Выбрать главу

– Wyruszymy natychmiast – powiedział Martin. – Przecież udajemy się do dio-dao. Istnieje szansa, że mój przyjaciel jeszcze żyje…

– Do dio-dao? – Geddar był wstrząśnięty. – To nie najlepsza rasa we Wszechświecie, ale skoro trzeba…

– Przecież mówiłem o dio-dao, gdy wszedłeś do poczekalni – przypomniał Martin.

– Mówiłeś w swoim języku. Nie znam go – geddar wzruszył ramionami.

Jako pierwszy z drzwi Stacji wyszedł Martin. Geddar kroczył za nim, uznając Martina za przewodnika.

Na planecie Marge powitała ich zima.

Podróżując po Wszechświecie, łatwo zapomnieć o istnieniu pór roku. Tak się złożyło, że te ziemskie kolonie, które odwiedzał Martin, mieściły się na planetach o ciepłym czy nawet gorącym klimacie. Na Ziemi Martin zazwyczaj spędzał zimę w „ciepłych krajach” – w Jałcie, na południu Francji, w Maroku, wracając do zziębniętej Moskwy tylko na dwa tygodnie – od Bożego Narodzenia do Bożego Narodzenia. Podobnie jak wielu rosyjskich inteligentów, Martin z przyjemnością obchodził święta świeckie, prawosławne i katolickie.

Ale ten komfortowy tryb życia miał również swoje wady.

– Wiedziałeś, że na tej planecie jest tak zimno, że zamarza woda? – zapytał geddar.

Martin pokręcił głową.

– Zapomniałem. Byłem tu dwukrotnie, ale za każdym razem w lecie…

Kadrah otulił się swoją pomarańczową szatą, którą również dobrze można było uznać za wielowarstwową kurtkę. Martin wolał nie porównywać swojego ubrania i stroju geddara pod względem komfortu termicznego.

– Zaraz znajdziemy sklep z ubraniami – uspokoił swojego nowego przyjaciela.

– Wiara grzeje lepiej niż tkanina – odparł Kadrah. – To właśnie jest planeta dio-dao?

Martin skinął głową.

Stacja na Marge była zbudowana zgodnie z miejscowymi tradycjami architektonicznymi – kopuły na palach, połączone ze sobą galeriami. Stację otaczało wysokie ogrodzenie z czarnego kamienia, zostawiono jedynie dwa otwory wejścia i wyjścia. Niskie brudnozielone niebo, zasnute szarymi chmurami jakby nakrywało Stację od góry. Ogrodzenie całkowicie zasłaniało miasto – dio-dao nie lubili wieżowców.

– Idź za mną – poinstruował geddara Martin. – Patrz, co będę robił i rób to samo.

– Jeśli twoje czyny obrażą Taj Geddara – nie powtórzę ich – ostrzegł geddar.

– TajGeddar, Chrystus oraz Mahomet są im zupełnie obojętni – machnął ręką Martin. – Dio-dao cechuje ogromna tolerancja. Nie o to chodzi. Rzecz w tym, że są biurokratami.

– Wiem – skinął Kadrah.

– Jeszcze nie wiesz – uśmiechnął się Martin. – To trzeba poczuć na sobie. Chodźmy.

Kopuły kontroli celnej i granicznej zajmowały znacznie więcej miejsca niż Stacja kluczników. Oczywiście dio-dao musieli spełnić jedyne żądanie kluczników i umożliwić swobodne przemieszczanie się przez Wrota wszystkich chętnych. Ale tubylcy mieli swoje prawa i wymagali ich surowego przestrzegania.

– To posterunki graniczne? – zdumiał się geddar, gdy wyszli poza ogrodzenie i skierowali się do kopuł. Świeży śnieg chrzęścił pod nogami, nie widać było żywego ducha, ale na oszronionym słupie granicznym połyskiwała kamera obserwacyjna. Najwyraźniej nie należało zbaczać z drogi.

– Posterunki, hotel, sklep, przytułek dla ubogich – skinął głową Martin.

– Po co tu hotel i przytułek? – geddar błyskawicznie łowił najbardziej podejrzane punkty.

– Myślisz, że wielu przybyszom udaje się przejść formalności graniczne w ciągu jednego dnia? – uśmiechnął się Martin.

Geddar nic nie powiedział, tylko jego półkoliste uszy skurczyły się na moment. Wyglądało to strasznie, ale Martin wiedział, że jest to reakcja analogiczna do szeroko otwartych oczu i świadczy o zdumieniu.

W pierwszej kopule, za rzędami stołów w kształcie podkowy, czekało na gości dziesięciu urzędników dio-dao. Było ciepło, grała niezwykła, ale przyjemna muzyka, pachniało olejkiem aromatycznym – w miedzianych trójnogach pod ścianami palono pachnidła.

– Szczęśliwej pory doby, szanowni – powiedział Martin i skłonił się. – Żyjcie!

Geddar starannie powtórzył jego powitanie.

– Żyjcie – odpowiedzieli zgodnie dio-dao.

To nie była rasa humanoidów. Książka Garnela i Czystiakowej ostrożnie określała ich jako „wyprostowanych pseudotorbaczy”. I rzeczywiście – dio-dao przypominały ziemskie kangury, miały jednak lepiej rozwinięte przednie łapy, a zamiast sierści – brązową, jakby mocno opaloną skórę. Kształt zębów nie pozostawiał wątpliwości, że dio-dao byli wszystkożerni. Ubrania nie odrzucali, ale w pomieszczeniach nosili tylko krótkie spódniczki, zasłaniające organy płciowe. Długie, futrzane kurtki były starannie rozwieszone na stojakach pod ścianami.

– Do mnie – polecił krótko jeden z dio-dao.

Martin i Kadrah wzięli od niego dwie grube broszury i przezroczyste długopisy kapilarne, wypełnione pomarańczowym atramentem. Dio-dao był w ostatnim stadium ciąży i wolał nie wstawać bez potrzeby.

– Pomogę mojemu przyjacielowi wypełnić ankietę – powiedział Martin. – To nie jest zabronione?

– Nie jest – potwierdził urzędnik po zastanowieniu. Nawet język turystyczny, w ustach wszystkich istot rozumnych brzmiący niczym ojczysty, u tego dio-dao miał dziwny, metaliczny akcent. – Ale ankieta musi zostać wypełniona jego ręką. Stół numer sześć.

Martin zaprowadził Kadraha do stołu numer sześć. Usiedli obok siebie, Martin z westchnieniem otworzył broszurę.

– Gdzie jest ankieta? – zapytał Kadrah.

– Oto i ona – Martin klepnął broszurę. – Wypełnij uważnie, bo można zrobić w niej tylko cztery poprawki. Drugi egzemplarz wydadzą ci za sporą opłatą.

Geddar wysyczał przez zęby jakieś przekleństwo i otworzył broszurę. Zaczął czytać i niemal natychmiast popatrzył zaskoczony na Martina:

– Po co to?

– Masz na myśli pierwsze pytanie? – upewnił się Martin. – Po prostu odpowiedz.

– Po co? – powtórzył z naciskiem geddar.

– Jeśli osiągnąłeś dojrzałość płciową, masz prawo do swobodnego poruszania się po planecie. Jeśli nie, dostaniesz przewodnika-wychowawcę, oczywiście za solidną opłatą.

– A drugie pytanie? – zapytał czujnie geddar.

– Naturalne potrzeby fizjologiczne na tej planecie można załatwiać jedynie w specjalnych pomieszczeniach. Maksymalny czas dotarcia do najbliższej toalety wynosi tu trzy i pół godziny. Stąd pytanie – czy jesteście w stanie nie załatwiać się w ciągu trzech i pół godziny?

– Po co to wszystko? – geddar rozszerzył nieco swoje pytanie.

– Pytania szokujące i denerwujące specjalnie umieszczono na pierwszych ośmiu stronach – wyjaśnił Martin. – Żeby dowiedzieć się, na ile opanowany i spokojny jest turysta.

– Odpowiem na wszystkie pytania – zdecydował geddar. – Ale twierdzę, że dio-dao są nienormalni.

– Będzie tam również pytanie, czy uważasz rasę dio-dao za niespełna rozumu – uspokoił go Martin. – Lepiej odpowiedz, że tak. I generalnie bądź szczery. Dio-dao stworzyli tę broszurę nie po to, żeby zamknąć przed kimkolwiek swoje planety.

– Tylko po co?

– Żeby wiedzieć, czego się po kim spodziewać – uśmiechnął się Martin. – Możesz oznajmić, że ich nienawidzisz, ale jeśli twoja nienawiść nie przejawi się w czynach, dio-dao nie będą mieli nic przeciwko tobie. Oni nie nakładają na turystów żadnych ograniczeń. Po prostu chcą wiedzieć o przybyszach jak najwięcej.

Następna godzina upłynęła w milczeniu. W ankiecie nie trzeba było dużo pisać, przeważnie wystarczyło zaznaczyć właściwą odpowiedź. Od czasu do czasu zaskoczony Kadrah pytał Martina: „A jeśli nie wiem, jaka jest długość moich jelit?” Albo: „Nie znam liczby partnerów seksualnych mojej matki, co powinienem odpowiedzieć?”