Выбрать главу

Jakby wyczuwając to spojrzenie, Kadrah odwrócił się, podniósł ręce do mieczy i opuścił je bezwolnie.

– Świątynia została zhańbiona na zawsze… – wyszeptał.

Na widok dziecka Irina wstała i krzyknęła, zasłaniając twarz rękami. Widok był faktycznie niesympatyczny.

Dziecko uniosło się na silnych, tylnych łapach i w zadumie przeniosło wzrok na pępowinę. Pulsowanie ucichło. Wyglądało to tak, jakby przez niebieskawą linę przeciskano do ciała dziecka duże grudki.

W końcu usta małego dio-dao otworzyły się i słaby głos powiedział:

– Spełniła się obietnica TajGeddara… Zginąłem i zostałem wskrzeszony w nowym ciele.

Kapłan w stroju w kolorze sałaty padł na kolana.

– Nie zmartwychwstałeś! – ryknął Kadrah. – Wcisnąłeś swoją pamięć w ciało dziecka! Znowu drwisz sobie z wiary! – wrzasnął i wyszarpnął miecz z pochwy.

– Nie waż się!

Nim Martin zdążył zareagować, Irina podniosła z podłogi miecz kapłana. Próbował ją złapać, ale ręce ześliznęły się po nagiej skórze i dziewczyna mu się wymknęła, a Martin pośliznął się na zalanym krwią kamieniu i upadł. Cios Iriny był nieumiejętny i niezgrabny, jakby machała pałką, i geddar oczywiście poczuł zawisłe nad głową ostrze. Odwrócił się i wyszczerzył zęby. Martin pomyślał, że geddar świetnie nad sobą panuje – Kadrah nie zaatakował Iriny, jedynie zasłonił się mieczami przed jej klingą.

Miecz kapłana ześliznął się po głowniach Kadraha i przeciął jedną z nich przy samej rękojeści. Ostrze weszło geddarowi w ramię, rozcinając ubranie i ciało.

– Mamusiu… – wyszeptała Irina, wypuszczając miecz z rąk.

Klinga sterczała z ramienia geddara, płynęła krew. Geddar patrzył w zadumie na ranę i swój przecięty miecz. Rozłożył dłoń i garda z odłamkiem ostrza upadla na podłogę.

– Ja nie chciałam… – szepnęła Irina.

– Byłaś jedynie mieczem TajGeddara… – powiedział geddar i padł na kolana.

– Wybacz mi! – wykrzyknęła Irina, pochylając się nad Kadrahem. – Wybacz!

Martin widział to, co stało się chwilę potem i nic nie mógł zrobić.

Nogi Iriny pośliznęły się na krwi, dziewczyna zachwiała się i pochyliła nad geddarem…

…a ten nadal trzymał w ręku drugi miecz.

Na plecach Iriny pojawiło się niewielkie zgrubienie, które rosnąc szybko w końcu pękło, wypuszczając na wolność ostrze miecza i trochę krwi. Dziewczyna jęknęła słabo.

– Nie… – jęknął geddar. Resztką sił zdjął Irinę ze swojego miecza, popatrzył błagalnie na Martina i szepnął: – Nie chciałem tego zrobić!

Ślizgając się na krwi i już nie próbując wstać, Martin podczołgał się do nich na kolanach i wziął Irinę z rąk geddara.

– Pomóż mi… – szepnęła dziewczyna.

Martin zacisnął dłonią pulsującą ranę. Na pomoc było już za późno. Klinga geddara przebiła serce.

– Są nas… jeszcze trzy – powiedziała Irina patrząc mu w oczy i jakby odgadując niewypowiedziane myśli. – Przynajmniej… jedna… powinna… klucznicy… nie są w stanie…

– Gdzie one są? Gdzie one są, Ira? – krzyknął Martin.

– Szukaj… na… – wyszeptała dziewczyna. Odkaszlnęła – jakoś tak cicho, kulturalnie – i zamknęła oczy.

– Zawiodłem cię, przyjacielu – powiedział geddar. On również umierał, krew ciągle chlustała z rany. – Są silniejsi… wykorzystali mnie i mój gniew. Jestem winny.

Mała postać dio-dao podeszła do nich. Nowo narodzony kapłan popatrzył ze smutkiem na dziewczynę i spytał cieniutkim głosem:

– Czy ona potrzebuje obrządku TajGeddara?

Martin pokręcił głową, kołysząc na kolanach nieruchome ciało. Dio-dao odwrócił się do umierającego geddara.

– Serce TajGeddara jest miłosierne… przyjmij swój los, Kadrahu.

Klęczący Kadrah kołysał się lekko i Martin miał wrażenie, że geddar w przystępie wściekłości rzuci się na nowo narodzonego dio-dao. Ale Kadrah zapytał tylko:

– Wybaczysz mi… Korganie?

– Tak, jak przykazał TajGeddar – zapiszczał dio-dao i położył dłonie na zakrwawionych ramionach geddara.

Martin podniósł Irinę, wstał i poszedł do wyjścia. Słabnący Kadrah klęczał przed nowo narodzonym dio-dao, który mówił coś w języku geddarów. Czasami Kadrah odpowiadał, czasem kręcił głową. Młody kapłan ukląkł obok Kadraha, wkładając mu w ręce swój miecz.

Brzęknęła metalowa zasłona.

– Chodźmy, Martinie – rozległo się z tyłu. – Oni zajmą się ciałem.

Martin odwrócił się. Za jego plecami stał mały Di-Pi, patrzący z żalem na umierającego Kadraha i martwą Irinę.

– On uwierzył – wymamrotał Martin, wychodząc z jelca. – Uwierzył!

– Zbyt późno wskazano mi drogę… Kapłan zginął i zmartwychwstał? – zapytał ze smutkiem Di-Pi.

Martin kiwnął. W głowie miał mętlik.

– Nie istnieją cuda niepozostawiające wolności wyboru – powiedział cicho Di-Pi. – A jeśli nawet istnieją… nie pochodzą od Boga.

– O czym ty mówisz, Di-Pi? – nie zrozumiał Martin.

– Przykazanie o natychmiastowym wskrzeszeniu to dogmat geddarów – odparł Di-Pi. – Nie należy interpretować go zbyt dosłownie w przypadku dio-dao. Takie rzeczy zdarzały się już w naszej historii.

– Zdarzały się? – wykrzyknął Martin. – Więc jesteście w stanie przekazać dziecku całą swoją świadomość? Zeskanować całą osobowość?

Di-Pi skinął głową.

– Nie da się tego zrobić na zawołanie – pokusa byłaby zbyt silna, ale to się zdarzało. Czasami. Jeśli umierający był pewien, że jego życie jest ważniejsze od przedłużenia rodu. Jeśli ma to ogromne znaczenie. Jeśli niemowlę nie jest do końca rozwinięte i nie posiada własnej osobowości. Bardzo dużo tych „jeśli”, Martinie!

– Cudu nie było – wyszeptał Martin, sam nie wiedząc, co czuje – smutek czy ulgę.

– Nie było – potwierdził Di-Pi. – A jednocześnie – był. Kapłan rzeczywiście wierzył w TajGeddara. I zmartwychwstał w nowym ciele… Kadrah go zabił?

Martin skinął głową:

– Brzemienność kapłana… Nie mógł tego znieść. Samice ich gatunku w ogóle nie są rozumne.

– To głupie – powiedział Di-Pi. – Dogmat okazał się silniejszy od rozumu. Dogmat zabił Kadraha i wskrzesił kapłana… – przeniósł spojrzenie na Irinę. – A kto zabił ją?

– Ją zabił przypadek – odparł Martin. – Pośliznęła się i upadła na miecz Kadraha… przedtem raniąc go śmiertelnie.

Di-Pi opuścił głowę.

– Powinienem wcześniej skontaktować się z teologami… Uprzedzić ciebie, uspokoić geddara… Biedna kobieta…

Martin pokiwał głową. Ręce miał zakrwawione, cały był we krwi, a martwe ciało ciążyło ku ziemi. Czwarta kopia Iriny Połuszkinej zginęła przypadkiem śmiercią nienaturalną. Znowu na jego oczach. I znowu nie mógł nic zrobić.

Ale tym razem został bez jakichkolwiek nici.

Trzy Iriny, podróżujące gdzieś w galaktyce, mogły spokojnie umrzeć w samotności. Martin Dugin nie przyniesie im pecha.

– Mam wrażenie, że to ja jestem przyczyną jej śmierci – rzekł cicho Martin. – Za każdym razem. Nie zdążam jej pomóc. Czegoś… czegoś we mnie brakuje.

Zacisnął dłoń na żetonie Iriny, szarpnął i schował do kieszeni. To już było. Tego więcej nie będzie.

– Nie rób sobie wyrzutów – poprosił Di-Pi. – Starałeś się. Napiszę książkę o tym, jak się starałeś. O tym, że czasem dogmaty są silniejsze od rozumu i wiary.

– Bardziej ucieszyłaby mnie inna książka, Di-Pi – powiedział Martin.

– Mogę wymyślić szczęśliwe zakończenie – odparł Ten, Który Doczekał Się Na Przyjaciela. – Ale czy mogę wymyślić inne życie?