– Jak? – Martin pokręcił głową. – Namówią bezzaryjczyków, żeby wysłali ekspedycję ratunkową? Dzięki. Poprzestaniemy na prostszych wariantach.
– Jestem gotów do wyruszenia! – oznajmił raźno Pietieńka. Chyba możliwość pilotowania statku poprawiła mu humor.
– Lecimy – zakomenderował Pawlik.
Planetę pod nimi jakby zwiało. Statek bezzaryjczyków znowu zaczął przesuwać Wszechświat.
– Mimo wszystko to trudna i nienaturalna droga – rozmyślał na głos Pawlik. – Jeśli cywilizacja osiągnie takie wyżyny jak cywilizacja kluczników, to nie będzie terraformować swojej planety do stanu pierwotnego. Rozumiem, czym jest tęsknota za przyrodą, ale taka tęsknota jest charakterystyczna dla mniej rozwiniętych ras, które już zanieczyściły swoje środowisko, a jeszcze nie przystosowały się do życia w miastach. Weźmy takich aranków – zrekonstruowali przyrodę, nie niszcząc przy tym swoich miast i fabryk. Mają skanseny, a jednocześnie istnieje cała sieć megapolis…
– Mówisz o przypadku naturalnego rozwoju cywilizacji – zauważył Martin. – A jeśli cywilizacja stała na ziemskim poziomie – zatrute rzeki, wyrąbane lasy, toksyczne powietrze – i nagle – wszechpotęga?
– Za to właśnie najbardziej lubię Obcych – za nienaturalną logikę – uśmiechnął się Pawlik. – Sprawdzimy, przyjacielu. Zaraz sprawdzimy.
– Długo będziemy lecieć? – zapytał Martin.
– Siedem godzin – oznajmił melancholijnie Pawlik. – Będzie dużo czasu, żeby przedyskutować najróżniejsze hipotezy.
Faktycznie mieli sporo czasu na dyskusję, jedzenie, sen. A także skorzystanie z systemu urządzeń sanitarnych – funkcjonalnego, ale niezbyt wygodnego z ludzkiego punktu widzenia.
A na dwie godziny przed przybyciem do planety Pietieńka oznajmił, że wokół planety występuje nie pas asteroidów, lecz pierścień sztucznego pochodzenia. Wyobraźnia Martina od razu narysowała opiewany w fantastyce świat-pierścień, w którym mieszkają klucznicy, wielbiący technikę.
Ale wszystko okazało się znacznie prostsze.
Małą, zimną planetę o szaroniebieskiej powierzchni otaczał pierścień, czy nawet kilka pierścieni, składających się z wirujących na wysokich orbitach czarnych statków. Nad posępnym, pustym światem, oddzielone dziesiątkami kilometrów, płynęły tysiące ogromnych, czarnych kul. Kilka warstw, na kilku orbitach, niczym kondukty, niczym diadem z czarnych pereł na niebieskim obliczu martwej planety…
– Mieliśmy rację! – wykrzyknął Pawlik. – Mieliśmy rację! Przyjacielu, udzieliłeś nam wsparcia w minucie zwątpienia! Dziękuję!
– W czym mieliśmy rację? – nie zrozumiał Martin.
– Klucznicy nie mogli zbudować podobnej floty! – wykrzykiwał podniecony bezzaryjczyk – To wymagałoby rezerw kilku planet urbanistycznych. Klucznicy znaleźli flotę zaginionej starożytnej rasy! Żyli sobie spokojnie, budowali miasta i fabryki. A potem zauważyli, że wokół sąsiedniej planety krąży takie dziwo. Wysłali ekspedycję… i znaleźli magazyn statków! Może jeszcze jakieś konstrukcje na samej planecie? To rzeczywiście klucznicy, Martinie! Nie są budowniczymi Wrót, lecz bezprawnymi użytkownikami!
– Czemu nie spadkobiercami? – zaprotestował Martin. – Na Ziemi bezpański majątek należy do tego, kto go znalazł.
– Typowo wielokomórkowe podejście – oznajmił z dezaprobatą Pawlik. – Bezpański majątek należy do wszystkich!
Martin nie zrozumiał, czy bezzaryjczyk żartuje, czy wyjątkowo mówi poważnie. Statek wszedł na orbitę martwej planety. Pawlik z zapałem skanował jej powierzchnię, w końcu oznajmił:
– Żadnych oznak cywilizacji. To znaczy, że znaleźli jedynie statki. Poznali mechanizm działania, doprowadzili do porządku swoją planetę i szczęśliwie sobie na niej żyją. A pojedynczy osobnicy wyruszyli na podbój galaktyki. Ach, jak to się świetnie składa!
Martin poczuł się nieswojo.
– Coś ty wymyślił, Pawlik?
– Należy powstrzymać falę ekspansji – obwieściła ameba. – Zgadzasz się?
– Należy omówić z klucznikami nasze domysły – powiedział z naciskiem Martin. – W końcu są istotami rozumnymi i inteligentnymi.
– No właśnie, rozumnymi – prychnął Pawlik. – Przyjacielu, oni będą przedłużać swoją ekspansję w galaktyce, póki nie będzie za późno. Żadna istota rozumna nie zrezygnuje z podarunku bogów!
– Dobrze. Co w takim razie proponujesz? – spytał Martin. – Porwać jakiś statek? Zaatakować tę spokojną planetę, na której klucznicy odpoczywają po pracy?
– Wątpię, by wystarczyło nam sił na porwanie choćby jednego statku – zauważył rozsądnie Pawlik. – Prawdopodobnie klucznicy przez setki lat studiowali obcą technologię, a nam nie dadzą nawet dwóch dni… Poza tym, porwanie statku to niebywała pokusa – czy sądzisz Martinie, że my nie chcemy posiąść tej wiedzy? Że nie chcemy przeorać galaktyki wzdłuż i wszerz, wyruszyć do centrum Wszechświata, posiąść tajemnic przestrzeni, czasu i materii? To wielka pokusa, Martinie!
– Pierścień wszechwładzy – powiedział ponuro Martin, patrząc na krążącą wokół planety czarną obręcz. – Nikt przy zdrowych zmysłach nie zrezygnowałby z czegoś takiego.
– Dlatego musimy zniszczyć wszystkie czarne statki – podsumował Pawlik. – Nie będziemy zadawać definitywnego ciosu zamieszkanej planecie, genocyd to nie nasza metoda. Ale za jednym zamachem pozbawimy kluczników całej floty – i fala ekspansji zostanie przerwana. Nie sądzę, żeby w tej chwili używali więcej niż tysiąca statków… a tutaj są ich dziesiątki, setki tysięcy!
– Jaka jest temperatura twojego niebieskiego labiryntu? – zapytał uprzejmie Martin.
– O stopień wyższa od krytycznej – odparł uczciwie bezzaryjczyk. Część jego receptorów wzrokowych zwróciła się w stronę ludzi. – Zrozum! Nie zdecydowałbym się na taki czyn, gdybym był przy zdrowych zmysłach. Musiałem wprowadzić się w stan kontrolowanego, ograniczonego szaleństwa.
Martin pochwycił wystraszone spojrzenie Iriny i zapytał spokojnie:
– A jak planujesz zniszczyć setki tysięcy statków, wielkości kilometra każdy? Taranem?
– Martinie! – wykrzyknął zawadiacko Pawlik. – Czy naprawdę nie wiesz, że każdy silnik może posłużyć jako broń? Przesuniemy Wszechświat w stosunku do tych statków. Niedużo, tak, żeby weszły w gwiazdę. To potężne maszyny, ale czegoś takiego nie wytrzymają nawet one.
– A ja mogę jeszcze przesunąć je częściami – poparł Pawlika Pietieńka. – Najpierw jedną połówkę kuli, potem drugą!
– Ach ty mój mądralo – powiedział czule Pawlik. – Genialne dziecko, nieprawdaż?
– Pawlik, jesteśmy przeciwni! – zaprotestował głośno Martin. – Skoro już uczestniczymy w tej ekspedycji…
– Nie obiecywałem wam prawa głosu decydującego! – przypomniał bezzaryjczyk. – Lubię ludzi i postaram się o was zatroszczyć… nawet za cenę własnego życia. Ale czarne statki muszą zginąć.
– Pawlik! – krzyknęła Irina. – Nie wspominałeś o podobnych rozwiązaniach!
– Gdy byłem przy zdrowych zmysłach, wydawały mi się one ohydne – przyznał ze smutkiem Pawlik. – Postarajcie się nie denerwować. Wszystko stanie się bardzo szybko.
Bardzo powoli Martin wsunął rękę do kieszeni, wyjął rewolwer i odciągnął kurek. Następnie wysunął rękę przez sprężystą membranę, przyciskającą go do „fotela” i rzekł:
– Pawlik, opanuj się!
Ameba westchnęła:
– Martinie, czy zdajesz sobie sprawę, że znajdujesz się na żywym statku, którym umiemy sterować tylko my?
– Tak – powiedział Martin.
– I rozumiesz, że posłuszny mojemu błyskawicznemu rozkazowi statek może cię zmiażdżyć lub rozerwać na pół?