Выбрать главу

– A nasi, prawosławni?

– Nasi do dziś nie ustalili nic sensownego. W Biblii wszystko jest rozmyte, u Ewangelistów brak jasnych wskazówek… Generalnie nie wypracowano jednolitej polityki. – Jurij Siergiejewicz uśmiechnął się. – Wszyscy są zgodni co do jednego – idealnym wyjściem byłoby zniknięcie Obcych. Wówczas ogłoszono by, że ich wizyty były diabelską sprawką…

– A Judejczycy? – zapytał Martin z nadzieją. Jako Rosjanin czystej krwi (aż do czasów niewoli mongolsko-tatarskiej) twardo wierzył, że kto jak kto, ale Żydzi nie zawiodą i sprowadzą wszystko do rozsądnej i wygodnej formy.

– Żydzi? – westchnął Jurij Siergiejewicz. – Ogłosili, że całe pozaziemskie jedzenie jest koszerne, Obcych traktują serdecznie, handlują z nimi i szykują się do przeprowadzki na inną planetę…

– Wszyscy jednocześnie? – wykrzyknął Martin.

– A co, nie słyszałeś? Wybrali sobie niezasiedloną planetę, na pierwszy rzut oka niezbyt atrakcyjną… Dopiero potem okazało się, że Hanaan ma całe mnóstwo ukrytych zalet, złoża platyny i uranu, urodzajną glebę… Chcą przenieść połowę Jerozolimy. I warstwę gleby z całego Izraela – grubości dziesięciu centymetrów.

– Niemożliwe! – zawołał Martin, wyobrażając sobie długi łańcuch Izraelitów, wchodzących do jerozolimskiej Stacji ze starodawnymi cegłami, kamieniami i workami ziemi na plecach.

– Pisarzy mają dużo, z przejściem sobie poradzą… – zasugerował Jurij Siergiejewicz. – Dobra, nie ma co wzdychać. Niech sobie antysemici rozpaczają, że za dziesięć lat będą się mogli powiesić. W każdym razie, teolodzy też nam nie pomogą. Nawet najmądrzejsi. Brak informacji, rozumiesz?

– W takim razie wersję o boskiej ingerencji odłóżmy na bok – zasugerował Martin. – Po prostu inna rasa, która na drabinie ewolucyjnej stoi wyżej niż klucznicy.

Jurij Siergiejewicz skinął głową:

– Najwyraźniej. No bo kim są klucznicy? Wzorcem kolektywno-indywidualnego rozumu.

Martin tylko zacisnął zęby i szybko nalał sobie koniaku.

– Tak, tak… – powiedział ze współczuciem Jurij Siergiejewicz. – Czyżbyś sam na to nie wpadł? To, co mówi się jednemu, dociera do wszystkich. I to błyskawicznie… Sprawdziliśmy. A przy tym klucznicy zachowują indywidualne cechy… jeśli nie brać pod uwagę standardowych zdań, którymi witają wszystkich, różnice są łatwo zauważalne. Wierz mi, nasi psychologowie uczciwie zarabiają na swój chleb.

– To znaczy, że klucznicy myślą razem?

– Któż to może wiedzieć? Widocznie w razie konieczności mogą. Ale jak się to dzieje? Czy ich świadomości łączą się w superrozum, czy dochodzi do jakiegoś gigantycznego briefingu… Nie wiem. Skomplikowana sprawa. Ale bez względu na to, jak bardzo przewyższają nas klucznicy, mimo wszystko zachowali indywidualność…

– A dalej? Wspólny rozum?

Jurij Siergiejewicz rozłożył ręce.

– Być może. Ale nawet, jeśli ta superrozumna rasa posiada bezgraniczne możliwości, to Bogiem nie jest na pewno. Bóg powinien być początkiem i końcem wszystkiego. Twórcą Wszechświata.

– Jeśli wierzyć dio-dao… – zaczął Martin.

– Nieokreślony bóg? – podchwycił Jurij Siergiejewicz. – Można to przyjąć jako jeden z wariantów. Albo jako toporną analogię, którą możemy się kierować. Na razie nie musimy wybiegać aż tak daleko. Umrzemy, zobaczymy. Na razie potraktujmy kluczników jako potężny nadrozum, który oczekuje od wszystkich okolicznych cywilizacji podobnej wspinaczki po ewolucyjnej drabinie. Od rozumu indywidualnego do rozumu indywidualno-kolektywnego. A potem kolektywnego.

– A potem po Wszechświecie zaczną się szwendać dwa superrozumy – skrzywił się Martin. – Albo kilkaset. Brr! A może wszystkie umysły połączą się w jedną megaświadomość? Co wtedy? I po co to? Ja nie chcę!

Nie umawiając się, stuknęli się kieliszkami i wypili. Jurij Siergiejewicz powiedział śpiewnie lekko wstawionym głosem:

– A kto mógł wiedzieć, że on jest przewodem, dopóki prądu nie włączyli? Niestety, Martinie, nikt nie będzie pytał nas o zdanie. I nikt nie zostawi nam wyboru.

– I to mi się właśnie nie podoba – mruknął Martin. – Dobrze, wystarczy tego pijaństwa na pusty żołądek. Jedziemy coś zjeść?

– Dokąd? – zainteresował się Jurij Siergiejewicz. – Pewnie lepiej ode mnie orientujesz się w restauracjach…

– Ja się przebiorę, a ty dzwoń – polecił Martin. – Dwieście czterdzieści pięć pięćdziesiąt jeden dwanaście. I zblazowanym głosem zamów stolik. A jeśli wszystko jest zajęte…

– To wyjaśnię, jaką organizację reprezentuję – uśmiechnął się Jurij Siergiejewicz. – Już ty mnie nie ucz. A ta restauracja…

– Ja płacę – powiedział stanowczo Martin. – W końcu czyje gwiazdki oblewamy?

– A nadrozum wie czyje – skrzywił się Jurij Siergiejewicz. – Na razie wszystkie gwiazdki są u kluczników w kieszeni…

Jurij Siergiejewicz siadł za kierownicą, tłumacząc, że po pierwsze ma „szmatę” w kieszeni, a po drugie jest przyzwyczajony do prowadzenia samochodu w dowolnym stanie. Było już po jedenastej, ulice opustoszały, więc stara wołga, rycząc i rozbryzgując kałuże, pomknęła po trzeciej obwodnicy, ominęła Nowodziewiczy i zatrzymała się przed niepozornym budynkiem z napisem „Komisariat”.

– Postanowiłeś oddać mnie w ręce milicji? – zapytał Jurij Siergiejewicz. – Za szantaż i… A! Idziemy tam?

Wskazał świecącą się nieopodal reklamę restauracji „Mimino”.

– Nie. Gruzińska kuchnia pasuje do innego nastroju – powiedział Martin. – Dziś będzie europejska. Idziemy.

Szybkim krokiem – deszcz nie przestawał mżyć, a parasoli nie wzięli – Martin i czekista minęli kilka milicyjnych gazików i doszli do drzwi pod szyldem „Stara mansarda”.

– Mam nadzieję, że jest tu winda? – zainteresował się Jurij Siergiejewicz.

– Winda nie będzie nam potrzebna, schodzimy do piwnicy – uśmiechnął się Martin.

– Przecież to mansarda! – zdumiał się czekista.

– Ale przecież stara! – odpowiedział tym samym tonem Martin. – Warstwa kulturalna narasta, miasto schodzi na dół…

Zeszli do sutereny i rzeczywiście znaleźli się na „mansardzie”. Stare drewniane belki, na ścianach idylliczne scenki z życia wsi i zardzewiałe żelastwo – od zamków i podków do motyk i łopat. Przez matowe szyby małych okienek sączyło się przymglone światło „dzienne”.

– Sprytne – Jurij Siergiejewicz pokiwał z uznaniem głową. – Nie wiadomo, czy na zewnątrz jest dzień czy noc…

– I o to chodzi – zauważył Martin.

Nie bywał tutaj zbyt często, ale lubił „Starą mansardę” za dobrą kuchnię, sympatyczną atmosferę oraz ciekawych klientów. Wśród nich można było spotkać biznesmenów, artystów i ładne dziewczęta, które po zrzuceniu zbędnych gramów w pobliskim fitness clubie, postanowiły od razu nadrobić braki w tkance tłuszczowej.

Stolik mieli w rogu. Martin zerknął pytająco na Jurija Siergiejewicza, który zrozumiał nieme pytanie i powiedział:

– Piwo.

Zamówili dwa kufle ciemnego niefiltrowanego piwa i, z rekomendacji Martina, dwie porcje golonki. Piwo przyniesiono im od razu.

– Twoje zdrowie – powiedział Jurij Siergiejewicz. – Przyda ci się.

Martin upił łyk piwa i zapytał:

– Dlaczego mimo wszystko ja?

– Nie rozumiem.

– Dlaczego Ernesto Połuszkin przyszedł właśnie do mnie?

– Poleciłem cię – przyznał się Jurij Siergiejewicz.

– Dlaczego? – powtórzył uparcie Martin. – Bardzo mi to pochlebia, ale… jest przecież Andriej Kuzniecow, jest Losza Filipow…

– Bracia Buszujewowie, Suskar, Tasia Maksimowa… – dokończył Jurij Siergiejewicz. – Przyznaję, ich praca robi wrażenie.