Trzeba przyznać, że Martin potraktował dziewczynę dość bezwzględnie. Ale niewiele osób zachowałoby kamienny spokój na wieść, że przeznaczono im rolę królika doświadczalnego.
– Próbuję uratować galaktykę! – Teraz to Irina podniosła głos. – Nic pan nie rozumie, wdepnął pan w to przypadkiem, więc niech pan nie pogarsza sytuacji… Adeass, nie!
Martin odwrócił się – w drzwiach stał niewiele starszy od Iriny arank i mierzył w pierś Martina z broni termicznej.
– Czy pole siłowe jest włączone? – zapytał arank.
– Nie strzelaj, Adeass! – Irina zerwała się. – On nie jest zabójcą! To pomyłka!
– Przeleciał całą planetę, żeby cię odnaleźć. Dowiedziałem się też, że jest zawodowym najemnikiem i zdarzało mu się zabijać istoty rozumne – powiedział Adeass, nie podnosząc głosu.
– Jestem prywatnym detektywem i chronię niewinnych, ale czasem muszę się bronić! – zawołał szybko Martin. – Niech mnie pan najpierw wysłucha, a potem podejmie decyzję, Adeassie!
– Pole włączone? – zapytał tym samym rzeczowym tonem Adeass.
– Adeassie, ja mu wierzę! On jest niewinny! – Irina zrobiła krok w stronę aranka i zatrzymała się, jakby wpadła na niewidoczną przegrodę. – Stój!
– Włączone – uśmiechnął się arank.
W następnej sekundzie Martin zerwał się, kopniakiem posyłając krzesło w twarz aranka. Adeass nacisnął spust i krzesło zapłonęło oślepiającym białym płomieniem. Powietrze w gabinecie zrobiło się suche i gorące, jak w saunie. Arank zwrócił broń w stronę Martina.
Nie było czasu do namysłu. Arank stał zbyt daleko, żeby się na niego rzucić, więc Martin chwycił ze stołu akwarium i rzucił w Adeassa – w tym samym momencie, gdy ten wystrzelił.
Szklane odłamki przeleciały przez pokój, wbijając się w książki, ściany i żywe ciała. Martin zdążył się odwrócić i wcisnąć głowę w ramiona, chroniąc szyję. Dobrze zrobił – w plecy wbiło mu się kilka szkieł. Gabinet, a raczej jego połowę wypełniła gorąca para, sauna błyskawicznie przemieniła się w rosyjską łaźnię-parówkę. Arank zaczął krzyczeć – eksplodujące akwarium było bliżej niego niż Martina i w twarz Adeassa buchnęła rozpalona para.
Martin skoczył na wroga. Uderzył go w rękę, wytrącając mu broń termiczną, i podciął nogi, przewracając na podłogę. Irina krzyczała przenikliwie. Pole siłowe zniknęło z trzaskiem i para rozpłynęła się po całym pokoju. Było łatwiej oddychać.
– Okazałeś się silniejszym przeciwnikiem – powiedział arank. Jego źrenice dziwnie pulsowały… Martin obrzucił Obcego szybkim spojrzeniem i drgnął. Długi odłamek szkła wbił się Adeassowi w lewą stronę piersi.
Z tego, co wiedział Martin, osobniki z sercem umieszczonym bardziej z prawej strony zdarzały się na Aranku równie rzadko, co na Ziemi. Wstał i pokręcił głową. Było mu żal nieszczęsnego chłopaka. Bez względu na wszystko.
– Adeass-kan, nie trzeba było strzelać – wyszeptała Irina, pochylając się nad arankiem. – Trzymaj się, wezwę pomoc…
– Za późno… umieram… – wyszeptał arank. – Irina-kan, praca z tobą była bardzo ciekawa…
Martin wzdrygnął się.
– Osierdzie zostało przecięte, mózg umrze za jakieś trzy minuty – oznajmił spokojnie arank. – Dowiedz się, czy mam duszę… – uśmiechnął się nagle. – I jeśli okaże się, że tak – pomódl się za mnie do waszego Boga.
– Adeass!
– Zanieś mnie do sali z detektorami – głos aranka słabł. – A to ostatni prezent…
Podniósł rękę i Martin zobaczył w jego dłoni mały, metalowy przedmiot. Mały przedmiot z małą lufą, wycelowaną w Martina…
Sekunda rozciągnęła się w wieczność. Martin patrzył na wąski kanał lufy i zastanawiał się, jaka będzie śmierć.
– Nie! – Irina nagle ścisnęła mocno dłoń aranka. – Nie…
– Czemu… – wyszeptał arank i zamknął oczy. Ręka bezwolnie opadła, mały metalowy przedmiot, prawie wcale nie przypominający broni, potoczył się po podłodze…
Irina wstała. Była blada jak chusta, ale jej głos brzmiał twardo:
– Proszę mi pomóc!
– Co? – nie zrozumiał Martin.
– Słyszał pan, co on powiedział? Mamy tylko kilka minut! To ostatnia wola umierającego!
W jej glosie brzmiała niespodziewana siła i szczery smutek. Martin postanowił na razie nie zaprzątać sobie głowy szklanymi odłamkami w plecach. We dwójkę przenieśli aranka do pokoju z czarnymi lustrami i położyli na białej tarczy. Wybiegli na korytarz, Irina zamknęła drzwi, przesunęła dłonią po ścianie – otworzył się ekran.
– On jeszcze żyje – wyszeptała Irina. – Mózg umiera, ale on nadal żyje…
Ściana zawibrowała delikatnie. Irina zerknęła na Martina i wyjaśniła:
– Wszystko w porządku, pola siłowe są włączone. Teraz ten pokój jest odizolowany od całego Wszechświata. Na tyle, na ile jest to w ogóle możliwe. Jeśli istnieje technologia, zdolna schwytać duszę, schwytamy ją.
– Najpierw niech mi pani wyjmie szkło z pleców – mruknął Martin.
– Proszę się odwrócić.
Martin ze stoickim spokojem wytrzymał kilka sekund bólu. Irina wyjmowała szklane igły, nie szczędząc ani jego, ani siebie. Po jej palcach też spływała krew…
– Nikt nie oskarży pana o zabójstwo… wszystko, co się tu wydarzyło, zostało zarejestrowane na taśmie – powiedziała Irina, jakby nie zauważając swoich zakrwawionych rąk.
– Dziękuję – odparł Martin. Był wstrząśnięty cynizmem, z jakim Irina planowała badanie ostatnich chwil życia przyjaciela.
– To już koniec. Umarł – oznajmiła Irina, zerkając na ekran. – Poczekamy jeszcze kilka minut… żeby się upewnić.
– Czy pani w ogóle ma jakieś uczucia? – nie wytrzymał Martin. – I po co go pani powstrzymała? Niechby strzelił – miałaby pani swojego umierającego człowieka.
– On strzelił – powiedziała Irina, patrząc na ekran.
– Jak to? – Martin poczuł chłód. – Jak to strzelił?
Irina w milczeniu pokazała mu dłoń, z której, niczym połyskliwa drzazga, sterczał cienki metalowy szpikulec.
– Tam jest trucizna, zabijająca w ciągu dziesięciu minut po dotarciu do krwiobiegu – wyjaśniła Irina. – Zasłoniłam lufę dłonią.
– Pani oszalała!
– Zapewne – Irina uśmiechnęła się z goryczą. – Zaraz wyniesiemy ciało i ja zajmę miejsce Adeass-kana. Naciśnie pan ten przycisk, wszystko jest zautomatyzowane. Jeśli między moją śmiercią a śmiercią aranka będzie jakaś różnica, na ekranie pojawi się informacja. Zna pan ich język?
Martin pokręcił głową.
– Przełączę na turystyczny…
– Irino, niech pani wezwie lekarza!
– Antidotum nie istnieje – wyjaśniła spokojnie Irina. – Może mi pan wierzyć.
Martin popatrzył jej w oczy i zrozumiał, że dziewczyna nie kłamie.
– Irino, dlaczego jest was siedem? Gdzie pozostałe?
– Nic panu nie powiem – odparła twardo dziewczyna. – Nie powinien się pan w to pchać, sam pan widzi, do czego to prowadzi…
– Irino, ja muszę…
– Nic pan nie musi, Martinie – Irina wzruszyła ramionami. – Ja sama wdepnęłam w to przypadkiem. Niczego nie rozumiałam i narobiłam głupstw, a teraz jest już za późno, żeby się wycofać. Niech pan w to nie wchodzi. Niech mi pan wybaczy i nie powtarza moich błędów.
– Wybaczam pani – powiedział Martin i poczuł, że mówi absolutnie szczerze. – Głupia dziewczyno, coś ty narobiła!
Irina zachwiała się, jakby chciała się przytulić do Martina i odchyliła się. W jej oczach pojawił się strach.