Martin odstawił butelkę, popatrzył na Pawlika – jakby miał nadzieję, że zrozumie mimikę ameb – i zapytał:
– To kolejny żart?
– Nie.
– I kto niby miałby was stworzyć? Klucznicy?
– Nie. Rasa, która żyła na naszej planecie przed katastrofą. Do tego dnia, gdy niebo zapłonęło i runęło ognistym deszczem. Gdy stopniały lody polarne, osiadły góry, a woda zaczęła zmieniać swoje właściwości. Stworzyli nas, wiedząc, że sami nie przeżyją katastrofy. Nowe środowisko stało się rajem dla pierwotniaków i piekłem dla wyższych form życia.
– Skąd o tym wiecie? – wykrzyknął Martin.
– Podania, Martinie. Legendy. To było dawno, zbyt dawno, by zachowały się ślady ich kultury. Oni zmierzali tą drogą, którą idziemy my: zmieniali to, co żywe, nie przerabiając tego, co martwe. Jedynie domy budowali z martwego drewna… A ponieważ nawet to, co martwe, nie jest wieczne, cóż dopiero mówić o żywym? Pozostały jedynie mity… słowa… słowa trwalsze od tego, co żywe, i tego, co martwe.
Pawlik zamilkł.
– Nienawidzisz tych, którzy zniszczyli waszych stwórców?
– Nienawiść do tego, co już się wydarzyło? – zdumiał się Pawlik. – Nie, po co? Widocznie zemsta jest właściwa wielokomórkowym formom życia. Nie chowamy urazy. My jedynie myślimy o przyszłości.
– Kim byli wasi stwórcy? – zapytał Martin.
– Jeśli legendy nie kłamią, niezbyt przypominali ludzi. Wyżsi i szczuplejsi, mieli dużo rąk i dużo nóg. Chociaż… w naszym języku „dużo” zaczyna się od liczby dwa, więc nie dam ci dokładnej odpowiedzi. W spadku po nich otrzymaliśmy tę planetę i prawdopodobnie przez jakiś czas żyliśmy razem – dopóki mogli bronić się przed warunkami zmienionego środowiska. Być może ostatni przedstawiciele ich cywilizacji wymarli, ustępując nam miejsca. A niewykluczone, że zdołali stworzyć międzygwiezdny transport i odlecieć na poszukiwania nowej ojczyzny.
– To dlatego uwierzyliście Irinie? – zainteresował się Martin.
Pawlik zaśmiał się cicho.
– Wiedzieliśmy o tym od zawsze. Wierzymy w swoje legendy, nie mamy nic innego, w co moglibyśmy wierzyć. Ale dziewczyna z Ziemi zwróciła naszą uwagę na kilka innych faktów.
– Na przykład?
– Na podania o globalnej katastrofie, występujące na niemal wszystkich planetach.
– Ludzie pierwotni skłonni byli każdej lokalnej tragedii przydawać znaczenia globalnego – zaprotestował gwałtownie Martin. – A ponieważ lokalnych katastrof było pod dostatkiem, to nic dziwnego, że kilka pokoleń później każda wiosenna powódź urastała w opowieściach do rangi potopu.
– Na wszystkich planetach istniały starożytne kulty, a mieszkańcy oddawali cześć przybyszom z niebios… – ciągnął niezrażony Pawlik.
– A gdzie mieliby żyć bogowie? Tylko tam, skąd wszystko widać – na górze – uciął Martin.
– Na wszystkich planetach, na które przybyli klucznicy, istniały starożytne ruiny, a wśród nich puste miejsce.
– Nic dziwnego – Martin prychnął. – Ołtarz zawsze wykonywano z cennych materiałów, więc łupieżcy nie wynosili cegieł ze ścian, lecz złoto i srebro z ołtarza.
– Nigdy nie zastanawiała cię różnorodność ras w galaktyce?
– Jasne… – zaczął Martin. – Co tu ma do rzeczy różnorodność? Naiwnością byłoby sądzić, że na wszystkich planetach życie przyjmie identyczne formy.
– Nie masz racji – powiedziała ameba. – Mniej więcej jedna trzecia ras galaktyki to humanoidy. Przy czym podobieństwo sięga aż do poziomu DNA – można wyróżnić jednakowe odcinki kodu genetycznego.
– Załóżmy, że jest to dowód istnienia jakichś starożytnych kontaktów… – przyznał Martin.
– Kolejne dwadzieścia procent to formy życia, pochodzące z planet nieziemskiego typu. Inny skład atmosfery, grawitacja… – Pawlik chrząknął. – Nie będziemy się na nich koncentrować. Oni również nieszczególnie się nami interesują. A kolejna połowa to dawne humanoidy. Podobne do nas.
– Co takiego? – osłupiał Martin.
– Podobne do nas, bezzaryjczyków! – powtórzyła twardo ameba. – Nasi twórcy byli humanoidami. Nasza planeta przypominała twój świat. Potem wszystko się zmieniło i pojawiliśmy się my. Inne rasy zmieniały się inaczej. Przecież byłeś na planecie dio-dao?
– Byłem.
– Jak w drodze naturalnej ewolucji mogła powstać tak nienormalna forma życia? – spytała ze wzburzeniem ameba. – Szybko płynące życie, pamięć przodków, ascetyzm i ograniczenia, oraz istnienie wyższych technologii… Zauważyłeś ich chorobliwą nieakceptację brudu biologicznego?
– Że potrzeby fizjologiczne należy załatwiać wyłącznie w toaletach? – zaśmiał się Martin. – No cóż… Zwykła dbałość o higienę albo wstręt.
– To jedynie zewnętrzny przejaw – nie zgodził się Pawlik. – Oni posiadają cykl produkcyjny pozbawiony odchodów. Ograniczenie potrzeb również wynika z lęku przed zanieczyszczeniem środowiska. Widocznie kiedyś planeta dio-dao przeżyła globalną katastrofę ekologiczną. Ocalałe formy życia – a jest ich bardzo niewiele, na całą planetę jedynie pięćset gatunków żywych istot – przyspieszyły cykl życia i zyskały pamięć przodków. Niezła ewolucja, co?
Martin wzruszył ramionami.
– A Ioll? Dwunogie i dwurękie istoty, bardzo przypominające ludzi…
Martin pomyślał, że dostrzec podobieństwo mieszkańców Ioll do ludzi może wyłącznie ameba, ale nic nie powiedział.
– A jednocześnie to przywiązanie do matki pępowiną! Przez całe życie! – ameba poniosła głos. – To sprzeczne z zasadami zachowania gatunku! To nienormalne, wstrętne i niewygodne! Od dnia narodzin aż do śmierci dzieci czerpią siły z organizmu matki! Jak mogła pojawić się taka forma życia?
– Nie wiem.
– Ale ja wiem – wyskandował Pawlik. – Ich planeta przeżyła własną, osobistą katastrofę. Warunki zmieniły się tak, że mogły przeżyć jedynie kolektywne formy życia.
– Świetnie znasz inne rasy – zauważył Martin.
– To moja praca. Przecież jestem specjalistą od kontaktów z rasami humanoidalnymi – odpowiedziała skromnie ameba. – Tak to właśnie wygląda, Martinie! Poprzednie zniszczenie sieci transportowej uderzyło w cywilizacje, żyjące na planetach ziemskiego typu. Formy życia, oparte na węglu i oddychające tlenem, uległy zmianie. Jedne mniej – ludzie, arankowie, geddarowie są bardzo do siebie podobni. Inne bardziej – w naszym przypadku pierwotna rasa po prostu wymarła, zdążywszy stworzyć nas…
– Chcesz przez to powiedzieć, że zrobiono to specjalnie? – wykrzyknął Martin. – Że nie były to konsekwencje zniszczenia transportu międzygwiezdnego, lecz celowy eksperyment?
– Oczywiście.
– Bzdura – odparł zdecydowanie Martin. – W jakim celu? Rozumiem naturalny chaos po zniknięciu technologii, wojny, barbarzyństwo, epidemie, ale celowy, świadomy eksperyment?
– W jakim celu? Miliardy lat temu fala życia przesunęła się po naszej galaktyce – powiedział Pawlik. – Mniejsza o to, co lub kto był tego przyczyną. Myślę, że sam rozumiesz – bez względu na to, jak długo będziemy napromieniowywać brudną kałużę i przepuszczać przez nią prąd, z substancji nieorganicznych życie nie powstanie. Komórka jest tworem zbyt skomplikowanym, żeby być dziełem przypadku! A jednak powstała i życie ruszyło w drogę. Zyskało rozum. Zaczęło poznawać świat. Po co?
– To naturalnie dążenie rozumu. Pragnienie poznania otaczającego go świata…
– Brednie – ucięła ameba. – Jedynym naturalnym dążeniem rozumu jest maksymalne przedłużenie swojego istnienia. Poznawanie świata to tylko sposób zapewnienia sobie bezpieczeństwa. Pytam o co innego – po co potrzebny jest rozum? Nie prymitywny życiowy rozsądek, lecz rozum? Mam nadzieję, że umiesz rozróżnić te pojęcia?