– Wówczas Boga nie będzie – skinął głową Urodzony Jesienią. – Zrozumiałeś!
– Bzdury – wymruczał Kadrah. – Bóg jest i ja to wiem. I cień, rzucony przez jego światłość – prorok TajGeddar, żył w naszym świecie tysiąc lat temu. Bóg jest zbyt wielki, żebyśmy mogli go pojąć i dlatego przyszedł TajGeddar, zrodzony światłem, cień na ścianie bytu, geddar i Bóg, dostępny naszemu rozumieniu. Tworzył cuda, zarejestrowane przez świadków, jego przepowiednie sprawdzały się i nadal się sprawdzają. Jest tylko Bóg i TajGeddar – jego cień!
Urodzony Jesienią przytaknął:
– Owszem, jest Bóg geddarów i TajGeddar, jego cień. Miecz TajGeddara oddzielił przestrzeń od czasu i porządek od chaosu. Miecz TajGeddara przecina nić naszego życia i po ostrzu jego miecza ruszymy w nowy byt. Ale jest również Bóg ludzi – i syn jego przyszedł na ziemię, jest Bóg oułua i ciepłe wody jego syna…
– Powstrzymaj się – wykrzyknął Kadrah. – Możesz wierzyć w dowolne brednie, ale nie pozwolę ci bluźnić!
– Milczę – powiedział Urodzony Jesienią. – I tak zrozumieliście już ogólny sens.
– A czy istnieje wasza własna wiara? – zapytał Martin. Urodzony Jesienią skinął głową.
– Owszem. Właśnie ją wam zaprezentowałem.
– Nie – Martin pokręcił głową. – Przedstawiłeś nam filozoficzne podstawy waszej wiary. Zrozumiałem, że dopuszczacie słuszność każdej religii. Ale przecież wierzyliście w coś przed pojawieniem się kluczników, Wrót i Obcych?
– Oczywiście – powiedział Urodzony Jesienią po chwili wahania. – Naprawdę interesują cię szczegóły? Czyżbyś chciał przyjąć naszą wiarę?
– Nie za bardzo – przyznał się Martin. – To znaczy, bardzo mnie to interesuje, ale teraz nie będziemy tracić czasu. Z przyjemnością dowiem się wszystkiego później. Wytłumacz nam tylko, czym jest Dolina Boga?
– To wielka dolina w górach, gdzie mieszczą się świątynie największych religijnych kultów galaktyki – wyjaśnił z uśmiechem Urodzony Jesienią. – Bardzo proste, jak widzisz.
– Możesz podpowiedzieć mi, po co wyruszyła tam Irina?
Przez jakiś czas dio-dao zastanawiał się, w końcu powiedział:
– Być może zdecydowała się przyjąć jakąś rzadką wiarę? Jeśli kontakt z wyznawcami danej wiary jest utrudniony, najwygodniejszym sposobem jest wyruszenie do Doliny Boga.
– Więc są tam również kapłani kultów? – zdumiał się Martin.
– Oczywiście. Bogowie nie żyją w pustych świątyniach.
– Taak… – mruknął Martin. Po Irinie Połuszkinej można się było spodziewać każdego, najbardziej niespodziewanego postępku, ale nie ostrego ataku religijności. – A inne możliwości?
– Może zaczęła pasjonować się teologią – zasugerował Urodzony Jesienią. – Dolina Boga to najlepsze miejsce do badania różnych wyznań.
– Musimy się tam udać – powiedział posępnie Kadrah do Martina. – Nie podoba mi się to, przyjacielu. Bardzo mi się to nie podoba.
– Dlaczego?
– To… – Kadrah zawahał się. – To zbyt bliskie herezji. Dio-dao, powiedz, czy w tej… dolinie… stoi jelec TajGeddara?
– Jelec to wasza nazwa świątyni? – sprecyzował Urodzony Jesienią. – Jeden z moich przodków badał wasz naród, ale to było dawno i zachowałem jedynie okruchy wiedzy… Jest na pewno. Nie byłem tam, ale w Dolinie Boga ma siedziby ponad siedemset kultów religijnych.
Kadrah z sykiem wypuścił powietrze, oparł podbródek na dłoniach i zagłębił się w myślach.
– Skomplikowana sytuacja… – westchnął Urodzony Jesienią, gładząc brzuch. – Powiedz, Martinie, czy ty również będziesz zszokowany, widząc w Dolinie Boga wyznawców twojej wiary?
– Czy to dio-dao? – zapytał Martin.
Urodzony Jesienią skinął głową.
– W jakimś stopniu będę – przyznał się Martin. Wyobraził sobie, jak kangur ubrany w riasę stoi przed ołtarzem i poczuł się kompletnie zbity z tropu. Zerknął na Kadraha. – Oczywiście, nie rzucę się na nich z mieczem, pokrzykując o świętokradztwie…
Kadrah westchnął ciężko:
– Przyjacielu, nie musisz mnie przekonywać do tolerancji. Jestem w stanie zaakceptować wiele rzeczy, ale istnieje granica, której przekroczyć nie zdołam. Jeśli zobaczę, że dio-dao wypaczają naszą wiarę, drwią z czynu TajGeddara i parodiują nasze święte obrzędy… Obowiązek znajdzie się ponad tolerancją i wyrozumiałością.
– Uwierz mi – rzekł cicho Urodzony Jesienią – że w Dolinie Boga nikt nie drwi z obcej wiary. To, co zobaczysz, może ci się wydać dziwne lub obraźliwe, ale jeśli zadasz sobie odrobinę trudu i zagłębisz się w to, co widzisz, twój gniew opadnie.
– Dobrze – skinął głową Kadrah. – Spróbuję być obiektywny. Jak mamy się dostać do tej doliny?
– Sami tam nie dotrzecie, potrzebujecie przewodnika – powiedział Urodzony Jesienią. – Myślę, że pomoże wam Ten, Który Doczekał Się Na Przyjaciela. Synku?
Z wycięcia narzutki wysunęła się mała główka. Ten, Który Doczekał Się Na Przyjaciela powiedział speszony:
– Słyszę, rodzicielu. Pomogę obcym dotrzeć do Doliny Boga. Ale prawie nie mogę już dłużej czekać.
Ręka Urodzonego Jesienią czule pogłaskała puszystą główkę dziecka.
– Wiem, synku. Wytrzymaj jeszcze kilka minut. Nadszedł czas twoich narodzin.
Główka kiwnęła i zniknęła w torbie. Martin wzdrygnął się – nie uszło to uwadze dio-dao.
– Nie potrzebuję pomocy przy porodzie, Martinie – pospieszył z zapewnieniem Urodzony Jesienią – ale jeśli będziesz ze mną w tej chwili – sprawisz mi przyjemność. Jeśli potem pomożesz mojemu synowi pochować moje ciało – oddasz mi ogromną przysługę.
– Pomogę – powiedział Martin. Poszukał odpowiednich słów i wymamrotał: – Wiesz, jestem dumny ze znajomości z tobą. Teraz będzie mi czegoś brakować.
Urodzony Jesienią skinął i uśmiechnął się.
– Pomóż mi dojść do sypialni. Słabnę.
Martin pomógł Urodzonemu Jesienią – dio-dao rzeczywiście zaczął się chwiać. Tracił siły niemal w oczach. Przed ciężką zasłoną, oddzielającą sypialnię od reszty mieszkania, Urodzony Jesienią przystanął i odwrócił się:
– Żegnaj, geddarze. Żyj i pamiętaj.
– Żegnaj dio-dao – powiedział Kadrah. Widać było, że ten wielki, mocny, agresywny, dumny geddar czuje się bardzo niewyraźnie. W obliczu spokojnie umierającego dio-dao, w noc śmierci i narodzin, wszystkie zasady geddara wydawały się naiwne i nie na miejscu, niczym dziecięca zabawa żołnierzykami na środku pola bitwy.
4
Przyjście na świat Tego, Który Doczekał Się Na Przyjaciela wcale nie było takie łatwe, jak próbował przedstawić to Urodzony Jesienią. Ciąża trwała dłużej niż powinna i torba dio-dao stała się zbyt mała dla dziecka. Głowa wychodziła na zewnątrz bez problemu, ramiona również, ale już korpus nie chciał przejść. Urodzony Jesienią znosił ból bardzo dzielnie, a może to wybuch hormonów sprawił, że stał się mniej wrażliwy na ból, ale w pewnej chwili Martin pomyślał, że będzie musiał wziąć nóż i poeksperymentować u Obcego z cesarskim cięciem.
Ale Ten, Który Doczekał Się Na Przyjaciela mimo wszystko poradził sobie sam.
Przez kilka minut mały dio-dao – nie większy od ludzkiego pięciolatka, odpoczywał na łóżku obok rodzica. Urodzony Jesienią szeptał coś i czule gładził syna, nadal połączonego z nim pępowiną. Być może nawet teraz mogli wymieniać się pamięcią, ale Martin nie odważył się o to zapytać.
Pępowina odpadła sama. Ten, Który Doczekał Się Na Przyjaciela wytarł się mokrym ręcznikiem i siedział przy rodzicu, dopóki ten nie umarł. Dopiero potem odwrócił się do Martina.
– Wezmę prysznic i zjem coś – powiedział. – Czy potem pomożesz mi pochować ciało?