Выбрать главу

Porzucając te językowe dygresje, Martin zaczął się zastanawiać nad dwoma kwestiami: czy dobrze odgadł i co powinien teraz zrobić z tą informacją? Na pierwsze pytanie Martin bez wahania odpowiedział twierdząco. Ireczka chciała dać do zrozumienia rodzicom, na jakiej planecie znajduje się jej kolejna kopia. A co dalej?… Zadzwonić do Połuszkina i opowiedzieć mu o planecie Marge? Zadzwonić do Jurija Siergiejewicza i zapracować na reputację usłużnego informatora?

– Na razie nie jestem niczego pewien – powiedział Martin sam do siebie, zamykając encyklopedię. – To tylko moje domysły.

Na Fuckyou był dwa razy – za pierwszym razem na początku swojej kariery i z tej podróży wyniósł jak najgorsze wrażenia, za drugim – dwa miesiące temu. Ta wizyta okazała się znacznie przyjemniejsza. Martin zdołał wykonać zadanie – odnaleźć kobietę, która wybrała tak radykalny sposób rozwodu i namówić ją do powrotu na Ziemię. Mało tego, udało mu się również zaprzyjaźnić… no dobrze, zaprzyjaźnić to zbyt wielkie słowo, ale zakumplować z jednym z aborygenów.

Co upraszczało wiele spraw…

Martin otworzył kalendarz i zadumał się. W kontaktach z dio-dao czas należało traktować bardzo poważnie.

Chyba miał szansę zdążyć.

– I po co ja, głupi, zagadałem do psa? – zapytał sam siebie Martin i poszedł pakować plecak. Filiżankę z nie dopitą kawą wstawił do zlewu, papierosa zgniótł bezlitośnie i wrzucił do kosza na śmieci.

Mógł zdążyć, ale liczyła się każda godzina.

– Smutno tu i samotnie – powiedział klucznik. – Słyszałem wiele takich historii, wędrowcze.

Martin skinął głową. Nie obiecywał sobie zbyt wiele po pierwszej historii, którą sprzedał klucznikowi. Zwykła zabawna historyjka o niewidomym niewidzialnym człowieku. Jeszcze kilka lat temu Martin próbowałby pociągnąć tę historię dalej, wycisnąć z niej, co się da. Czasem klucznicy zadowalali się przeciętnym dowcipem. Może teraz stali się bardziej czepialscy?

Martin westchnął i nalał sobie herbaty. Ten klucznik nie pil alkoholu.

– Byłem niedawno na Aranku – zaczął. – Interesująca planeta. Arankowie nie rozumieją, co to sens życia i wcale się tym nie przejmują. Nie mogę przestać o nich myśleć, kluczniku. Są prawie tacy jak my. Bracia w rozumie. Nawet ich wady nas nie peszą – bo to takie same wady jak nasze. Arankowie mają wszystko… prócz sensu życia. My, dla porównania, nie mamy nic. Sens życia znalazło niewielu ludzi. Rozmyślając o arankach, przypomniałem sobie pewnego ziemskiego młodzieńca, kluczniku. Rósł jak każdy w miarę inteligentny chłopiec. Wariował i śmiał się, zdarzało się też, że bał się i płakał. A kiedy przyszedł czas, żeby wejść w wiek młodzieńczy, chłopiec po raz pierwszy pomyślał: na czym polega sens życia? Ponieważ był oczytany, zaczął szukać sensu w książkach. Te książki, które mówiły, że sens polega na tym, by oddać życie za sprawę czy ojczyznę, odrzucił od razu. Śmierć, nawet najbardziej heroiczna, nie może stanowić sensu życia. Potem chłopcu przyszło do głowy, że sens życia tkwi w miłości. Książek, które o tym mówiły, też było sporo, i wierzenie im było znacznie łatwiejsze i przyjemniejsze. Chłopak postanowił, że koniecznie musi się zakochać. Rozejrzał się dookoła, wybrał odpowiednią dziewczynę i zdecydował, że jest zakochany. Być może chłopiec umiał przekonywać samego siebie, a może po prostu przyszedł jego czas, ale rzeczywiście się zakochał. I wszystko było dobrze, dopóki miłość nie odeszła. Do tego czasu chłopiec stał się młodzieńcem, ale wszystko przeżywał równie szczerze, jak w dzieciństwie. Doszedł do wniosku, że była to niewłaściwa miłość i zakochał się znowu. A potem jeszcze raz i jeszcze – gdy miłość raz po raz przemijała. Gdy mówił kocham, wierzył w swoje słowa. Ale miłość gasła i młodzieniec w końcu uwierzył, że tak się po prostu dzieje. Wtedy zdecydował, że sens życia jest w talencie i zaczął szukać w sobie choćby najmniejszego talentu. Ponieważ wiedział już, że prawdziwą miłość można rozpalić ze słabej iskry, postanowił wyhodować w sobie talent. I znalazł w sobie malutkie ziarenko talentu i zaczął je w sobie hodować, troszczyć się o nie i otaczać je opieką, tak samo, jak robił to z miłością. I udało mu się. Pokochano go za jego dzieła, stał się potrzebny ludziom, w jego życiu znowu pojawił się sens. Ale minął jakiś czas, młodzieniec stał się dorosłym mężczyzną i zrozumiał, że zyskał sens swoich umiejętności, ale nie sens swojego życia. Zaczął szukać sensu życia w przyjemnościach, ale cieszyły tylko jego ciało i stały się sensem jedynie dla żołądka. Szukał sensu życia w Bogu – ale wiara cieszyła jedynie duszę i tylko dla niej stała się sensem. A dla tego czegoś małego, żałosnego, naiwnego, co nie było ani ciałem, ani duszą, ani talentem – właśnie dla tego, co stanowiło istotę człowieka, sensu nie znalazł. Próbował robić wszystko naraz – kochać, wierzyć, cieszyć się życiem i tworzyć. Ale sensu życia i tak nie znalazł. Mało tego, mężczyzna zrozumiał, że wśród nielicznych ludzi, szukających w życiu sensu, nikt nie zdołał go znaleźć.

– Czy sens twojej historii polega na tym, że życie pozbawione jest sensu? – zapytał klucznik.

Martin pokręcił głową. – Nie.

– Kiedyś opowiedziałeś historię o człowieku i jego marzeniu – rzekł klucznik. – Nie znajduję zbyt dużej różnicy między tymi historiami.

– To dlatego, że jesteś bliski wszechpotędze – wyjaśnił Martin. – Ty masz sens życia, ale nie masz miejsca dla marzeń. Arankowie mają marzenia, ale nie mają sensu życia. A ludzie… ludzie mają jedno i drugie.

– Czy cieszą cię, Martinie, marzenia, których nie możesz zrealizować, i sens, którego nie możesz znaleźć?

– Cieszy mnie, że umiem marzyć i szukam sensu.

– Ruch jest wszystkim – powiedział w zadumie klucznik. – Twoje opowiadanie nie jest skończone, Martinie.

– Ono nie może być skończone – odrzekł Martin. – Nigdy.

Klucznik pokręcił głową.

– Każda historia ma swój finał. Smutno tu i samotnie, wędrowcze.

Martin westchnął, ale klucznik mówił dalej:

– Ale zaliczę twoją historię – warunkowo. Wejdź we Wrota i kontynuuj swą drogę. Ale jeśli następnym razem nie zdołasz zakończyć tej historii, Wrota nie otworzą się przed tobą.

Martin osłupiał. Pokręcił głową i zapytał głupio:

– Zaliczasz historię, która ci się nie spodobała?

Klucznik milczał.

– I jeśli nie opowiem jej finału, nie zdołam wrócić z Marge?

Klucznik milczał.

– Chcesz, żebym dał ci odpowiedź, której nie znalazł do tej pory żaden człowiek?

Klucznik nalał sobie herbaty.

Martin wstał. Obejrzał pokój – jeden z licznych pokoi moskiewskiej Stacji.

Być może widzi go po raz ostatni. Właśnie dostał bilet w jedną stronę. Przecież historia, którą bez zastanowienia opowiedział klucznikowi, nie ma zakończenia!

Martin popatrzył na klucznika.

Klucznik podniósł wzrok i uśmiechnął się.

– Opowiem ci finał tej historii – powiedział Martin. – To będzie na planecie dio-dao i przede mną usiądzie inny klucznik. Ale wiem, że będę opowiadać go tobie. Do widzenia, kluczniku.

– Do widzenia, Martinie – rzekł klucznik. – Szukaj swojego sensu.

W poczekalni siedziało sporo ludzi, a powietrze było siwe od dymu. Niemal wszystkie fotele i kanapy były zajęte. Jedną sofę okupowała grupa młodych chłopaków, rozmawiających ze sobą w łamanym rosyjskim, z domieszką równie łamanego jidysz. Martin znał dobrze ten typ – to była jedna z ostatnich idiotycznych pasji młodzieży. Siedzący w przeciwnym rogu mężczyzna o charakterystycznie żydowskim wyglądzie z taką determinacją nie patrzył w stronę młodzieży, że było jasne – nieźle mu się od nich oberwało. Oczywiście w sensie przenośnym – na terenie Stacji nikt nie mógł wyrządzić nikomu krzywdy fizycznej. Sądząc po spiętych twarzach innych podróżników, młodzieńcy dali się we znaki wszystkim.