Выбрать главу

To ostatnie zainteresowało Urodzonego Jesienią najbardziej.

– Jeszcze nikt nigdy nie zdołał zemścić się na klucznikach – zauważył. – Być może to dobrze. Jeśli interesy kluczników zostaną naruszone – jaka będzie ich reakcja? Są w stanie zniszczyć całe planety, a nikt nie zna ich zasad moralnych. Może za postępek jednego osobnika ukarzą całą rasę?

– Muszę się zemścić – odpowiedział bardzo poważnie geddar. – Każdy geddar zrozumie mnie i nie będzie osądzał.

– Bardzo lekko rozporządzasz losem swojego gatunku biologicznego – zauważył dio-dao.

– Jeśli mój honor zależy od siły wroga, jakie mam prawo nazywać go honorem? – powiedział chłodno geddar. – Poza tym, nie wiemy dokładnie, czy klucznicy są zamieszani w te wydarzenia. Jeśli nie, ratując dziewczynę nie narazimy się im. A jeśli tak… to muszę pomóc Martinowi.

Urodzony Jesienią skinął głową – albo uznał argumenty Kadraha, albo nie chciał się dłużej spierać – i poprosił:

– Przynieś mi telefon, Martinie. Jest w sypialni.

Martin przyniósł mu telefon – ciężki aparat z masywnego, ciemnobrązowego plastiku, przywołującego z pamięci słowo „ebonit”, na długim kablu w gumowej izolacji. Telefon nie miał słuchawki – lejek mikrofonu i głośnik zamocowano na oddzielnych przewodach, nie było też przycisków ani tarczy.

– Ludzka konstrukcja telefonów jest wygodniejsza – zauważył Kadrah. – Mikrofon i głośnik połączone są razem i…

– Wiem – skinął Urodzony Jesienią. – Gdy ten telefon nie będzie się już nadawał do użycia, zostanie zastąpiony przez nowy model. Ale na razie działa – więc po co go wymieniać? Każda rzecz, stworzona w celu zastąpienia starej, która jeszcze nie dosłużyła do końca, to czas skradziony z czyjegoś życia.

Kadrah skłonił głowę, jakby przyznając słuszność tej racji.

– A jak zbudowane są wasze telefony? – zapytał Martin.

– Nijak – przyznał się geddar. – Dopiero niedawno doceniliśmy możliwości, jakie daje elektryczność.

Urodzony Jesienią powiedział coś do mikrofonu, potem powtórzył zdanie.

– Do tej pory łączycie się za pomocą centrali telefonicznej? – znowu nie wytrzymał Kadrah. – Istnieje coś takiego jak wybieranie tonowe…

– Za pomocą komputera – przerwał mu dio-dao. – Od siedemnastu pokoleń.

– A telefony pozostały? – sprecyzował Kadrah. – Nauczyliście swoje komputery rozumieć mowę tylko po to, żeby zachować stare aparaty telefoniczne?

– Uznano, że tak będzie wygodniej – skinął głową Urodzony Jesienią.

Martin przysłuchiwał się temu dialogowi z zainteresowaniem. Mimo wszelkich absurdów swojego ustroju społecznego, wymyślnych ceremonii i dziwacznych praw, pod wieloma względami geddarowie byli bliscy ludziom. Z przyjemnością przejmowali – czy też usiłowali przejmować – zdobycze techniczne ludzkości. Osiągnięcia aranków podobały im się jeszcze bardziej, ale zdecydowanie nie odpowiadało im ich postrzeganie świata.

Dio-dao byli zupełnie inni.

Krótkie życie nie przeszkadzało im rozwijać nauki. Ojciec-uczony przekazywał wiedzę swojemu synowi i badania szły swoim torem. Zawodowa wiedza ojca przechodziła w spadku na jedno z dzieci, które musiało – a nawet chciało – kontynuować zawód ojca. Jego bracia – zwykle dio-dao mieli dwójkę albo trójkę dzieci – mieli większą swobodę wyboru, ale bardzo często również oni podtrzymywali rodzinną tradycję.

Ale dio-dao nie spieszyli się z wprowadzaniem swoich osiągnięć naukowych w życie. W wielu domach był telewizor, ale niektórzy uznali, że nie ma potrzeby posiadania go. Dio-dao rozwijali kosmonautykę i startujące raz na kilka lat statki zdążyły odwiedzić wszystkie cztery planety ich systemu gwiezdnego, ale nikt się tym przesadnie nie ekscytował. Z usług kluczników dio-dao korzystali bez wahania, założyli kilka kolonii, ale ekspansja postępowała niespiesznie, jakby dio-dao robili komuś przysługę, zasiedlając puste planety. Od stu lat działały u nich reaktory jądrowe, ale znaczną część energii nadal produkowały elektrownie i stacje termiczne. Dio-dao opracowali absolutnie bezpieczny, ekologicznie czysty i bardzo potężny reaktor termojądrowy, ale na razie nie przystąpili do jego budowy. Komputer w domu stanowił niesłychaną rzadkość, ale istniejące maszyny przewyższały nie tylko ich ziemskie odpowiedniki, ale nawet komputery aranków.

Gdy życie jest tak krótkie, pośpiech nie ma sensu.

Jeśli nie zdążysz znosić jednej koszuli – czemu miałbyś zawracać sobie głowę modą?

Dio-dao byli niezmiernie dalecy od ludzi, ale Martin potrafił ich zrozumieć. Geddarowi było trudniej.

Urodzony Jesienią zaczął rozmawiać przez telefon w języku turystycznym – albo z uprzejmości, albo żeby uniknąć tłumaczenia – zbędnej straty czasu.

– Żyj, Myślący Długo. Mówi Urodzony Jesienią. Tak, jeszcze żyję. Zapewne dzisiaj w nocy, dziękuję. Odwiedził mnie przyjaciel z innej planety, człowiek Martin. Tak. On prosi o pomoc mnie, a ja proszę ciebie. Mniej więcej siedem dni temu mogła przybyć do nas człowiek-kobieta, jej imię Irina Połuszkina? Czy tak było?

Przerwa w rozmowie była bardzo krótka. Urodzony Jesienią popatrzył na Martina i powiedział:

– Miałeś rację, ona jest u nas. Dziękuję, Myślący Długo. Kiedy kobieta-człowiek przekroczyła granicę i gdzie jest teraz? Tak długo? Tak? Tak szybko? Dziękuję, Myślący Długo. Zegnaj.

Urodzony Jesienią odłożył mikrofon i głośnik, i stwierdził:

– Kobieta Irina przechodziła kontrolę pograniczną trzy dni. Ma problemy z koncentracją, Martinie.

– To się zgadza – przyznał Martin.

– A następnie wyruszyła do Doliny Boga.

– Co to takiego?

– Miejsce odprawiania naszego kultu religijnego – wyjaśnił niewzruszenie dio-dao.

– W dziewczynie wyraźnie obudziło się zainteresowanie religią – mruknął Martin. – U aranków szukała duszy, teraz zajęła się waszą teologią… Nie znam waszej wiary, Urodzony Jesienią. Kiedyś mówiłeś, że szanujecie cudzą religię, ale nie opowiadałeś mi o swojej.

– Ja ci mogę powiedzieć – odezwał się nieoczekiwanie geddar. – Wcale nie są tacy tolerancyjni. Są politeistami i wierzą we wszystkich bogów jednocześnie. Mnie to wkurza.

– To nie tak – powiedział krótko Urodzony Jesienią.

– W takim razie popraw mnie – wyszczerzył zęby Kadrah.

– Wierzymy w Boga jedynego, Stwórcę Wszechświata – odparł dumnie Urodzony Jesienią. – Ale uważamy Boga za nieokreślonego.

– Niepoznawalnego? – uściślił Martin. – To przecież jest w każdej religii…

Urodzony Jesienią pokręcił głową.

– Nie. Właśnie nieokreślonego. Uważamy, że Bóg stanowi finalny etap rozwoju życia rozumnego we Wszechświecie. Upraszczając… – zawahał się. – Otóż w odległej przyszłości istoty rozumne przestaną być ograniczone swoimi ciałami. Wszystkie rozumne rasy staną się jednolite i jednocześnie różnorodne w wyborze kształtu swojego istnienia. Nie tracąc indywidualności, oddzielne umysły połączą się, tworząc nadświadomość, nie skrępowaną ramami przestrzeni i czasu. To właśnie będzie Bóg: Stwórca wszystkiego, alfa i omega, początek i koniec, jedność i wspólność. On wchłonie w siebie cały byt. On stworzy Wszechświat.

Kadrah prychnął pogardliwie. Martin odchrząknął:

– Ale każda religia przedstawia Boga inaczej…

– Dlatego, że Bóg jest nieokreślony – potwierdził Urodzony Jesienią. – Bóg istnieje, stworzył świat, jest wieczny i stoi poza czasem. Ale dla nas – żyjących w czasie – Bóg jest nieokreślony. Jeśli zatriumfuje wiara ludzi – Bóg stanie się człowiekiem, takim, jakim postrzegacie go wy. Jeśli rozprzestrzeni się wiara geddarów – to będzie ich Bóg.

– A jeśli zwycięży ideologia aranków… – Martin zawiesił głos.