– Kac? – zapytał domyślnie przenikliwy Jurij Siergiejewicz.
– Stare drożdże nie rdzewieją – oznajmił Martin. – Po co wyjmowałeś broń termiczną? Chciałeś się ostrzeliwać?
– Broń wyjąłeś ty – przypomniał mu czekista. – Demonstrowałeś, z jaką beztroską obchodzą się z nią dzieci aranków…
– O Boże… – wyszeptał Martin.
– Nic się nie stało, kontrolowałem sytuację – uspokoił go Jurij Siergiejewicz. Popatrzył ze współczuciem i wyjął opakowanie jakichś tabletek. – Weź od razu pięć sztuk, pomoże ci.
– A mówiłeś, że nie ma żadnych tajnych tabletek! – oburzył się Martin, demonstrując, że coś niecoś zachowało mu się w pamięci.
– To nie są żadne tajne tabletki. Zwykły kwas bursztynowy, do nabycia w każdej aptece.
Martin zjadł jajecznicę i popił tabletki. Pokornie wziął od Jurija Siergiejewicza papierosa i zapalił – na fajkę nie miał sił.
– Gdzie chcesz wyruszyć? – zapytał Jurij Siergiejewicz. – Na Sheali czy na Talizman?
Martin drgnął:
– To konieczne?
– A co, masz zamiar zatrzymać się w pół drogi? – zdumiał się Jurij Siergiejewicz. – W drodze wyjątku wyruszysz uzbrojony. Więc dokąd?
– Jeszcze nie wiem – burknął Martin. – Stanę przed terminalem i wybiorę… Jura, co ja mam robić?
– To samo, co wcześniej. Próbuj ratować Irinę.
– Przecież już wiemy, czym to się kończy… – westchnął zrezygnowany Martin. – Dlaczego muszę być sam? Ernesto Połuszkin nie chce szukać córki?
– Naprawdę byś tego chciał? – zapytał drwiąco Jurij. – Zresztą, on się nie ruszy. Stwierdził, że przeżyje tylko jedna Irina, bez względu na to, co będziemy robić. A nie ma ochoty patrzeć bezradnie na śmierć córki…
– A ty? – drążył Martin.
– Poszedłbyś ze mną na zwiad? – zachwycił się czekista. – Nie, Martinie. Nie mogę. Chciałbym, ale nie mogę. Ktoś musi osłaniać twój tyłek. Sam rozumiesz, że nasze działania nie zyskały aprobaty zwierzchnictwa.
– Jura, nie baw się ze mną w ciuciubabkę – poprosił Martin. – Co powinienem zrobić?
– Przekonać kluczników, że ich program transportowy jest niebezpieczny.
– Przekonać kluczników? – Martin roześmiał się gorzko. – Tylko tyle? Próbowałeś kiedyś dyskutować z istotami, które nie reagują na pytania i mogą zetrzeć planetę w pył?
– Martinie, nie ma innego wyjścia. Być może mamy kilkadziesiąt, czy nawet kilkaset lat. A może to ostatnie minuty. Jeśli klucznicy będą nadal tępo łączyć planety w jedną sieć – Wszechświat zginie.
– Oni są innego zdania… – powiedział w zadumie Martin. – Na tym właśnie polega problem… Mają podstawy, by w to wierzyć, a jednocześnie nie podają swoich argumentów… Jak przekonać kluczników, nie wiedząc tego, co wiedzą oni?
– Dowiedzieć się, co oni wiedzą – uśmiechnął się Jurij.
– Nawet, jeśli się dowiem… – Martin napił się herbaty, rzucając błagalne spojrzenie swojemu dręczycielowi. Jurij Siergiejewicz wyjął spod stołu butelkę z resztką koniaku i postawił przed Martinem.
– Dziękuję… – powiedział Martin z głębi serca i dolał koniaku do herbaty. – Jurij! Sam rozumiesz, że wiedza nigdy nie gwarantowała zwycięstwa w dyskusji. W efekcie o wszystkim decyduje władza.
– A więc musisz stać się silniejszy od kluczników – czekista pozostał niewzruszony. Martin zachłysnął się herbatą, a Jurij popatrzył na zegarek i rzekł: – Samochód czeka. Ubieraj się.
– I żadnych komentarzy? – zapytał Martin.
– Żadnych.
Martin westchnął.
– Dobrze. O Talizmanie trochę słyszałem, ale Sheali… co oni tam mają dziwnego na tym Sheali?
– Nasi analitycy… – zaczął Jurij. – A w sumie to nie analitycy, tylko Ernesto Połuszkin w jedynym egzemplarzu. On uważa, że sheali są nierozumni.
– Co takiego? – roześmiał się Martin.
– To naprawdę inteligentny facet – powiedział Jurij. – Skoro wyciągnął taki wniosek, to widocznie miał ku temu podstawy. Ale po wypadku z Iriną odmawia współpracy. Nie chce nawet uzasadnić swoich poprzednich wniosków.
– A nie możecie wydać mu polecenia służbowego?
Jurij Siergiejewicz pokręcił głową.
– Martinie, jeśli człowiek pracuje w takiej strukturze jak nasza, bardzo łatwo nim kierować. Ale wyłącznie do pewnych granic.
– Za dużo wie, żeby można go było przycisnąć? – zrozumiał Martin. – I jeszcze jakieś szpiegowskie gówno… w rodzaju sejfu z dokumentami w szwajcarskim banku?
Czekista milczał. Bardzo wymownie.
– Z waszej firmy nigdy nie wychodzi się do końca – powiedział półgłosem Martin.
– Zdarzają się wyjątki. Wszystko, co wiem, to fakt, że zdaniem Połuszkina rasa sheali nie ma rozumu. Miej to na uwadze, gdy odwiedzisz ich planetę.
– Bzdura – stwierdził Martin, sięgając po butelkę.
Ale Jurij łagodnie wyciągnął go zza stołu i oznajmił:
– Hrabio, już czas. Czekają was wielkie czyny. Plecak ci spakowałem, na czwartym punkcie stoją nasi ludzie, nie przyczepią się do broni. Chodźmy.
– Ale ja teraz nie wymyślę żadnej sensownej historii! – oburzył się Martin. – Daj mi chociaż ze dwie gotowe, przecież macie zapas!
– Nie mogę – uciął Jurij, wypychając Martina z kuchni. – Wybacz, ale nie mogę.
Dopiero wchodząc na korytarz moskiewskiej Stacji, Martin pozwolił sobie na rozluźnienie. Zatrzymał się, rozmasował pomiętą twarz. Otrzepał się jak mokry pies. Wyszczerzył zęby – jakby nadal stał przed nim podpułkownik bezpieczeństwa Jurij Siergiejewicz.
– Wasza mać – mruknął Martin. – Niech was nie znam…
No bo dlaczego rosyjskie służby specjalne z takim zapałem stosują metodę kija i marchewki, skoro wystarczy po ludzku pogadać?
Martin zdążył polubić Jurija Siergiejewicza i nawet zgadzał się z większością jego opinii. Ponadto nie miał alergii na organa wewnętrzne, w dzieciństwie zaczytywał się książkami o wywiadowcach i śledczych, jednakowo zachwycając się Sherlockiem Holmesem, Niro Wolfem, Erastem Fandorinem i Stirlitzem. Jamesa Bonda nie lubił z pobudek patriotycznych. Potem na długi czas jego idolami stali się Bogdan Ruchowicz Oujancew-Siu i Bagatur Łobo, [Bohaterowie cyklu powieściowego Holma van Zajczika (pseudonim rosyjskiego autora sf, Wiaczesława Rybakowa) Złych ludzi nie ma] nie mógł się tylko zdecydować, kogo naśladować – czy prostego, ale dzielnego i silnego Bagatura, czy przenikliwego i nerwowego Bogdana.
Wystarczyłoby, żeby Jurij Siergiejewicz porozmawiał z Martinem, odwołał się do jego uczuć patriotycznych i mniej lub bardziej otwarcie przedstawił sytuację. Ale Martin wiedział, że w firmie nie siedzą sami idioci. I wszystko: krótki pobyt w celi, wieczorne pijaństwo, zawoalowane groźby i kretyński awans na majora miało swój sens.
Najprawdopodobniej.
Zanim Martin podszedł do klucznika, przewinął w pamięci wczorajszy wieczór i noc. Wszystko, co mówił i robił. Wszystkie zmiany nastroju i niesympatyczne teksty, których uważnie wysłuchał czekista.
Dobrze mieć we krwi wysoki poziom dehydrogenazy alkoholowej. A mówiąc po prostu – nie upijać się do utraty przytomności.
Zresztą, Jurij Siergiejewicz też mógł poszczycić się wysoką odpornością na alkohol. On również nic nie powiedział – nic ponad to, co chciał powiedzieć. Nie zdradził, dlaczego służby specjalne wybrały właśnie Martina. Nie przyznał się, jakim cudem Martin może przekonać kluczników.
A może wcale nie trzeba ich przekonywać? Może chodzi o coś zupełnie innego?
Martin westchnął. Domysły i tak nie miały sensu. Trzeba znaleźć Irinę i naradzić się z nią.
A w tym celu należy przejść przez Wrota. Mimo bólu głowy i parszywego samopoczucia.