Выбрать главу

– Gdybyś ty wiedział, co to takiego aparat biurokratyczny i urzędnicze igrzyska… – powiedział ze wstrętem Jurij Siergiejewicz. – Cztery godziny walczyłem, żeby cię wypuścili… Chodźmy… Cholerny Skywalker…

Każdy człowiek, jeśli tylko nie cierpi na rzadką formę alergii na wodę i nie jest czcicielem brudu, wie, jaka to radość wziąć prysznic we własnym domu po podróży.

Nieważne, jaką macie łazienkę. Maleńką, z poobijaną wanną i ponurymi, miejscami popękanymi kafelkami, pamiętającymi czasy Stalina i odwrócenie biegu północnych rzek, czy też przestronną, z wanną z hydromasażem, z bidetem i kabiną prysznicową, która jest jednocześnie łaźnią… W tym drugim przypadku mieliście po prostu więcej szczęścia. Ale zapewniam was, że bez względu na wygląd łazienki, prysznic po podróży będzie ogromną przyjemnością, ba! nawet rozkoszą! Stoisz pod strumieniem gorącej wody, namydlasz się, polewasz zimną wodą, a potem siadasz w wannie, przyglądasz się własnym nogom i czujesz, jak razem z brudem spływa z ciebie zmęczenie…

Ku radości Martina, jego łazienka pasowała raczej do tego drugiego wzoru. I chociaż kabina prysznicowa była dość prosta, bez sprytnych rozpylaczy, spryskujących człowieka wodą w najbardziej niespodziewanych miejscach, a wanna z hydromasażem nie została wyprodukowana przez firmę Jaccuzi i z powodu dość skromnych rozmiarów do igraszek miłosnych z partnerką nie bardzo się nadawała, to wchodząc do własnej wanny albo do kabiny prysznicowej, Martin odpoczywał zarówno duszą, jak i ciałem.

Ponieważ jednak nie chciał znęcać się nad Jurijem Siergiejewiczem, odłożył długą kąpiel w wannie na później i teraz po prostu umył się pod prysznicem – ale za to ze wszystkimi szykanami, polewając się na przemian gorącą i zimną wodą. Wytarł się ręcznikiem, włożył szlafrok i poszedł do gabinetu.

– Już się bałem, że pan utonął – mruknął posępnie czekista.

I staraj się tu, człowieku!

– Umyłem się najszybciej, jak mogłem – powiedział Martin. – Gdyby pan wiedział, co to takiego higiena!

Ku zdumieniu Martina, Jurij Siergiejewicz roześmiał się i w żartobliwym geście podniósł ręce:

– Poddaję się. Masz rację.

– Niechże się pan określi, Juriju Siergiejewiczu, czy jesteśmy na ty, czy na pan – zauważył Martin.

– Na ty – zdecydował czekista po chwili zastanowienia. – Czego pan… czego jeszcze potrzebujesz? Kolacji? Zajrzałem do twojej lodówki, znalazłem tam jabłko, limonki, zgniłe awokado, pięć przepiórczych jaj i dwie cebule. Nie zaryzykowałem przyrządzania posiłku. Zamówić kolację?

– Nie trzeba – skrzywił się Martin, podejrzewając, że Jurij Siergiejewicz skorzystałby z usług swoich podopiecznych i kolacja składałaby się z hamburgerów lub, w najlepszym razie, z gotowej pizzy. – Na razie wystarczy mi koniak, cytryna i fajka.

– Koniak w fajce? – Czekista uniósł brew.

– Tytoń w fajce – poprawił łagodnie Martin. Usiadł przy stole, nabił fajkę, a w tym czasie Jurij Siergiejewicz przyniósł koniak i pokrojoną cytrynę. – Opowiadać po kolei?

– Tak. – Jurij Siergiejewicz demonstracyjnie wyjął z kieszeni dyktafon i włączył go. – Będzie prowadzone nagranie rozmowy.

Martin machnął ręką i opowiedział wszystko, niczego nie ukrywając.

Dobrego profesjonalistę poznaje się po tym, jak słucha. Czasami Jurij Siergiejewicz zadawał pytania, ale bardzo sensowne i w odpowiednich miejscach, nie zakłócając rytmu opowieści. Zaklął tylko raz, gdy się dowiedział, w jaki sposób Irina stała się w siedmiu jedyna. Opowieść Martina zajęła niecałą godzinę i była w miarę wyczerpująca.

– To znaczy, że nie są opiekunami – podsumował Jurij Siergiejewicz. – I nie zajmują się podciąganiem…

– Czym? – zainteresował się Martin.

– To taki termin… z fantastyki… – skrzywił się Jurij Siergiejewicz. – No, progresją…

– Aha – skinął głową Martin. – Kto ich tam wie. Ale według ich słów, jest im wszystko jedno, co zrobimy z otrzymanymi technologiami, i czy zniszczymy się sami, czy nie…

– Kłamią – mruknął Jurij Siergiejewicz. – Tak ukierunkowana działalność nie może być bezsensowna. Albo oni realizują swój plan, albo Obcy. Innej możliwości nie ma.

– Powiedz mi – poprosił Martin, z pewnym wysiłkiem przechodząc na ty – o co tu właściwie chodzi? Jakie macie sugestie?

– Całą prawdę? – uśmiechnął się czekista. – Dobra. Na początek…

Wyjął z kieszeni kartkę papieru, rozłożył i położył przed Martinem. Martin przeczytał, podniósł wzrok na czekistę:

– Nie jestem majorem, tylko porucznikiem rezerwy.

– Teraz już majorem – powiedział Jurij Siergiejewicz. – W przeciwnym razie nie otrzymałbyś dostępu. Dobra… Skacz przez stopień… Gagarinie.

– Nie mam zamiaru pracować dla bezpieki! – wypalił mężnie Martin.

– A czym zajmowałeś się ostatnio? – zauważył rezolutnie Jurij Siergiejewicz. – Nie przejmuj się tak. Sam widzisz: „tymczasowo, z uwagi na interesy państwa i zaistniałe okoliczności wyjątkowe”.

– A jeśli nie podpiszę? – zapytał czupurnie Martin.

– Nikt ci nie proponuje zatwierdzania dekretu prezydenta – uspokoił go Jurij Siergiejewicz. – Podpiszesz tylko umowę o przyjęciu do pracy.

– A jeśli…

– A to już będzie zdrada państwa – burknął Jurij Siergiejewicz i Martin nie zrozumiał, czy on żartuje, czy nie.

Na wszelki wypadek zdecydował, że nie, i podpisał wszystkie trzy egzemplarze umowy.

Jurij Siergiejewicz schował kartki i powiedział:

– Przepustkę wystawią ci na rano. Mundur nie jest ci do niczego potrzebny. Aha, jeszcze jedno.

Przysunął teczkę, otworzył i wyjął dziwnie znajomą paczkę.

– Co to? – zapytał czujnie świeżo upieczony major.

– Broń termiczna aranków – powiedział z obrzydzeniem Jurij Siergiejewicz. – Z tym też miałem masę problemów… mamy ich w arsenale ze dwadzieścia, ale… mniejsza z tym, trzymaj. Tymczasowo.

– Po co mi to na Ziemi? – nie zrozumiał Martin.

– A kto ci powiedział, że zostajesz na Ziemi? – zdumiał się Jurij Siergiejewicz. – Dobra, majorze… trzeba oblać te gwiazdki.

Zanim napili się koniaku, Martin schował broń aranków do sejfu. Czekista westchnął, zakąsił cytryną i powiedział:

– Wszystko, co powiedziałem w czasie poprzedniej rozmowy, było czystą prawdą. Nikt Iriny nie wystawiał. Dziewczyna przypadkiem przeczytała ojcowskie rekomendacje, zapłonęła świętym oburzeniem i poleciała do Wrót…

– Gdzie zaczynało się kłamstwo? – zapytał cicho Martin.

– Raczej niedomówienia. Nie boimy się, że klucznicy nagle odłączą Ziemię od sieci transportowej. Możesz się nie obawiać, damy sobie radę. I w kosmos sami wyruszymy, dzięki hojnym darom kluczników… I naprawdę sądzimy, że klucznicy są spadkobiercami obcej rasy, która przeprowadzała pierwszą falę gwiezdnej ekspansji. I teraz, chcąc nie chcąc, przybliżają nowe kataklizmy…

– Jakie kataklizmy? – zapytał Martin wprost. – Kto zada cios?

Jurij Siergiejewicz westchnął:

– Gdybyśmy tylko wiedzieli… Wszyscy zostali włączeni: i nasi domowi eksperci od cywilizacji pozaziemskich, i teolodzy różnych wyznań… bo nie odrzucamy również wariantu boskiej ingerencji. W raportach nosi to nazwę „Wieża Babel 2”.

– I co mówią słudzy boży? – zainteresował się Martin.

– Nic odkrywczego. Dzisiejsi protestanci zachowują się niemal jak buddyści… Ich zdaniem Bóg istnieje, lecz w żaden sposób nie przejawia się i nie urządza potopów. Katolicy się przystosowali, może obiło ci się o uszy, że chrzczą Obcych… W Asyżu urządzili wspólną mszę z geddarami i lokso… Za to muzułmanie twardo obstają, że wszyscy Obcy to pomiot szatana…