– Ho, ho! – zachwycił się Martin.
– To jest jawna informacja, jedynie pogrzebana w czasopismach naukowych. Ludzie zaczynają słyszeć fale radiowe, nie tylko szum, ale również umieją go rozkodować. Słyszą muzykę, głos spikera… a przy tym nie ma żadnych widocznych zmian. Czy łowią te fale mózgiem? I tak jest na każdej planecie. Wystarczy, żeby była planeta, a zagadki same się znajdą.
Jurij Siergiejewicz zamilkł na chwilę, potem dodał:
– Słusznie pan sądzi, że Irina otrzymała dostęp do informacji. Nie ma pan racji pod innym względem. To nie było tajne, lecz zwykłe opracowanie – zebrano wszystkie plotki, odkrycia, rewelacje, wszystkie publikacje z czasopism popularnych i naukowych, potem przeprowadzono wstępny odsiew i odrzucono wierutne brednie. W ten sposób powstał dokument „DSP”, który wcale nie był ściśle tajny. Nie musi pan sobie łamać głowy nad jego zawartością. Znaczną część archiwum znajdzie pan w pierwszym lepszym brukowcu.
– Rozumiem – powiedział Martin. – Pana nie interesują te tajemnice, które próbuje rozwiązać Irina.
Jurij Siergiejewicz skinął głową.
– Jeśli domyśle się, jak Irinie udało się skopiować samą siebie, powiadomię pana.
Gość położył na stole wizytówkę – tylko imię i numer telefonu – uścisnął Martinowi dłoń i w milczeniu wyszedł z gabinetu. Martin zauważył, że nie włączał światła w przedpokoju. Oto prawdziwy profesjonalista z doskonałą pamięcią wzrokową!
Martin posiedział chwilę, zastanawiając się nad tą rozmową, westchnął, przypominając sobie nie wypróbowaną broń termiczną i wziął się za sprawdzanie poczty.
Część czwarta
Prolog
Szlachta – prawdziwa szlachta, z rozległym drzewem genealogicznym i oznakami arystokratycznego zwyrodnienia, a nie amerykańscy milionerzy, którzy kupili sobie tytuły, czy też rosyjscy złodzieje skarbu państwa – zawsze znała się na dobrej kuchni.
Przeglądając połyskliwe strony książek kulinarnych, łatwo uwierzyć w piękne kłamstwa. Na przykład w to, że carowie i bojarzy na Rusi od wieku wieków jedli tylko i wyłącznie bliny z kawiorem, wymyślnie faszerowane gęsi, pierogi i białego łososia. Dlatego też zamiłowanie Piotra do kaszy perłowej nie dawało się wyjaśnić niczym innym, jak tylko dziwactwami i chorobą wielkiego monarchy.
Więc teraz nowo powstała „szlachta” je potrawy smaczne, ale ciężkie i tłuste, nie wyobraża sobie spędzenia wieczoru bez alkoholu, naiwnie tłumacząc sobie, że bogacze na Rusi zawsze tak jedli i wszystko było w porządku, żyli długo i szczęśliwie.
Co za niebezpieczna pomyłka, grożąca rozstrojem żołądka, otłuszczeniem wątroby i jakże nieerotycznymi fałdami na ciele!
Nie należy mylić potraw świątecznych, dających radość oczom i żołądkowi, na które można pozwolić sobie od czasu do czasu, z codziennym jedzeniem, korzystnym dla zdrowia, a przy tym równie smacznym i uroczystym. Prawdziwa arystokracja znała tę prawdę i dlatego dożywała sędziwej starości.
Martin stał przy kuchni i gotował sobie ryż na śniadanie.
Nie wszyscy lubią ryż. Nic dziwnego. Już od dzieciństwa sukcesywnie się go nam obrzydza – gorzkiemu zawodzeniu przedszkolaków wtórują kwaśne miny uczniów, mocne przekleństwa prostych żołnierzy i tępa beznadzieja pogodzonych ze swym losem ojców rodzin, dojadających nieapetyczne danie za kapryśne maluchy. Zlepiona, kleista, wygotowana biała papka to zaiste przykry i godny pożałowania widok. Może wprawdzie obudzić w duszy pewne ciepłe uczucia – na przykład, głębokie współczucie dla narodów Azji Południowo-Wschodniej, żywiących się ryżem od rana do wieczora. Ale nic więcej. Rozgotowany ryż nie jest ani zdrowy, ani smaczny.
Nie lepiej przedstawia się sytuacja z ryżem paczkowanym, czy też ryżowymi płatkami błyskawicznymi. Ale one zostały zepsute, zanim się do nich zabraliśmy, i my już im krzywdy nie zrobimy.
Taki ryż jest nam stanowczo niepotrzebny!
Martin odmierzył dwieście mililitrów ryżu – zwykłego, demokratycznego gatunku, dostępnego każdemu pracującemu człowiekowi. Taki ryż ma lekką skłonność do zlepiania się w czasie gotowania, którą można łatwo przezwyciężyć, jeśli gotowało się go prawidłowo.
Martin gotował ryż prawidłowo.
Wsypany do rondelka ryż zalał trzystoma mililitrami wrzątku – oczywiście nie była to kranówka, lecz woda niegazowana z normalnej, pięciolitrowej butli. To tylko tam, na pylistych ścieżkach odległych planet, Martin gotów był pić wodę nawet z kałuży. W domu nie można się tak opuszczać! Tej reguły przestrzegali angielscy dżentelmeni, wyruszając do kolonii, by nieść brzemię białego człowieka i zazwyczaj żyli długo i cieszyli się dobrym zdrowiem – jeśli tylko nie umierali na dyzenterię.
Martin przykrył rondelek ciężką, szczelnie przylegającą pokrywką, i postawił go na silnym ogniu. Zostawmy elektryczne kuchenki Amerykanom, którzy zdążyli już przywyknąć do syntetycznego jedzenia!
Ryż gotował się na silnym ogniu dokładnie przez trzy minuty. Martin pilnował, żeby pokrywka nie podskakiwała i nie wypuszczała cennej pary. Ale rondelek był porządny i trzymał ciepło.
Po trzech minutach Martin zmniejszył ogień i ustawił czas na siedem minut. Ryż uspokoił się i teraz zaczął gotować się na serio.
Przez ostatnie dwie minuty Martin pozwolił mu popyrkać na słabiutkim ogniu, który nie rozgrzewał, a jedynie utrzymywał temperaturę.
Dwanaście minut to przecież nie wieczność, prawda?
Wyłączając ogień, Martin nie zdjął rondla z kuchenki i nie podniósł pokrywki. Bez pośpiechu zaparzył zieloną herbatę, bardzo korzystną dla ludzi palących, nie wysypiających się i prowadzących burzliwy tryb życia. Poza tym, zielona herbata znacznie lepiej harmonizuje z ryżem niż czarny napar, który przyjęto pić w „cywilizowanym” świecie.
Proces parzenia herbaty, zwłaszcza zielonej, nie jest szczególnie skomplikowany. Bierzesz dobrą wodę pitną, czajniczek o słusznym kształcie i rozmiarze, płuczesz go wrzątkiem, a następnie wsypujesz herbatę – jedna łyżeczka dla każdego i jedna dla czajniczka. Parzysz przez określony czas – to bardzo ważne, by nie pozwolić herbacie, szczególnie zielonej, zaparzać się zbyt długo. I pijesz.
Ale herbata jest znacznie bardziej kapryśna niż kawa, i wiele zależy od tego, kto ją szykuje. Prócz obowiązkowych składników, do czajniczka należy dodać odrobinę duszy. Wtedy dopiero wychodzi naprawdę dobry napój. Niektórzy znajomi Martina używali tego samego gatunku herbaty, zalewali go tym samym wrzątkiem i mierzyli czas z zegarkiem w ręku, a jednak nie potrafili uzyskać boskiego naparu! Taka jest surowa proza życia. Cóż, w takim wypadku należy pić liptona i nie marzyć o niczym więcej…
Martin pozwolił ryżowi postać dokładnie dwanaście minut, dopiero wtedy podniósł pokrywkę. Z uśmiechem, jakby witał starego znajomego, popatrzył na sypki, a jednocześnie dobrze ugotowany ryż. Wziął kawałek masła śmietankowego, położył na wierzchu i starannie rozmieszał – specjalnie uważając, żeby właśnie mieszać, a nie rozcierać czy rozgniatać.
Teraz można już było przystąpić do posiłku.