Gość stropił się.
– Martinie… No, co też pan, jak słowo daję… czy naprawdę musimy pana zatrzymać i pokazać nakaz o wszczęciu śledztwa? Czy muszę szukać na pana materiałów kompromitujących, przypominać drobne psoty z podatkami i kontrabandą, wytoczyć panu sprawę o przekroczenie granic samoobrony… nieustannie ociera się pan o ten artykuł. Ma pan konto walutowe w zachodnim banku, prawda? A to już pachnie kryminałem. Pliki umów z klientami trzyma pan pod szyfrem? Kolejny artykuł. Praw jest wiele, Martinie, znajdzie się coś na każdego. Jak będzie trzeba, to nawet Ławra beknie z kodeksu karnego. I proszę zauważyć – wszystko absolutnie zgodnie z prawem!
Martin wysłuchał cierpliwie do końca i powiedział:
– Nie zrozumiał mnie pan. Nie odmawiam współpracy. Zauważyłem tylko, że dzieląc się poufnymi informacjami, łamię prawa mojego klienta. A tego bardzo bym nie chciał.
– Trzeba było tak od razu – uśmiechnął się Jurij Siergiejewicz. – Łamanie własnych zasad, nawet w drobiazgach, nigdy nie jest przyjemne. Chciałoby się żyć na świecie, w którym zło zostało wytrzebione i w którym triumfuje dobro… ale jest pan rozsądnym człowiekiem i zawsze chętnie zgadzał się pan na współpracę.
– Posłusznie – poprawił Martin.
– Słucham? – nie zrozumiał Jurij Siergiejewicz.
– Posłusznie, a nie chętnie. To różnica. I to właśnie dlatego, że jestem rozsądnym człowiekiem. Ma pan włączony dyktafon?
– Tak – skinął głową gość. – Proszę opowiadać.
– Nie sądzę, żeby ta sprawa zainteresowała wasze biuro – powiedział Martin. Na twarzy Jurija Siergiejewicza pojawił się lekki uśmiech. – Ernesto Siemionowicz Połuszkin, świetnie prosperujący biznesmen, zwrócił się do mnie z prośbą o pomoc. Dostępne mi źródła twierdzą, że nie ma na swoim koncie żadnych kryminalnych sprawek… Wiem, wiem, na każdego znajdzie się paragraf… Jego córka uciekła z domu. Dziewczyna ma siedemnaście lat, przeszła przez moskiewskie Wrota i już nie wróciła. Początkowo uznałem sprawę za całkiem banalną…
Martin rzeczowo, bez zbędnych szczegółów, opowiedział Jurijowi Siergiejewiczowi o swojej wizycie na Bibliotece, o śmierci Iriny, decyzji sprawdzenia Prerii 2, o drugiej Irinie, kolejnej idiotycznej śmierci, o podróży do aranków… Jurij Siergiejewicz słuchał z wzrastającym zainteresowaniem, w pewnych momentach ze smutkiem kiwał głową, w innych zadawał pytania.
Martin opowiedział o otrzymanej od aranków broni termicznej i oddał ją gościowi wraz z napisanym jeszcze na Aranku oświadczeniem do organów spraw wewnętrznych. W oświadczeniu Martin szczegółowo opisał okoliczności otrzymania broni i podkreślił, że sam z niej nie strzelał.
– Jest pan bardzo przewidujący – zauważył z zadowoleniem Jurij Siergiejewicz. – Myślę, że będzie najlepiej, jeśli zabiorę broń.
– I zostawi mi pan pokwitowanie – dodał Martin.
– Oczywiście.
Zdobycz nie wywołała żywiołowej radości i Martin domyślił się, że broń termiczna trafiała już na Ziemię, została dokładnie zbadana i okazało się, że nie da się jej produkować na obecnym poziomie ziemskiej technologii.
– A co pan myśli o tym, co się stało? – zapytał Jurij Siergiejewicz, gdy Martin zakończył swoją opowieść.
Martin milczał, próbując ująć swoje przemyślenia w precyzyjne sformułowania.
– Wydaje mi się, że Irina Połuszkina jakimś cudem otrzymała dostęp do tajnych informacji, dotyczących Biblioteki, Prerii 2, Aranku i najwidoczniej kilku innych planet. Jakieś opracowanie odpowiednich instytucji. Być może znajdowała się tam również metoda, umożliwiająca skopiowanie siebie w kilku egzemplarzach. Irina jest dziewczyną ambitną i niegłupią, ale jednocześnie powierzchowną, taki słomiany ogień. Wybrała te planety, gdzie spodziewała się osiągnąć błyskotliwy sukces. Niestety, nie sposób rozwiązać zagadek Wszechświata od pierwszego podejścia. W tak zwanym międzyczasie wyszło na jaw, że tajne informacje zniknęły – Martin uśmiechnął się – i pan zainteresował się mną.
– Prawie wszystko się zgadza – skinął głową Jurij Siergiejewicz. – Pozwoli pan, że podzielę się z panem jednym szczegółem – my nie wiemy, jak można rozmnożyć się do siedmiu sztuk.
– Ach tak? – wymamrotał Martin. – Cóż, w takim razie dziewczynie udało się dokonać przynajmniej jednego odkrycia.
– Ma pan jakieś domysły, jak mogła to zrobić? – zapytał gość.
– Być może jest to sprawka kluczników. Przecież nie wiemy nawet, na jakiej zasadzie działają Wrota. Być może nasze ciała są kopiowane i rekonstruowane na innej planecie? Wtedy zrobienie nie jednej kopii, lecz siedmiu – czy nawet siedmiuset siedemdziesięciu siedmiu – nie stanowiłoby większego problemu.
– W sieci kluczników znajduje się w chwili obecnej czterysta dziewięć planet – burknął Jurij Siergiejewicz. – Chociaż… wcale nie mamy pewności, że podali nam całą listę… Jak można namówić kluczników, żeby rozmnożyli klienta?
– Nijak – Martin pokręcił głową. – Oni nie odpowiadają na pytania. Mogą opowiedzieć coś interesującego, czy nawet podarować jakąś ciekawą zabawkę, ale to zawsze ich własna inicjatywa. Widocznie skopiowanie dziewczyny, która nie potrafiła zdecydować, na jaką planetę wyruszyć, uznali za zabawne.
– Bydlaki! – zaklął Jurij Siergiejewicz. Martinowi wydawało się, że niezadowolenie gościa spowodowane jest bardziej uporem kluczników niż okrutnym eksperymentem z młodziutką dziewczyną, ale wolał tego nie precyzować. – Martinie, a co pan powie o tych… – gość zawahał się – o tych trzech śmierciach?
– Być może nawet zabójstwach – skinął głową Martin. – Nie wiem. Z pozoru wyglądało to na przypadek. Jeśli za zabójstwami rzeczywiście ktoś stoi, to nie jesteśmy w stanie go zdemaskować.
– Klucznicy – zasugerował w zadumie Jurij Siergiejewicz. – Oni dali życie, oni je odebrali… Pan na pewno nie ma z tym nic wspólnego?
– Proszę przeczytać jeszcze raz zeznanie Klima – nie wytrzymał Martin.
– Skąd pan… – zdenerwował się Jurij Siergiejewicz, ale opanował się szybko i pokręcił głową: – Jest pan znacznie inteligentniejszy, niż chce pan pokazać.
– Pan również – burknął Martin. I po co denerwował czekistę? Ale się wykazał inteligencją…
Jurij Siergiejewicz westchnął i powiedział – z tą szczerością, pod którą prawie zawsze kryje się drugie dno:
– Ależ ja panu wierzę… Jest pan normalnym, porządnym facetem. Nie ma pan nic szczególnego na sumieniu. Więcej takich jak pan, a szybciej dogonilibyśmy Europę. Nikt nie ma zamiaru pana prześladować… A za informacje dziękuję…
Zakręcił się na fotelu, ale nie spieszył się z wychodzeniem, starannie odgrywając wahanie. Martin poskromił swój zbyt szybki język i czekał.
– Martinie, gdzie należałoby szukać czterech pozostałych dziewcząt?
– Zastanawiałem się nad tym – powiedział Martin. – I właśnie dlatego postanowiłem zrezygnować z poszukiwań. Gdyby było wiadomo, jakie zagadki zawierała ta baza informacji, która wpadła w ręce Iriny, można by zawęzić krąg poszukiwań. A tak… czterysta dziewięć planet, mówi pan? Zostało jeszcze czterysta sześć.
– W bazie były informacje o wszystkich planetach – powiedział Jurij Siergiejewicz z takim rozdrażnieniem, że Martin mu uwierzył. – Na tym właśnie polega problem. W galaktyce jest tyle niezbadanych rzeczy, że wystarczy wskazać palcem dowolną planetę, by znaleźć jakiś cud. Był pan na planecie Topiel?
– Tak – skinął głową Martin.
– Słyszał pan o gerilongu?
Martin zastanowił się.
– To ten wywar z wodorostów? Podobno wydłuża życie…
– Właśnie. Wydłuża życie… Doświadczalna grupa myszy żyje już sześć lat. U naczelnych rezultat nie robi aż takiego wrażenia, ale można osiągnąć dziesięć lat aktywnej starości. Proszę zwrócić uwagę – aktywnej! Odnawia się potencja, zwiększa się aktywność plemników, pojawia się owulacja, wyostrza wzrok… Rosną zęby! Zęby i włosy! Wraca świeżość emocji, rosną zdolności twórcze… Laureaci nagrody Nobla otrzymują gerilong razem z czekiem. Ale nie chodzi nawet o to… Ludzie, którzy biorą gerilong, zaczynają widzieć w ultrafioletowej części spektrum i słyszeć długofalowe promieniowanie radiowe!