Выбрать главу

– Interesy… – powiedział Martin, pospiesznie kierując rozmowę na inny, bezpieczniejszy tor. – Przepraszam, ostatnio jestem strasznie zawalony. Wujku, potrzebuję twojej rady…

Wujek od razu zmienił ton. Bardzo lubił doradzać siostrzeńcowi. – No?

– Sprawa wygląda tak… – zawahał się Martin. – Przeze mnie zginął… pewien człowiek.

– Zwariowałeś? – wykrzyknął wujek po chwili ciężkiego milczenia. – Mówisz o takich rzeczach przez telefon? Mam nadzieję, że nie dzwonisz z komórki?

– Nie, nie martw się… – zaczął Martin.

– Zainstalowałeś w telefonie jakiś mechanizm, co? – złagodniał od razu wujek. – To się chyba nazywa scrambler, tak?

Namiętność wujka do różnych „sprytnych” technologii łączyła się z ogromną naiwnością w tej dziedzinie, o czym Martin doskonale wiedział.

– Wujku…

– Najważniejsza sprawa – pozbyć się ciała – zadysponował wujek. – Możesz załatwić dziesięć litrów skoncentrowanego kwasu azotowego?

– Wujku, przestań! Nikogo nie zabiłem! – wykrzyknął spanikowany Martin. Przez sekundę miał wrażenie, że słyszy ciche pstryknięcie na linii, chociaż wiedział, że na jego nowej elektronicznej ATS urządzenia podsłuchowe włączają się absolutnie bezgłośnie. – Chodzi o coś zupełnie innego. No… jakby ci to powiedzieć… próbowałem pomóc pewnej osobie, żeby nie wplątywała się w dość idiotyczną historię. Ta osoba mnie nie posłuchała i na moich oczach…

– To dlaczego mówisz, że zginęła przez ciebie? – oburzył się wujek.

– No bo… nie mogłem jej uratować.

– Ostatnio we Francji wykoleił się ekspres TJV. W tym przypadku nie czujesz się winny? – zapytał rzeczowo wujek.

– To co innego! – wykrzyknął Martin. – Tutaj byłem obok i nie zdołałem pomóc.

– A miałeś taką możliwość?

Martin zastanowił się i powiedział twardo:

– Raczej nie.

– Więc idź i nie grzesz więcej! – wygłosił werdykt wujek.

Martin pomyślał, że właśnie otrzymał rozgrzeszenie od duchownego-samouka.

– Wujku – dla odmiany Martin spróbował odwołać się do jego emocji – nigdy ci się nie zdarzyło, że ginie człowiek, a ty niby nie jesteś winien, ale czujesz się winny?

– Każdy człowiek, który dożył moich lat, widział całe mnóstwo takich sytuacji – złagodniał wujek. – Ech… Zresztą, co ja ci będę mówił? Tobie na pewno też się zdarzało… W końcu nie jesteś chłopcem…

– Zdarzało – przyznał Martin. – A jednak… Więc co mam zrobić, skoro czuję się podle?

– A ładna ta dziewczyna? – zapytał przenikliwie wujek.

– Aha…

– Znajdziesz taką samą, tylko lepszą – kontynuował proroctwo wujek. – Co ty myślisz, że jedna taka we wszechświecie?

– Jeszcze przynajmniej trzy – palnął Martin.

– To już lepiej! To głos nie chłopca, lecz męża – ucieszył się wujek. – Oto moja rada – upij się. Chcesz, to do ciebie podjadę, chociaż nie powinienem się truć… albo zadzwoń do brata. Albo do przyjaciela. A najlepiej – upij się w samotności! Przecież nie masz skłonności samobójczych? Wódka przywieje smutek, wino ci nie pomoże… O, koniak! A jeszcze lepiej gin z tonikiem – smutek stanie się lekki, musujący, z goryczką…

Martin zerknął na pustą szklankę i pokręcił głową. Prorok, który czasem drzemał w wujku, znalazł się dzisiaj w swoim żywiole.

– Dzięki, tak właśnie zrobię – powiedział Martin.

– I wyjedź gdzieś, odpocznij, rozerwij się! – Wujek nie przestawał demonstrować talentu jasnowidza. – Do Odessy, do Jałty… Piwo, kobiety i koniak – oto twoi najlepsi przyjaciele! – po chwili wahania wujek mimo wszystko dodał: – Przynajmniej w tej chwili…

Co może powstrzymać od pijaństwa zdrowego, normalnego mężczyznę, u którego alkohol wzbudza stabilne, pozytywne emocje, który ma sporo pieniędzy i kiepski humor, i który do tego wszystkiego jest kawalerem, a w dodatku właśnie doradził mu, by się upił, krewny (można nawet powiedzieć – nauczyciel).

No właśnie.

I Martin zrozumiał, że nie ma innego wyjścia.

Do całej sprawy podszedł bardzo poważnie. Mimo wzmianki wujka o ginie z tonikiem, wyjął z barku butelkę koniaku – niezbyt wyszukanego, ale całkiem odpowiedniego ormiańskiego „Ani”.

Martin nie lubił francuskich koniaków i nie był snobem, z upodobaniem tokującym o wszelakich „curvoisierach”. Niech sobie zarozumiali Francuzi określają wszystko, co wyprodukowano poza granicami prowincji Cognac pobłażliwym mianem brandy! My i tak wiemy, że prawdziwy koniak jest albo ormiański, albo gruziński. I sir Winston Churchill doskonale o tym wiedział, a komu jak komu, ale jemu trudno zarzucić fałszywy patriotyzm!

Przede wszystkim przygotował zakąskę. Zmielił w młynku do kawy cukier na puder i wysypał na spodeczek. Następnie wrzucił do młynka kilkanaście ziaren kawy i przemielił je na pyl, nie nadający się nawet do ekspresu. Wymieszał z cukrem. Teraz pozostawało już tylko pokroić cytrynę na cienkie plasterki i posypać je otrzymaną mieszanką. Tak otrzymywało się wspaniałą zakąskę do koniaku, tzw. nikolaszkę, najważniejszy wkład ostatniego rosyjskiego cara w sztukę kulinarną.

Ale po otworzeniu lodówki Martin przeżył głębokie rozczarowanie. Cytryn nie było. Zieleniła się tam jedynie para samotnych limonek, niezbędnych do tequili, ale za ostrych do koniaku. Martin pokręcił głową i zamknął lodówkę. Wprawdzie nie jest snobem o wysublimowanym smaku, ale porządek musi być!

Narzucił kurtkę – przed wieczorem niebo nad Moskwą poszarzało, zapowiadając albo zimny deszcz, albo przenikliwy jesienny ziąb – wyszedł z mieszkania i pobiegł do małego warzywniaka za rogiem. Kupił trzy duże cytryny z grubą skórą, a przy okazji kilka jabłek i piękne, dojrzałe awokado, które od dawna darzył wielką sympatią. Mężczyzna, w skupieniu wybierający gruszki, odsunął się uprzejmie na bok – widocznie jego zakup wymagał namysłu i czasu.

Martin wrócił do domu, po drodze wrzucając do torby z owocami listy ze skrzynki, żeby je przejrzeć w wolnej chwili.

Umył cytrynę pod kranem i sparzył ją wrzątkiem, pokroił na cienkie plasterki, a następnie posypał kawowo-cukrowym miałem. Niektórzy esteci radzili dodać do tej kwaśno-słodko-gorzkiej harmonii jeszcze słoną nutę – szczyptę soli lub odrobinę kawioru. Ale to już wydawało się Martinowi przesadą.

Przygotowania do pijaństwa można było uznać za zakończone.

Martin usiadł w fotelu przed telewizorem, włączył kanał, specjalizujący się w starych filmach, i przyciszył dźwięk. Na stoliku już stała otwarta butelka koniaku, obok talerzyk z mieszanką kawy i cukru, leżała fajka, popielniczka, zapalniczka i tytoń. Obok spoczywała słuchawka telefonu, żeby nie zrywać się, gdy ktoś zadzwoni. Na ten sam stolik Martin wysypał pocztę, po czym na dno pękatego kieliszka nalał trzydzieści gramów koniaku, zamieszał i wciągnął aromat.

Bukiet zapowiadał przyjemny wieczór przed telewizorem, przypomnienie przeczytanej już książki, wyjętej z półki na chybił trafił, być może napoczęcie jeszcze jednej butelki i mocny, głęboki sen.

Ale na pewno nie ciężkie rozmyślania o czterech martwych i trzech żyjących dziewczętach!

– Oszukałeś mnie, wujku… – wymruczał Martin. – Owinąłeś mnie sobie wokół małego palca…

Mimo wszystko z przyjemnością wypił koniak i odchrząknął, z niepokojem wczuwając się w posmak.

Nie miał ochoty zapijać koniaku, czyli wszystko w porządku. Co najmniej pięć lat leżakowania…

– No, no – powiedział dobrodusznie, nabijając fajkę. Tytoń nieco wysechł, właściwie należałoby otworzyć nowy, a temu pozwolić zwilgotnieć, ale Martin postanowił się dzisiaj nie czepiać. Zapalniczka wypluła języczek płomienia, zapachniało miodem i wiśniowymi liśćmi. – No dobra…