na Arank w ciągu ostatnich siedmiu dni według ziemskiej rachuby czasu?

Krótka przerwa i stanowcza odpowiedź:

– Czterdzieści dwie osoby.

– Zdjęcia – zażądał Martin.

Na ekranie pojawiły się malutkie portrety wszystkich przybyłych. Martin przebiegł je wzrokiem, uśmiechnął się i wskazał palcem jedno ze zdjęć:

– Powiększenie.

Portret Iriny Połuszkinej wypełnił cały ekran. Cóż, w pewnym sensie maszyna miała rację, wspominając o „zmiennych czynnikach”. Irina przefarbowała włosy na czarno.

– Kto to jest? – zapytał po prostu Martin.

– Na kontroli granicznej Stacji 3 osoba ta podała nazwisko Galina Groszewa i oznajmiła, że jest z planety Ziemia – powiedziała maszyna. – Wiek ocenia się na szesnaście-dwadzieścia lat. Cel przybycia na Arank – turystyczny.

– Gdzie znajduje się teraz ta osoba? – zadał pytanie Martin.

– Odpowiedź na to pytanie może być osobistą tajemnicą Galiny Groszewej – odparła surowo maszyna. – Proszę umotywować swoje zapytanie. Uprzedzam o włączonym wykrywaczu kłamstw.

Po zastanowieniu Martin powiedział:

– Rodzice tej dziewczyny prosili mnie, żebym ją znalazł i dowiedział się, czy wszystko z nią w porządku. Niepokój o los młodego osobnika, wydanego na świat, jest naturalną cechą ludzkich rodziców. Wypełniając prośbę rodziców dziewczyny, chciałbym się z nią spotkać i dowiedzieć, czy nie ma problemów z powrotem na Ziemię. Nie mam zamiaru niepokoić jej ani doprowadzać do emocji negatywnych.

– Mówi pan prawdę – orzekło informatorium. – Pańskie zapytanie zostało uznane za umotywowane, ale informacja o dokładnym miejscu pobytu istoty rozumnej jest usługą płatną.

– Dobrze.

– W ciągu ostatnich dwóch dni Galina Groszewa znajdowała się w centrum badań globalnych, położonym w mieście Tyriant. Oto mapa.

Spod ekranu z szelestem wysunęła się plastikowa mapka.

– Dziękuję – powiedział Martin.

– Osiem jednostek rozliczeniowych – przypomniała maszyna. Martin położył kartę kredytową na czytniku i na ekranie zamigotały cyfry przeprowadzanej transakcji.

– Miło było panu pomóc – powiedziała fałszywie maszyna.

Martin zabrał kartę kredytową i mapę, otworzył drzwi i pogwizdując wesoło wyszedł na zewnątrz. Zerknął na mapę. Arankowie nie używali wprawdzie pisemnego turystycznego i legendę wydrukowano w języku aranków, którego Martin nie znał, ale znaczki-piktogramy dawały się zrozumieć bez trudu. Należało dotrzeć ruchomymi chodnikami do przystanku jednoszynowej kolei wiszącej, następnie na lotnisko, później samolotem do Tyriantu, trasa do centrum badań globalnych…

Komu w drogę…

Martin zdążył oddalić się od informatorium na dwadzieścia metrów, gdy budka eksplodowała.

Zresztą, eksplozja to zbyt duże słowo. Budka drgnęła, sklęsła i zaczęła się topić niczym kawałek masła na rozgrzanej patelni. Po dwóch sekundach z informatorium pozostał jedynie plastikowy pagórek, z którego sterczało oparcie fotela i przekrzywiony monitor, oblepiony zdeformowanym plastikiem. Martin wyobraził sobie, jak siedzi w tym fotelu, i zrobiło mu się słabo.

Reakcja przechodniów była bardzo naturalna. Część oddaliła się pospiesznie, a kilku ciekawskich, przeciwnie, podeszło bliżej. Martin przełknął gulę w gardle i zaczął się powoli cofać.

– Przepraszam, czy będę miał słuszność, zwracając się do pana w języku turystycznym? – rozległ się z tyłu dziecięcy głosik. Martin obejrzał się z obawą, ale za nim rzeczywiście stał chłopiec, mniej więcej ośmioletni. Wyglądał jak dobrze wychowane dziecko z czasopisma dla wzorowych rodziców – staranna fryzura, mała błękitna czapeczka i czyściutki chałat w kolorze kanarkowym, spod którego wystawały noski długich, czerwonych butów. Martin zastanawiał się przez chwilę, kogo ten chłopiec bardziej przypomina – Nieznajkę czy małego Muka – i zawyrokował, że Nieznajkę – długie rzęsy, migdałowe oczy i smagła cera, nie mówiąc o ubraniu, przywodziły na myśl arabski koloryt.

– Tak, mówię w języku turystycznym – odparł Martin.

Usatysfakcjonowany chłopiec skinął głową i mówił dalej:

– Tak właśnie pomyślałem. Wygląda pan na mieszkańca Ziemi – świadczy o tym strój i pewne szczegóły zachowania. Proszę mi powiedzieć, czy nie zostawił pan w kabinie bomby termicznej?

Martin pokręcił głową.

– W takim razie był to zamach na pana – zdecydował chłopiec. – Tak? Albo ktoś próbuje pana zastraszyć. Czy ma pan wielu wrogów?