– Wydaje nam się, że nasze życie to ciągłość – oznajmił Martin, sadowiąc się w fotelu przed klucznikiem. – Fotonowi również może się wydawać, że jest cząsteczką, choć wiemy, że jest również falą.
– Ciekawe – powiedział klucznik i poruszył się w fotelu. To był mały klucznik – albo młody, albo niski z natury. Żywy blask oczu mógł świadczyć o młodym wieku.
– Czy to ja grzebałem w piaskownicy, zatroskany trwałością piaskowych bab? – ciągnął Martin. – Czy to ja błądziłem palcami po zapięciu biustonosza swojej pierwszej dziewczyny i zbyt szybko skończyłem? Czy to ja wkuwałem po nocach, pakując do głowy wiedzę, która nie przydała mi się nigdy w życiu? Czy to jestem ja, który siedzę teraz przed tobą? Atomy mojego ciała zmieniły się po raz kolejny, wszystko, w co wierzyłem, okazało się niegodne wiary, wszystko, co wyśmiewałem, okazało się jedynie ważne, o wszystkim zapomniałem i wszystko sobie przypominałem… Kim więc jestem? Cząsteczką czy falą? Co jest we mnie z tego chłopca o kędzierzawych włosach, patrzącego spode łba ze starej fotografii? Czy rozpoznałby mnie przyjaciel ze szkoły, czy pamięta moje wargi dziewczyna z równoległej klasy, czy miałbym o czym porozmawiać ze swoimi nauczycielami? We mnie samym, gdy miałem pięć lat, będzie więcej podobieństw do dowolnego pięciolatka niż do mnie dzisiejszego! A ja, gdy miałem lat osiemnaście? Myślałem kroczem, jak każdy szczeniak! A mając dwadzieścia pięć lat sądziłem, że życie jest wieczne i nie wdychałem jeszcze powietrza innych światów. Więc dlaczego myślimy, że dano nam jedno jedyne, nieprzerwane życie? Najsprytniejsza pułapka życia to nasza pewność, że jeszcze nie umieraliśmy. A przecież mamy za sobą niejedną własną śmierć. Chłopiec o niewinnych oczach, młodzieniec, który bawił się całymi nocami, nawet ten dorosły Martin, który odnalazł swoje miejsce w życiu, wszyscy oni są martwi. Wszyscy zostali pogrzebani we mnie, zjedzeni i przetrawieni, i wydaleni razem z zapomnianymi iluzjami. Mały chłopczyk chciał być śledczym – ale czy jego marzenia mają coś wspólnego z moim obecnym życiem? Młodzieniec pragnął miłości – ale czy wiedział, że chodzi mu tylko o seks? Dorosły rozplanował swoje życie aż do śmierci – ale czy jego plany się spełniły? Jestem inny i zmieniam się z każdą chwilą! A w mojej przeszłości ciągnie się rząd nagrobków – nie wystarczyłoby Bibliotek, by każdy pochowany Martin otrzymał swój obelisk. I to jest słuszne, kluczniku, to jest nieuniknione. Świat mądrych starców byłby nudny i bezpłodny, świat dorosłych pragmatyczny i suchy, świat wiecznych dzieci szalony i głupi. Dziecko, które odrzuca dzieciństwo, które spieszy się żyć, w podskokach mknąc ku dorosłości, budzi smutek i poczucie winy… Jakby nasz świat był zbyt okrutny dla dzieciństwa. Dorosły, który udaje dziecko, albo po czterdziestce robi z siebie hipisa, budzi zakłopotanie i litość… Jakby nasz świat okazał się niegodny, by dorosnąć. Odmładzający się starcy, przemądrzali młodzieńcy – to zarzut stawiany światu. Zbyt skomplikowanemu, zbyt okrutnemu światu. Światu, który nie zna śmierci i grzebie nas każdego dnia. Gdyby ktoś spełnił upragnione marzenie ludzkości, gdyby ofiarował mi nieśmiertelność z zastrzeżeniem, że zapłatą będzie niezmienność – co bym odpowiedział? Co bym zrobił, gdybym w otwierającej się przede mną wieczności był skazany na niezmienianie się? Musiałbym słuchać tej samej muzyki, kochać te same książki, spotykać się z tymi samymi kobietami, rozmawiać wciąż o tym samym z ciągle tymi samymi przyjaciółmi? Gdybym myślał o tym samym, gdyby nie zmieniały się moje gusta i przyzwyczajenia? Nie znam odpowiedzi, kluczniku. Ale wydaje mi się, że zapłata byłaby zbyt wysoka. Straszliwa zapłata za wieczność. Nasz problem polega na tym, że – podobnie jak fotony – jesteśmy dualni. Jesteśmy jednocześnie cząsteczką i falą… języczkiem płomienia świadomości, który pląsa na ciężkich, naftowych falach czasu. I nie potrafimy zrezygnować z żadnej z części składowych – podobnie jak foton nie może się zatrzymać, nie może pozbyć się jednej ze swoich składowych. I na tym polega nasz problem, nasza tragedia, zaklęty krąg. Nie chcemy umierać, ale nie możemy się zatrzymać – bo zatrzymanie się byłoby tylko inną formą śmierci. Wiara mówi nam o życiu wiecznym, ale czyje życie ma na myśli? Mnie, małego chłopca, być może najbardziej niewinnego i najczystszego z moich wcieleń? Mnie, naiwnego i romantycznego młodzieńca? Mnie, pragmatycznego i oschłego? Mnie, chorego na Alzheimera starca? Przecież to też będę ja. Ale który „ja” zostanę wskrzeszony w wieczności? Czyżby ten bezsilny i slaby? A jeśli ten przy zdrowych zmysłach, to czym zawinił bezradny staruszek? A jeśli zostanie wskrzeszony każdy ja, to czy w raju starczy miejsca dla mnie samego?
Martin zamilkł na chwilę, z cichą nadzieją, że klucznik coś powie.
Ale klucznicy nigdy nie udzielali odpowiedzi. Mały klucznik siedział w fotelu, spoglądał uważnie na Martina i milczał.
– Tylko iluzja ciągłości daje siłę do życia, nie zauważa tych nas, którzy niczym cienie padają do naszych nóg – ciągnął Martin.
– Przy każdym kroku, przy każdym oddechu. Umieramy i ożywamy, pozwalając martwym grzebać swoich zmarłych. Idziemy, wiedząc, że jesteśmy cząsteczką i mając nadzieję, że jesteśmy falą. Nie mamy wyboru, tak jak nie ma go foton, mknący od gwiazdy ku gwieździe. I może powinniśmy być wdzięczni za to, że nie mamy innego wyjścia.
Martin zamilkł.
– Rozwiałeś mój smutek i samotność, wędrowcze. Wejdź we Wrota i kontynuuj swą drogę.
Martin skinął głową, nie wstając z fotela.
– Fotonowi, którego wypluła supernowa, wydaje się być może, że jest cząsteczką. Nigdy nie zastanawiałem się nad tym, czy fotony potrafią myśleć – klucznik uśmiechnął się, obnażając białe płytki zębów. – Ale każdy foton kiedyś skończy swoją drogę. Na siatkówce twojego oka czy w fotosferze innej gwiazdy – to nieistotne. Tak czy inaczej, nie zginie bez śladu.
Martin kiwnął głową i wstał.
– Podoba mi się twoja analogia – powiedział klucznik. – Nigdy nie zapominaj, że jesteś nie tylko cząsteczką, ale również falą.
– Kluczniku! – wykrzyknął wstrząśnięty Martin, ale klucznik już wstał z fotela. Był bardzo niski, sięgał Martinowi do ramienia. Śmieszna, futrzana, krótkonoga istota, z głębokimi ciemnymi oczami…
– Najsprytniejsza pułapka życia to pewność, że kiedyś się umrze – rzekł klucznik, nie odrywając wzroku od Martina. – O, jakże łatwo byłoby żyć, wiedząc, że jesteś śmiertelny! Jakże falująco być jedynie cząsteczką elementarną, mknącą przez wieczną ciemność! Jak elementarnie być wieczną falą, niezmienną nie tylko w czasie, ale i w przestrzeni! Każda skrajność jest zgubna, Martinie. Odrzucając wieczność, tracimy sens istnienia. Odrzucając zmienność, tracimy sens samej wieczności…
Klucznik zrobił krok w stronę Martina i ten z drżeniem poczuł na nadgarstku dotyk małej, futrzanej łapki.
– Strach to skorupa rozumu, który przestraszył się tego, co niepoznane – wyszeptał klucznik. – Strach jest właściwy każdej istocie. Ale czasem dzieje się tak, że strach staje się właściwy całemu społeczeństwu… Nie wolno się bać, Martinie. Albowiem strach zabija duszę. Strach to mała śmierć, a wielkie unicestwienie…
Martin zmarszczył brwi i pociągnął cytat dalej:
– Stawię mu czoło. Niech przejdzie po mnie i przeze mnie…
[Klucznik i Martin cytują litanię przeciwko strachowi z obrządku zakonu Bene Gesserit z Diuny Franka Herberta]
Klucznik rozpłynął się w uśmiechu.
– Ruszaj na Sheali, Martinie. I zrób to, co musi zostać dokonane.
I znikł tak szybko, że świadomość odmówiła uznania tego zniknięcia. Martin musiał opuścić wzrok, żeby pozbyć się wrażenia ręki klucznika na swoim nadgarstku.