Выбрать главу

Zapachy!

Słodki aromat kadzideł, gorzki dym palonych ziół, ohydny smród płonącej materii organicznej… zapachy odurzające, pobudzające, przenikliwe, uspokajające, znajome i obce człowiekowi… zapachy naturalne, chemiczne, równe, niczym linia, nieuchwytne i pomieszane jak rozpływająca się w powietrzu plama…

Dio-dao w drzwiach świątyń i kaplic!

Dio-dao w płaszczach i sutannach, narzutkach i garniturach, piórach i skórach, obnażeni i wymalowani, znieruchomiali i wirujący w rytm dziwnego tańca, kroczący i podskakujący, przyglądający się Martinowi i wznoszący oczy ku niebu…

Martin biegł między świątyniami po wąskich betonowych dróżkach, rozwidlających się i zmieniających kierunek. Jelec TajGeddara był coraz bliżej, ale drogę do niego zagradzał kanał, w którym stali nadzy dio-dao, płucząc dłonie w wodzie. Martin wskoczył do zimnej wody i przeszedł w bród niezbyt głęboki, sięgający mu do piersi kanał. Dio-dao przyglądali mu się bez słowa.

Wspinając się po kamienistym zboczu – w górę nie prowadziły żadne dróżki – Martin podbiegł do wejścia świątyni. Zamiast drzwi była tu zasłona z cienkich, metalowych nici. Za drżącą zasłonką pląsały czerwone rozbłyski światła, stamtąd też dobiegały głosy – i to w języku turystycznym!

– Stójcie! – krzyknął Martin, wbiegając do świątyni geddarów. Stójcie!

Wszyscy i tak stali. Dwóch dio-dao w strojach geddarów – niczym ożywiona karykatura, zjadliwa, ale całkiem udana – oraz ludzka kobieta – Irina Połuszkina, całkiem naga, ze stertą ubrań pod nogami. W rękach dio-dao błyskały miecze geddarów, wytopione z ceramicznych nici. Cały ten obrazek żywo przypominał Martinowi okładkę jakiejś kiepskiej książki fantastycznej, po raz kolejny eksploatującej wątek „pięknej i bestii”.

– Zostawcie ją! – krzyknął znowu Martin i dopiero wtedy zauważył, że Iriny nikt nie trzyma, a dio-dao ujęli miecze nie za rękojeści, lecz za ostrza. Jeśli tylko nie mieli zamiaru obić dziewczyny rękojeściami, Irinie nic nie groziło.

– Jesteś zdenerwowany i rozszczepiony – powiedział bardzo spokojnie jeden z dio-dao, przenosząc spojrzenie na Martina. Jego miecz wsunął się do pochwy za plecami. – Co cię niepokoi?

– Nie słuchajcie tej dziewczyny, to, co wymyśliła, jest głupie – powiedział szybko Martin, podchodząc do Iriny.

– Martinie, nie prosiłam pana ani o radę, ani o pomoc! – wykrzyknęła gniewnie Irina.

Martin wcale nie był zdumiony, że dziewczyna go poznała. W milczeniu chwycił ją za rękę, odciągnął od dio-dao na kilka kroków i powtórzył:

– Jej propozycja to pomyłka. Nie wolno…

– Skąd wiesz, co zaproponowałam?

– A skąd ty wiesz, kim jestem? – sparował Martin. Dziewczyna przygryzła wargę i Martin ponownie zwrócił się do kapłanów: – Dziewczyna trochę się pospieszyła, TajGeddar nie ożywi jej i…

– Oczywiście, że jej nie ożywi – przytaknął dio-dao w lazurowej szacie. Skinął głową swojemu towarzyszowi ubranemu w strój w kolorze sałaty i ten odszedł na bok. – Nikt nie miał zamiaru jej zabijać. Uspokój się. Policz w myślach do dwunastu, powtarzając po każdej cyfrze „Taj!”

Martin posłuchał rady dio-dao, choć wydawała mu się wyjątkowo głupia.

„Jeden – Taj! Dwa – Taj!”

Do Iriny dopiero teraz dotarło, że stoi nago przed mężczyzną swojej rasy. Szarpnęła się, ale Martin trzymał ją mocno. Wtedy Ira wyprostowała się, niczym młoda fotomodelka, bez skrępowania pozująca do „Playboya”. Dobrze zrobiła – nie ma nic śmieszniejszego niż naga kobieta, próbująca zasłonić się dłońmi.

„Trzy – Taj! Cztery – Taj!” – liczył w myślach Martin, rozglądając się. Z jego mokrego ubrania na mozaikową kamienną podłogę ściekała woda, ale dio-dao uprzejmie nie zwracali na to uwagi.

Wnętrze świątyni geddarów wydawało się nieduże. Niemal okrągła sala, ściany udrapowane czerwonym aksamitem, żadnego ołtarza czy obrazów, jedynie na kopule niewysokiego sufitu Martin dostrzegł malowidła, ale tak abstrakcyjne, że ciężko było odgadnąć, co właściwie przedstawiają. Jakieś błyski, cienie, niejasne sylwetki…

„Pięć – Taj! Sześć – Taj! Siedem – Taj!”

Martin jeszcze mocniej zacisnął rękę na nadgarstku dziewczyny. Spojrzał jej w oczy. Dziewczyna wytrzymała to spojrzenie i odpowiedziała wzgardliwym machnięciem rzęs.

„Osiem – Taj! Spuścić lanie! Dziewięć – Taj! I żadnych słodyczy! Dziesięć – Taj! Jedenaście – Taj! Zabrać wszystkie kosmetyki! Dwanaście – Taj!”

– Dlaczego jesteś naga? – zapytał Martin i ze złośliwą przyjemnością zauważył, że dziewczyna zaczerwieniła się.

– Kobieta nie ma prawa przebywać ubrana w świątyni TajGeddara – odpowiedział po cichu dio-dao w lazurowym stroju. – Kobieta w ogóle nie ma prawa nosić odzieży… Rozebrała się na nasze żądanie. Nie martw się, jesteśmy związani obietnicą czystości i nie możemy posiąść twojej kobiety.

– Nie jestem jego kobietą! – krzyknęła Irina, ale dio-dao nie zwrócili uwagi na jej słowa. Nic dziwnego. Wiara geddarów, którą wyznawano w tej świątyni, pozostawiała kobietom niezwykle mało praw.

– Jakiej czystości? – nie wytrzymał Martin. – Posiadacie pamięć przodków – czyżbyście chcieli umrzeć, nie przekazując jej potomkom?

– Służba TajGeddarowi jest niedostępna dla kobiet. Ale my nie jesteśmy kobietami, lecz hermafrodytami – oznajmił dumnie kapłan. – Służba TajGeddarowi zabrania cielesnej bliskości. Ale my zapładniamy sami siebie, a tego Księga TajGeddara nie zakazuje.

Martin wypuścił głośno powietrze. No tak, to było możliwe. I niemal na pewno stanowiło straszliwe zboczenie w moralności dio-dao.

Ale ci szaleńcy służyli Bogu geddarów i zachowywali się jak geddarowie.

– Ira, weź ubranie, wyjdź i poczekaj na mnie na zewnątrz – poprosił Martin.

– Nie! – odpowiedziała ostro Irina.

Martin nie nalegał. Nagle wyobraził sobie, jak wychodzącą z jelca Irinę chwyta grupa na wpół obłąkanych dio-dao i ciągnie, na przykład, do płonącej czaszy.

– Czego od was chciała? – zapytał Martin.

– Ta nieszczęsna – powiedział ze współczuciem dio-dao i dłoń Iriny drgnęła – chciała poddać się próbie TajGeddara. Prosiła, by pozwolono jej umrzeć w jego imię, by mogła zmartwychwstać zgodnie z pradawną obietnicą TajGeddara.

– Ale wy odmówiliście i nie pomogliście jej – odgadł Martin.

– Oczywiście – skinął głową dio-dao. – Obietnica TajGeddara nie rozciąga się na kobiety. Samice nie mogą być kapłanami.

Martin zaczął się śmiać. Irina obrzuciła go nienawistnym wzrokiem, dio-dao czekali w milczeniu, a Martin śmiał się coraz głośniej. A to dopiero polityczna poprawność! A to dopiero równouprawnienie! Zanim zaczniesz eksperymentować z obcą filozofią i religią, upewnij się, że posiadasz wszystkie niezbędne „akcesoria”!

Martin śmiał się do momentu, gdy Irina zaczęła płakać. Cicho, niemal bezgłośnie. Kwalergard, dziewczyna Durowa, z której natrząsał się pułk huzarów…

– Przepraszam, Irino… – uspokoił się wreszcie Martin. – Wybacz. Ale biegłem tu jak idiota… bałem się, że znowu znajdę cię martwą…

– Jesteś głupi! – krzyknęła Irina, patrząc na niego gniewnie i nie przestając płakać. – Ciągle mi tylko przeszkadzasz!

– Tak? I gdzie niby tak ci przeszkodziłem? – oburzył się Martin. – Na Bibliotece, gdy postrzeliłem twojego zabójcę? Na Aranku, gdzie twój przyjaciel omal mnie nie zabił? A może na Prerii 2, jak skoczyłaś pod kule? Łapiesz się to za jedną tajemnicę, to za drugą, chcesz od pierwszego kopa rozwiązać zagadki, z którymi ludzkość zmaga się od wieków! Czego ci brakuje? Jesteś młoda, ładna, mądra, więc czemu zachowujesz się jak idiotka?… Jak nawiedzona feministka…