– Doskonale – powiedział Martin. – A więc statek zostanie umieszczony na orbicie stacjonarnej, a potem znajdzie się przy Gammie Capelli… Co dalej? Skoro jest to system gwiezdny, z którego klucznicy prowadzą ekspansję na cały Wszechświat, to powinien być zapchany statkami kosmicznymi jak ulica Twerska samochodami! Zostaniemy natychmiast zauważeni!
– Być może. Ale my uważamy, że klucznicy wcale nie są tacy silni. Że są jedynie samozwańczymi spadkobiercami starożytnej rasy…
– Bla, bla, bla… – skrzywił się Martin. – Wspaniała hipoteza, która na Ziemi również zyskała wielu zwolenników. Poprosiłbym jednak o jakieś dowody! Bo coś mi się wydaje, że nie chcąc uznać kluczników za superistoty, jedynie dajemy upust swojej frustracji!
– Mam pewien pośredni dowód – wtrąciła się Irina. – Wiesz, że klucznicy to ich nazwa własna?
– Wiem.
– I w ten właśnie sposób przedstawili się na wszystkich planetach, we wszystkich językach! Powiedz mi, Martinie, kim jest klucznik? Czy jest panem Wrót, do których klucza pilnuje?
– Cholera! – wykrzyknął Martin. Słowa Iriny były tak nieoczekiwane… i tak logiczne.
– To tylko klucznicy – powtórzyła Irina. – Strażnicy kluczy i Wrót. Słudzy! Stacje i Wrota wcale do nich nie należą! I jeśli zdobędziemy pewność…
– To zwrócimy się do sądu galaktycznego – dokończył Martin. Irina stropiła się:
– Do jakiego sądu?
– Galaktycznego. W którym rozpatrywane są sprawy wszystkich cywilizacji. We wszystkich space operach jest taki organ.
– Podoba mi się twoja ironia – powiedziała gromko ameba, kładąc na ramieniu Martina nibyrączkę. – Ale możemy wyrazić swoje oburzenie w inny sposób. Na przykład, upodobnić planetę kluczników do Bezzaru. Z orbity będziemy mogli dyktować klucznikom dowolne warunki!
– Nie będę w tym uczestniczył – rzekł ostro Martin. – Jeśli nawet klucznicy wykorzystują cudze zdobycze technologiczne, to jeszcze nie powód do zagłady. Oni nie wyrządzają nikomu krzywdy, przeciwnie! A nasze ambicje… to tylko nasze ambicje. Życie jest loterią, w której przewidziano tylko jedną główną wygraną.
Ameba zsunęła organelle, tworząc wzrok, zwrócony na Irinę.
– Miałaś rację, towarzyszu. Nadaje się. Nie ma w nim zbędnej agresji.
Irina uśmiechnęła się przepraszająco.
– Wybacz… Byłam pewna, że nie ma w tobie ślepej wrogości do kluczników. Ale bezzaryjczycy nalegali, żeby poddać cię sprawdzianowi.
– Co jeszcze podlega sprawdzianowi? – zapytał ze zmęczeniem Martin. – Tolerancja wobec obcych form życia? Iloraz inteligencji?
– Tolerancją wykazałeś się, znosząc spokojnie moje wygłupy – powiedział Pawlik. – A iloraz twojej inteligencji nie ma tu żadnego znaczenia.
3
Wyobraźcie sobie morze, rozdzielone władczym gestem ręki proroka albo wybuchem o potwornej sile. Wznoszące się fale, obnażone dno i owalna dolina pośród wodnej gładzi.
A teraz powstrzymajcie fale, które pragną się zamknąć. Niechaj znieruchomieją, niechaj zastygną, niech na wyschniętym dnie, tuż obok nieruchomych ścian wody pojawią się wymyślne drewniane budowle – złamane linie, ostre kąty… Podręcznik geometrii ze snu Salvadora Dali. A między budynkami niechaj niespiesznie podążają – idą albo płyną – amorficzne ameby, większe od człowieka.
Na górze zawieście słońce – jasne, błękitne, większe od ziemskiego. Jego promienie będą przenikać zastygłe fale, wypalać niebieskie, kisielowate morze, w którym pływają, rozsuwając płetwami sprężystą substancję, ogromne, melancholijne bakterie.
– Jak na filmie przyrodniczym – powiedział Martin, odchodząc od okna. – Pierwotne formy życia. Życie i zwyczaje ameb.
– Te pierwotniaki pod wieloma względami przewyższają ludzi – zauważyła Irina.
– Rozumiem… – Martin podszedł do dziewczyny. Byli sami w drewnianej konstrukcji o kształcie piramidy, w małym pokoiku pod samym czubkiem. Skąd u miejscowych, żyjących w świecie płynnych kształtów, wzięło się samo pojęcie kantów? Czyżby pociągały ich ostre, toporne kształty? Widocznie tak. Nic dziwnego, że ten budynek był obiektem kultu. – Irino, to miejscowe drewno?
– Oczywiście.
Martin z powątpiewaniem postukał w deskę. Teraz wiadomo, skąd klucznicy skopiowali wystrój wnętrza Stacji.
– Więc ich drzewa są wielokomórkowcami?
– Tak – skinęła głową Irina. – Rośliny ewoluowały. A organizmy żywe jedynie urosły. Zdumiewające, prawda?
Martin skinął głową. Zresztą, widział wystarczająco dużo dziwnych rzeczy, żeby nie czuć potrzeby zgłębiania osobliwości miejscowej biologii.
– Znacznie bardziej dziwi mnie to, że nadal żyjesz.
– Aż tak szybko poszło? – spytała dziewczyna.
– Tak. Chociaż na Prerii 2 zdążyliśmy chwilę pogawędzić…
– Pamiętam – przerwała mu dziewczyna i sposępniała.
– Jak możesz pamiętać? – zapytał wprost Martin. – Iro… porozmawiajmy otwarcie.
Dziewczyna roześmiała się cichutko. Nie chciała go urazić, po prostu… Martin pomyślał, że jest w niej coś, co posiada nie każda kobieta… nie wiedział nawet, jak nazwać tę cechę… może – niebabskość?
Ale to określenie było nie tylko niezręczne, ale również niedokładne. Gdy mężczyzna mówi ze złością: „te baby!”, wówczas wkłada w te słowa tę samą wrogość, z jaką kobiety mówią „chłopy”, ale odcienie sensu bardzo się różnią. „Babami” są zazwyczaj płaczliwe histeryczki, natrętne i niepociągające kokietki, zawzięte plotkarki i ograniczone gospodynie domowe… Zaś „chłopa” może charakteryzować namiętność do alkoholu albo słabość do płci przeciwnej, toporność lub nieokrzesanie, albo po prostu źle obcięte paznokcie.
W Irinie była zarówno kokieteria, jak i histeryczne nutki, a także cała gama typowych, kobiecych wad – ale w lekkiej formie. A może chodziło o ich harmonię? Każdy człowiek w mniej więcej równej mierze składa się z dobra i zła, ale zdarzają się piękne wyjątki, gdy słabości nie odpychają, lecz przyciągają. Krótki moment takiej harmonii przechodzą niemal wszystkie nastolatki, by wkrótce ją utracić i nabyć znowu w wieku balzakowskim. Albo nie nabyć nigdy. Ale zdarzają się również szczęśliwe wyjątki, gdy harmonia zalet i wad występuje bez względu na wiek.
Martin pomyślał, że w Irinie podoba mu się właśnie ta trudno osiągalna harmonia.
– Dobrze, porozmawiajmy otwarcie – zgodziła się Irina. – Chcesz wiedzieć, jak to się stało, że zrobiło się nas siedem?
– Tak! – wykrzyknął Martin.
Niebiosa nie rozstąpiły się, drzwi nie stanęły otworem i do pokoju nie wdarł się tłum rozwścieczonych ameb. Irina nie chwyciła się za serce ani nie upadla rażona gromem.
– Wszystko jest bardzo proste – powiedziała dziewczyna. – Shift.
– Słucham?
– Klawisz shift na klawiaturze. Zastanawiałam się, dokąd mam wyruszyć. Chciałam odwiedzić co najmniej sześć planet i zastanawiałam się, którą wybrać jako pierwszą. No i z przyzwyczajenia wcisnęłam shift, żeby zaznaczyć nazwy w ogólnej liście.
– I zaznaczyłaś? – zapytał głupio Martin.
– Tak. A potem wcisnęłam enter. Nie dlatego, że liczyłam na cudowne podzielenie. Myślałam, że zostanę przeniesiona na jedną, wybraną losowo planetę.
– Dziura – powiedział Martin z roztargnieniem. – Dziura w programie. Oto, do czego doprowadziło kluczników korzystanie z ludzkich terminali!