– Zwierzę? – zasugerowała niepewnie Irina. Chyba kiepsko orientowała się w tutejszej florze i faunie.
– Inkubator – wyjaśnił uprzejmie bezzaryjczyk.
– Kogo się w nim hoduje? – dopytywał się Martin.
– Nie wiem. Być może dzieci. Być może przedmioty codziennego użytku – odparł melancholijnie Pawlik i nie wiadomo, czy mówił poważnie, czy znowu żartował.
– A w jaki sposób on się porusza? – nie ustępował detektyw.
– Przecież inkubator musi się jakoś odżywiać – zdumiał się Pawlik. – Popływa sobie i wróci na miejsce.
W jego słowach było sporo logiki i Martin przerwał indagację. W końcu teraz i tak najbardziej interesowała go Irina Połuszkina. Żywa Irina!
– Mam do ciebie mnóstwo pytań – powiedział Martin. – Sam nic wiem, od czego zacząć…
– Zaraz będziemy na miejscu – przerwała mu Irina. – Porozmawiamy u mnie.
Martin zrozumiał aluzję i postanowił poczekać z rozmową. Ale już po chwili nie wytrzymał i spytał zdziwiony:
– U ciebie?
– Tak, oddali mi do dyspozycji jedno pomieszczenie. Bardzo sympatyczne.
Martin pokręcił głową.
– Jestem pod wrażeniem twojej umiejętności nawiązywania przyjaźni z Obcymi.
Irina odpowiedziała bardzo poważnie:
– To nie jest trudne, jeśli ma się wspólne cele. Prawda, Pawliku?
– Prawda – potwierdził z zadowoleniem bezzaryjczyk.
– Ach tak? I cóż to za wspólne cele? – zapytał Martin.
– Skopać tyłek klucznikom! – oznajmił radośnie Pawlik. – Prawda, Irino?
– Prawda – potwierdziła tym razem dziewczyna.
Martin jęknął w myślach. Wprawdzie darzył sympatią dzielnych herosów, rzucających wyzwanie bogom, samotnie wychodzących naprzeciw całej armii i ratujących świat tuż przed obiadem, ale sam nie miał zamiaru brać udziału w takim szaleństwie. I wolał powstrzymać przed nim Irinę.
– W jaki sposób? – Martin postanowił dowiedzieć się czegoś więcej. Kapsuła mknęła spokojnie przez kisielowate cielsko wód i nic nie zapowiadało końca drogi.
Bezzaryjczyk skupił część organelli w zwróconej do Martina części ciała, tworząc z nich groteskową karykaturę twarzy.
– Brr – powiedział Martin, patrząc na łańcuszek mitochondriów, mających przedstawiać zęby. – Czy to konieczne?
Zadowolony z efektu bezzaryjczyk zachichotał.
– To w celu ułatwienia rozmowy i nawiązania przyjacielskiego kontaktu.
– A co to za niebieskie draństwo kłębi ci się na górze? – zainteresował się Martin, spoglądając na coś w rodzaju plątaniny niebieskich nici albo kłąb wodorostów.
– To jest to, czym myślę – oznajmił Pawlik.
– Niebieski labirynt? – Martin przypomniał sobie termin z Garnela i Czystiakowej. To była jedyna struktura w organizmie bezzaryjczyków nie mająca odpowiednika u ziemskich pierwotniaków.
– Tak jest – powiedział zadowolony bezzaryjczyk. – Niebieski labirynt. Mózg, umysł, łepetyna, mózgownica. Nazwij to jak chcesz.
– Słuchaj, a jakim cudem taka struktura w ogóle może myśleć? – nie wytrzymał Martin. – Nasz mózg to miliardy komórek, a ty masz przecież strukturę jednokomórkową.
– Słyszałeś o ruchach Browna? – zapytał Pawlik.
– Tak.
– To właśnie ten proces umożliwia mi myślenie.
– Brr – powtórzył Martin. – To znaczy, że im wyższa temperatura otoczenia, tym szybciej myślisz?
– Do pewnego stopnia – wyjaśnił uprzejmie Pawlik. – Powyżej czterdziestu stopni ciepła struktura zaczyna szwankować. A przy pięćdziesięciu dostaję świra.
– Dobrze, dajmy spokój twojej fizjologii – zdecydował Martin. – Jak postanowiliście dokopać klucznikom? I za co? I po co?
– Jak – zobaczymy, adekwatnie do sytuacji, za co – za niechęć do równouprawnienia, po co – w celu zaprowadzenia pokoju w całym Wszechświecie!
Martin przyjrzał się uważnie amebie i doszedł do wniosku, że Pawlik znowu żartuje. Na szczęście, do rozmowy włączyła się Irina.
– Ja ci wyjaśnię – powiedziała, bezceremonialnie odsuwając Obcego. – Wiesz, że Bezzar to pierwsza planeta, na której wylądowali klucznicy?
– Nie – przyznał się Martin, ale natychmiast przypomniał sobie słowa Jurija Siergiejewicza i dodał: – Osiemdziesiąt sześć lat temu?
– Tak… – Irina wydawała się zbita z tropu. – Bezzaryjczycy wyliczyli to bardzo dokładnie. Wszystkie inne planety zostały podłączone do sieci transportowej znacznie później, pół roku, rok, ale później. Jaki wniosek można wyciągnąć z tej informacji?
– Lokalizacja planety kluczników… – wyszeptał Martin.
– Otóż to! – zawołała Irina. – Jeśli ekspansja zaczęła się jednocześnie we wszystkich kierunkach i wszystkie statki kluczników leciały mniej więcej z tą samą prędkością – a mamy podstawy przypuszczać, że tak właśnie było – możemy stworzyć mapę. Gwiezdny globus.
– A ojczyzna kluczników? – Zapytał Martin.
– Gamma Capelli. Trzy i pół roku świetlnego stąd.
– To… to bardzo ważna informacja – przyznał Martin. – Gdybyśmy mieli gwiazdoloty…
– Mamy gwiazdoloty – wtrącił skromnie Pawlik. – A raczej – jeden gwiazdolot.
Martin musiał policzyć do pięciu, zanim udało mu się zapytać spokojnym tonem:
– Ile lat zajmie lot do Gammy? Na jakiej zasadzie działa silnik? To żywa istota czy technika?
– Nie wierzy – stwierdził ze smutkiem Pawlik. – No cóż, twoje wątpliwości są uzasadnione. Na razie nie zdołaliśmy stworzyć pełnowartościowych statków kosmicznych… a jedynie orbitalną drobnicę. Ale przeniknęliśmy na Stację i udało nam się zbadać technikę kluczników. Wierzysz?
Martin przypomniał sobie niebieską substancję podłogi i skinął głową.
Zdaniem Pawlika, statki kluczników poruszały się wyłącznie w zwykłej przestrzeni i z prędkością ośmiu dziesiątych prędkości światła. Być może zainstalowano na nich Wrota, co czyniłoby podróż komfortową i bezpieczną, ale nie rozwijały prędkości nadświetlnej. Bezzaryjczycy nie kopiowali międzygwiezdnych statków – cztery lata to zbyt długo jak na partyzancki zwiad.
– Wykorzystujemy sieć transportową – wyjaśnił Pawlik. – Za każdym razem, gdy ktoś wyrusza na inną planetę, dochodzi do zakrzywienia przestrzeni i dwa punkty zamieniają się miejscami. Wiesz, że razem z tobą w podróż wyrusza cały segment Stacji? Ta sala, w której umieszczono terminal sterowania Wrotami.
– Domyślam się – powiedział Martin. – Kiedyś nawet sprawdziłem. Jedną kulkę papieru położyłem w rogu przy wejściu do sali, a drugą przy terminalu. Pierwsza zniknęła, druga ocalała. To znaczy, że przerzucany jest nie tylko turysta.
– Zgadza się – potwierdził Pawlik. – To zresztą żadna tajemnica. Ale my zdołaliśmy zrozumieć mechanizmy odpowiedzialne za przerzut. Do planety kluczników zostanie przerzucony nie tylko terminal z turystą, ale również inny obiekt, znajdujący się w określonym miejscu. Tym obiektem będzie nasz gwiazdolot, wyprowadzony na określoną orbitę stacjonarną. Start z planety jest niebezpieczny – na miejsce gwiazdolotu zostałby przerzucony kawałek materii z planety kluczników!
– Ale ich ojczyzny nie ma na liście planet sieci – zauważył Martin.
– To też się zgadza – przyznał zadowolony Pawlik. – Przecież klucznicy nie ryzykowaliby niepotrzebnie. Ale to jeszcze nie znaczy, że nie korzystają z Wrót! Oto, co zrobiliśmy: nasi wysłańcy wyruszyli na wszystkie planety, znajdujące się na liście. Za każdym razem rejestrowaliśmy przy tym zachodzące w przestrzeni zmiany i poznaliśmy służbowy kod każdej planety.
– No i? – zachęcił go Martin.
– No i czekaliśmy. I zauważyliśmy, że mniej więcej raz w tygodniu ze Stacji dokonywane jest przejście do jakiegoś świata, innego niż znane nam planety. Przedtem na Stację nikt nie wchodzi, potem nikt nie wychodzi. Założyliśmy więc, że w ten sposób zmienia się personel Stacji – bądź też dostarczane są ładunki z planety kluczników.