– Jestem podpułkownikiem – powiedział czekista, jakby odgadując myśli Martina. – Mam czterdzieści dwa lata i obawiam się, że awans na pułkownika dostanę tuż przed emeryturą. Mam trójkę dzieci, których prawie nie oglądam, żonę, której mój grafik dyżurów obrzydł dawno temu, i starych rodziców w Penzie – których odwiedziłem ostatnio dwa lata temu. Mam również pracę, którą bardzo lubię. Głupią pracę – szukanie w galaktyce artefaktów… cudów. Czegoś, co mogłoby przynieść pożytek ojczyźnie. Jestem patriotą, rozumie pan? Nie łysym nacjonalistą, nie ultralewicowcem i nie ultraprawicowcem. Kocham swój kraj i to wszystko…
Zrobił przerwę i zapytał:
– Śmieszne, co?
Martin poczuł wstyd i opuścił wzrok.
– Klucznicy – ciągnął niespiesznie Jurij Siergiejewicz – obsypują Ziemię nowymi technologiami. Dzięki nim problem głodu praktycznie przestał istnieć. Życie stało się bardziej bezpieczne, dostatnie i – paradoksalnie! – ciekawsze. Rosja miała szczęście – u nas są aż trzy Stacje, więc opłata też jest wystarczająco wysoka… Co zresztą rozumie pan nie gorzej ode mnie.
Martin rozumiał.
– Rzecz w tym, że ja nie wierzę w darmowe ciasteczka – kontynuował Jurij Siergiejewicz. – Nie wierzę i już. Nawet jeśli dla kluczników te ciastka to okruszki z biesiadnego stołu. Oni czegoś chcą, Martinie. Od nas, geddarów, aranków, od humanoidów i niehumanoidów… I prędzej czy później wystawią nam rachunek.
– Ich poczynania mogą być równie dobrze eksperymentem – zauważył Martin. – Albo formą rozrywki. My kupujemy psy i koty, a klucznicy zorganizowali sobie gromadkę średnio rozwiniętych cywilizacji. I to ich bawi.
– Owszem, taka wersja również jest brana od uwagę – przyznał czekista. – Ale każda zabawa może się w końcu znudzić, a wtedy Stacje znikną równie nieoczekiwanie, jak się pojawiły. Przecież nie dostaliśmy żadnych gwarancji, że sieć transportowa będzie istniała wiecznie. Najstarsza ze znanych nam Stacji powstała osiemdziesiąt sześć lat temu. To sekundy… wobec wieczności.
– Sądziłem… – zaczął Martin.
– Osiemdziesiąt sześć lat, cała reszta to kłamstwo – uciął Jurij Siergiejewicz. – A to znaczy, że żyjemy w niestabilnym świecie i jesteśmy całkowicie zależni od kluczników. Czy oni są dobrzy, czy źli? Czy są tacy mądrzy, czy również korzystają z cudzych technologii? Ponieważ nie znamy odpowiedzi, musimy przygotować się na najgorsze.
– I rozpocząć produkcję wody święconej, gdy tylko zapachnie siarką… – zacytował Martin.
– Podziwiam erudycję – Jurij Siergiejewicz skłonił głowę. – Przy okazji, robiliśmy eksperyment, jak na kluczników działa wino mszalne i woda święcona…
Martin wytrzeszczył oczy.
– Żadnej reakcji – westchnął czekista. – Zresztą, to jeszcze żaden dowód. Tak czy inaczej, klucznicy są poza naszym zasięgiem. Poza tym, próbujemy współpracować z innymi rasami i mamy pewne efekty: nieoficjalna umowa handlowa i pakt o współpracy z radą merów Aranku, kontakty z patriarchą geddarów, szereg interesujących artefaktów… Mamy wiele rzeczy, Martinie. Ale sprawa Iriny Połuszkinej jest potencjalnie najbardziej obiecująca.
– Nie uważa pan, że w takim razie za słabo się nią zajmujecie? – zauważył Martin.
Jurij Siergiejewicz odwrócił wzrok.
– Na własne ryzyko? – dopytywał się Martin. – Czy pierś w orderach, a głowa w krzakach?
– Gdyby zależało to ode mnie – zdenerwował się czekista – wszyscy nasi agenci, posiadający prawo do pracy w galaktyce, szukaliby dziewczyny dzień i noc! Myśli pan, że zagarnąłem tę sprawę dla siebie i nikogo do niej nie dopuszczam?
Martin czekał. Ten niepozorny mężczyzna też czekał – i w końcu detektyw poddał się i pokręcił głową.
– Pojawiła się opinia – podjął Jurij Siergiejewicz – i to na samej górze… żeby dać sobie z tym spokój.
– Dlaczego?
– Dossier wpadło w ręce Iriny przez jej ojca. W przeszłości Ernesto Siemionowicz był jednym z naszych najwybitniejszych analityków, teraz od czasu do czasu również pracuje nad pewnymi materiałami. Jeszcze przed zniknięciem Iriny wygłosił swoją opinię… z którą zgodziła się większość zwierzchnictwa.
Martin słuchał uważnie.
– Zdaniem Ernesto Siemionowicza – powiedział ze zmęczeniem Jurij Siergiejewicz – klucznicy nie są prawdziwymi prekursorami… nie są tą hipotetyczną, starożytną rasą, niegdyś kontrolującą galaktykę. Są przypadkowymi spadkobiercami, którzy otrzymali dostęp do bazy danych, albo do gotowych urządzeń prawdziwych władców Wszechświata. Prekursorzy odeszli – na razie zostawmy kwestię, dokąd – a klucznicy znaleźli… – Jurij Siergiejewicz zastanowił się przez chwilę – magazyn? Bibliotekę? Centrum naukowe? Memoriał? Flotyllę przysłowiowych czarnych gwiazdolotów, badających planetę po planecie? Może pan wybrać najbardziej odpowiadającą panu wersję. I teraz nie bardzo wiedzą, co z tą potęgą zrobić. Może z jednej strony realizują plan prekursorów, a z drugiej szukają zaginionej supercywilizacji. Ostrożnie. Z obawą. Jak człowiek, który zamieszkał w pustym domu i dręczy go strach, że prawdziwy gospodarz kiedyś wróci… Wszystkie zagadki, znane nam i wyliczone w dossier, są efektem nieumiejętnego obchodzenia się kluczników z potężną techniką prekursorów. Nieudane próby zawładnięcia obcą wiedzą, eksperymenty, pomyłki… I jeśli teraz na poważnie zajmiemy się badaniem tych zagadek, klucznicy wystraszą się. Nietrudno wyobrazić sobie następstwa.
– Zniszczenie Ziemi? – zasugerował Martin.
– Najbardziej humanitarny wariant – odłączenie ziemskich Stacji od sieci transportowej. A w efekcie izolacja i chaos. Wyobraża pan sobie, co się stanie, jeśli klucznicy odejdą? Wybuchnie jeszcze większa panika niż w momencie ich przybycia.
– Jak rozumiem, Ernesto Siemionowicz radził nie badać tych… zagadek? – podsumował Martin.
– Właśnie. Nie zabraniać prowadzenia badań, ale nie zajmować się nimi zbyt intensywnie. Jeśli jakiś niezależny badacz zacznie grzebać w tych tajemnicach, będzie to prywatna sprawa badacza. Jeśli zagadkami zajmie się struktura państwowa – dojdzie do nieszczęścia. Władze zgodziły się z wywodami Połuszkina. Mało tego, analogiczną decyzję podjęły rządy europejskie i amerykański… Francuzi jak zwykle mieli na ten temat własne zdanie, ale kto by ich słuchał. A gdy decyzja została podjęta, Irina Połuszkina przeczytała raport. Oburzyła się. Wyciągnęła jakieś własne wnioski, odwrotne do wniosków ojca. I postanowiła, że sprawiedliwości musi stać się zadość.
– To fakt?
– Jedynie prywatna opinia. Odwiedziłem Ernesto Połuszkina po tej naszej rozmowie… Zagraliśmy w otwarte karty. Gdy pana wynajmował, miał nadzieję, że wszystko się jakoś ułoży. Po trzeciej śmierci przestał w to wierzyć. Jego zdaniem Irinie udało się – nie wiadomo tylko jak – przechytrzyć kluczników i skopiować samą siebie. Po tym wydarzeniu klucznicy stali się czujniejsi… i teraz sukcesywnie likwidują kopie dziewczyny. Rzecz jasna potajemnie.
– I jak brzmi decyzja Połuszkina? – zapytał Martin.
– Nie wtrącać się – powiedział krótko Jurij Siergiejewicz.
– Nieźle – mruknął zgryźliwie Martin. – Całkiem nieźle jak na ojca jedynaczki…