– Tak czy inaczej, cieszę się, że się pomyliła – powiedział Lergassi-kan. – A w każdym razie na obecnym etapie rozwoju nauki możemy uznać jej teorię za błędną.
– A gdyby eksperyment się udał? – zapytał Martin. – Gdyby przyrządy zarejestrowały w momencie śmierci Iriny jakąś zmianę… gdyby z jej ciała wydzieliła się jakaś substancja, nieistniejąca u was?
Arankowie znowu popatrzyli na siebie.
– Rozumiem – rzekł Martin. – Możecie nie odpowiadać.
– Naszym obowiązkiem wobec rasy byłoby utajnienie tego odkrycia – powiedział Lergassi-kan – za wszelką cenę. Wybacz, Martinie. Postaralibyśmy się zachować pańskie życie, ale musielibyśmy odizolować pana… na przykład na jakiejś tropikalnej wyspie.
– A potem musielibyśmy zakończyć nasze własne istnienia – dodał urzędnik Tyriantu. – W celu wykluczenia ryzyka przecieku informacji. Zresztą, jaki byłby sens istnienia, gdybyśmy wiedzieli, że nasze życie jest skończone, podczas gdy pozostałe rasy są nieśmiertelne?
– Dość egoistyczne – skinął Martin. – Ale rozumiem wasze obawy. Biedna Ireczka. Nawet się nie zastanawiała, jaki szok może wywołać jej odkrycie.
Dopili herbatę i jeszcze trochę porozmawiali o najróżniejszych sprawach – od pogody do perspektyw stosunków przyjacielskich Ziemi i Aranku. Martin dostał żeton Iriny – już trzeci w jego „kolekcji” i zrozumiał, że pora się żegnać. Poprosił Lergassi-kana, by przekazał pozdrowienia Gattiemu i opowiedział mu o tym, co się stało. Lergassi-kan i jego kolega, który się nie przedstawił, pożegnali go serdecznie i poprosili, żeby Martin jak najczęściej bywał na Aranku.
Martin obiecał.
Stacja kluczników w Tyriancie została zbudowana w stylu wielkomiejskim. Piramida ze szkła i metalu, sunące po przezroczystych ścianach ogniki i migocząca na wysokości stu metrów latarnia – niezbyt potrzebna na tak cywilizowanej planecie, ale z uporem stawiana przez kluczników na każdej Stacji.
Martin wszedł do jednego z wejść po ruchomej spiralnej pochylni. Przed wejściem owiało go ciepłe, przyjemnie pachnące powietrze, zaś sunące w półprzezroczystej podłodze wskaźniki świetlne skierowały Martina do wolnego klucznika. Tutaj, w dużej i ożywionej Stacji, ogromną salę zastawiono, niczym w restauracji, małymi dwuosobowymi stolikami. Przy każdym stoliku siedział znudzony klucznik i czekał na zajmującą historię.
Martin podszedł do fotela, obok którego w matowej płytce podłogi wirował wskaźnik, łudząco podobny do plemnika, usiadł wygodnie, popatrzył w smutne oczy klucznika i zaczął swoją historię:
– Dawno, dawno temu żył sobie człowiek…
– Zawsze lubiłem ten początek – powiedział z aprobatą klucznik i podsunął Martinowi czystą szklankę i butelkę wina.
Martin nalał sobie wina i mówił dalej:
– Żył sobie człowiek, a potem, jak to zwykle bywa, umarł. Po śmierci popatrzył na siebie i bardzo się zdziwił. Jego ciało leżało na łóżku i zaczynało się powolutku rozkładać, a została mu tylko dusza. Golutka, przezroczysta – od razu było widać, co i jak. Człowiek stropił się – bez ciała czuł się dziwnie i niezręcznie. Wszystkie jego myśli pływały w duszy jak kolorowe rybki. Wszystkie wspomnienia leżały na dnie duszy – tylko brać i wspominać. Były wśród nich piękne i dobre, były takie, które przyjemnie wziąć w ręce. Ale były również takie, od których człowiekowi włos się jeży, złe i nieprzyjemne. Próbował wytrząsnąć z duszy brzydkie wspomnienia, ale nie udało mu się. Wobec tego postanowił położyć na wierzchu te, które podobały mu się najbardziej – jak pierwszy raz się zakochał, jak opiekował się swoją starą, chorą ciocią, jak płakał, gdy zdechł mu pies, i jak ucieszył go świt, który zobaczył w górach pod długiej, przerażającej burzy śnieżnej.
I człowiek poszedł wyznaczoną mu drogą.
Bóg spojrzał przelotnie na człowieka i nic nie powiedział. Człowiek pomyślał, że Bóg w pośpiechu nie zauważył innych wspomnień: jak zdradził swoją ukochaną, jak się cieszył, gdy ciotka zmarła, zostawiając mu w spadku mieszkanie, jak po pijanemu kopnął łaszącego się psa, jak gryzł w ciemnym, zimnym namiocie schowaną czekoladę, gdy jego głodni przyjaciele spali, i wiele innych rzeczy, których nie chciał pamiętać. Człowiek ucieszył się i wszedł do raju, ponieważ Bóg nie zamknął przed nim Wrót.
Minął jakiś czas, trudno powiedzieć jak długi, ponieważ tam, dokąd trafił człowiek, czas płynął zupełnie inaczej niż na ziemi. I człowiek wrócił do Boga. „Czemu wróciłeś? – zdumiał się Bóg. – Przecież nie zamykałem przed tobą Wrót raju”. „Panie – powiedział człowiek – jest mi źle w twoim raju. Boję się zrobić choćby krok – tak mało dobrego jest w mojej duszy. Boję się, że wszyscy widzą, jaki jestem zły”. „Więc czego chcesz ode mnie?” – zapytał Bóg, ponieważ to on był stwórcą czasu i miał go wystarczająco dużo, by odpowiedzieć każdemu. „Jesteś wszechmocny i miłosierny – rzekł człowiek – widziałeś moją duszę na wylot, ale nie zatrzymałeś mnie, gdy próbowałem ukryć moje grzechy. Zlituj się nade mną, zabierz z mojej duszy całe zło, które w niej jest!” „Spodziewałem się zupełnie innej prośby – rzekł Bóg. – Ale uczynię to, o co prosisz”.
I Bóg wyjął z duszy człowieka wszystko, czego ten się wstydził. Wyjął pamięć o zdradach i chciwości, tchórzostwie i podłości, kłamstwach i oszczerstwach, lenistwie i pożądaniu. Ale zapominając o nienawiści, człowiek zapomniał o miłości, zapominając o swoich upadkach, zapomniał również o wzlotach. Dusza stała przed Bogiem zupełnie pusta – bardziej pusta niż wtedy, gdy człowiek przychodzi na świat…
Martin napił się wina.
Klucznik wzruszył ramionami i rzekł:
– Smutno tu i samotnie, wędrowcze. Słyszałem wiele takich historii…
– Jeszcze nie skończyłem – odparł Martin. – Dusza stała przed Bogiem zupełnie pusta – bardziej pusta niż wtedy, gdy człowiek przychodzi na świat. Ale miłosierny Bóg z powrotem włożył w nią to, co ją wypełniało. I wtedy człowiek znowu zapytał: „Cóż więc mam czynić, Panie? Jeśli dobro i zło są we mnie tak złączone, to dokąd mam iść? Czyżby do piekła?” „Wracaj do raju – rzekł Stwórca – albowiem nie stworzyłem nic prócz raju. Piekło sam nosisz w sobie”.
Martin popatrzył na klucznika. Klucznik obracał szklankę w ręku.
– Smutno tu i samotnie… – powiedział.
– Nie skończyłem – powtórzył Martin. – „Wracaj do raju – rzekł Stwórca – albowiem nie stworzyłem nic prócz raju. Piekło sam nosisz w sobie”. I człowiek wrócił do raju. Ale minął jakiś czas i znowu stanął przed Bogiem. „Stwórco – powiedział człowiek. – Jest mi źle w twoim raju. Jesteś wszechmocny i miłosierny, zlituj się nade mną, wybacz mi moje grzechy!” „Spodziewałem się zupełnie innej prośby – rzekł Bóg – ale zrobię to, o co prosisz”.
I Bóg wybaczył człowiekowi wszystkie jego złe uczynki, i człowiek wrócił do raju. Ale minął pewien czas i on znowu powrócił do Boga. „Czego chcesz tym razem?” – zapytał Bóg. „Stwórco! – zakrzyknął człowiek. – Jest mi źle w twoim raju. Jesteś wszechmocny i miłosierny, i wybaczyłeś mi. Ale ja sam nie mogę sobie wybaczyć. Pomóż mi!” „Właśnie tej prośby się spodziewałem – odparł Bóg. – Ale to jest kamień, którego podnieść nie potrafię”.
– Chciałbym się dowiedzieć, co stało się później – rzekł klucznik.
– Ja również – przyznał Martin. – Ale to jest ten kamień, którego ja nie potrafię podnieść.
Klucznik skinął głową.
– Rozwiałeś mój smutek i samotność, wędrowcze. Wejdź we Wrota i kontynuuj swoją drogę.