Выбрать главу

– Zastrzelić się i nie żyć – wymamrotał Martin, myśląc o tym, co się stało. – Przecież to niemożliwe!

Właśnie otrzymał polecenie od klucznika! Jego, świeżo upieczonego współpracownika służb bezpieczeństwa Rosji, zwerbowali wszechpotężni klucznicy!

– O Boże, i po co ja wtedy podniosłem słuchawkę… – wyszeptał Martin. – Dlaczego nie zostałem na Topieli, czemu nie poszedłem do miasta po wywar z rzadkich wodorostów?

Ale w tych słowach kryło się zbyt wiele strachu, by Martin miał ochotę kontynuować myśl.

3

Rdzeniem miasta była świątynia.

Samo miasto stanowiło mieszaninę stylów architektonicznych. Nie brakowało tu błyszczących wieżowców ze szkła i stali, przypominających futurystyczne budowle aranków, ani przytulnych domków, otoczonych niewysokimi plotami, nie brakowało stadionów, supermarketów, banków i szkół – a w każdym razie ich miejscowych odpowiedników.

Ale to świątynia była sercem miasta, jego kręgosłupem i kamieniem węgielnym. Wszystkie drogi prowadziły do świątyni – szarego, kamiennego stożka kilkusetmetrowej wysokości. W pewien sposób budowla przypominała wieżę Babel ze średniowiecznych rysunków – swoją solidnością, drogą, spiralnie opasującą stożek i prowadzącą aż na sam szczyt, oraz nieuchwytną nieregularnością, niedokończeniem. Spokojny, niemal niewidoczny w świetle dnia płomień gazowych pochodni drżał na szczycie świątyni i w niszach skalnych. Nocą musiał to być niesamowity widok…

Martin wyjął aparat i pstryknął kilka zdjęć na pamiątkę. Po zastanowieniu uznał, że świątynia sheali przypomina Stację kluczników na Aranku, tylko zbudowaną z naturalnych materiałów.

Ze wzgórza, na którym stała miejscowa Stacja (wyjątkowo zwyczajna i niepozorna), rozciągał się wspaniały widok. Gigantyczny, szary stożek, złote iskry pochodni na tle niebieskiego nieba… Słońce oświetlało Djork i stolica Sheali prezentowała się Martinowi w całej swej krasie. Widać było pajęczynę uliczek wokół świątyni, zielone ogrody, sunące po drogach samochody, malutkie punkciki przechodniów… nawet stąd w kroku sheali dawało się dostrzec charakterystyczną skoczność, odziedziczoną po ptasich przodkach.

Na Martina nasuwał się powoli wielki cień – ponad jego głową przepływało właśnie cygaro sterowca – sheali nie lubili zbyt szybkich środków transportu. W błyszczącej, stalowej sieci zawieszonej pod sterowcem Martin zauważył polana. Coś mu to przypomniało… jakiś stary rysunek fantastyczny o zbliżającym się ujarzmieniu Syberii. W wieku dwudziestym „ujarzmienie” oznaczało zazwyczaj całkowite rozgrabienie surowców naturalnych. „Człowiek powiedział Dnieprowi…” i tak dalej.

W myślach Martin ściągnął na Sheali słynnego analityka Ernesto Połuszkina, zadarł mu głowę, żeby mógł popatrzeć na sterowiec, a potem odwrócił go w stronę miasta, samochodów, świątyni i wieżowców. I wrzasnął, również w myślach: „I co, nadal twierdzisz, że oni są nierozumni, cholerny teoretyku?”

Słońce przypiekało. Porywy wiatru niosły wprawdzie chłód (w tym punkcie planety panowała wiosna), ale wiatr nadlatywał rzadko, a słońce piekło bezlitośnie. Czekając na autobus, Martin spocił się jak mysz, zdjął kurtkę i schował ją do plecaka. Już zaczął się zastanawiać, czy nie rozebrać się do pasa, ale w tym momencie na asfaltowej drodze, biegnącej w stronę miasta, pojawił się autobus – elegancka, sześciokołowa maszyna. Gdyby nie ta jedna, absolutnie zbędna z punktu widzenia Martina, para kół, autobus nie różniłby się od staromodnego mercedesa czy volkswagena.

Autobus zahamował obok Martina, otworzyły się drzwi. Szczupły sheali, siedzący z nogami na przypominającym grzędę fotelu, podniósł ręce i zapytał w turystycznym języku migowym:

– Witaj. Jedziesz?

– Witaj. Jadę – odpowiedział Martin w ten sam sposób. Oczywiście, sheali mieli swój język mówiony, podobnie jak język gestów, wykorzystywany w celach sakralnych i rytualnych, ale z Obcymi porozumiewali się w turystycznym języku migowym – język mówiony nie zdał egzaminu – ptaki-nieloty nie potrafiły go przyswoić. Sheali rozumieli turystyczny, ale nie mówili tym językiem. Może powodem była szczególna budowa aparatu głosowego, a może przyczyna leżała głębiej? W każdym razie należało się z nimi komunikować za pomocą języka migowego, podobnie jak z rasami, które w ogóle nie używały mowy.

Martin wszedł do pustego autobusu i rozejrzał się. Zachwyciła go różnorodność miejsc siedzących. Niemal połowę stanowiły fotele-grzędy dla sheali, umieszczono też zwykłe fotele, przeznaczone dla istot człekokształtnych oraz dla drobnych i dużych humanoidów. Kilka leżanek różnej wielkości i twardości, trzy wanny (jedna z nich, wypełniona wodą, miała plastikową pokrywę), sprytny system kółek, pierścieni i lin… Martin nie miał pojęcia, jaka istota mogłaby z nich skorzystać, chyba tylko gigantyczny pająk.

Martin usiadł w zwykłym, ludzkim fotelu.

Autobus ruszył i zaczął jechać powoli w kierunku miasta.

Ech, gdyby tak sheali mogli mówić! Martin stanąłby obok kierowcy i porozmawiał o różnych rzeczach, na przykład o tym, czy nie spotkał ostatnio w mieście człowieka-kobiety… Pusty autobus i mała prędkość sprzyjały serdecznej pogawędce.

Ale dekoncentrowanie kierowcy, zwłaszcza takiego, który rozmawia rękami, nie byłoby rozsądne.

Martin zadowolił się patrzeniem w okno oraz przypominaniem sobie wszystkiego, co wiedział na temat sheali.

Szczerze mówiąc, z wyjątkiem ptasiego pochodzenia, rasa sheali nie była zbyt interesująca. Cywilizacja techniczna, pod pewnymi względami przewyższająca ziemską, pod innymi pozostająca w tyle. Umiarkowanie wojownicza, w tym sensie, że na cudze się nie łaszą, ale o swoje gotowi są walczyć do upadłego. Nie cierpią na ksenofobię, handlują ze wszystkimi. Posiadają jedną niewielką kolonię na jakiejś niedużej planecie, ale nie lubią podróżować. Osobniki dwupłciowe, jajorodne. Od ponad stu lat używają inkubatorów, chociaż niektóre osobniki z zasady wysiadują jaja w sposób tradycyjny. W zasadzie monogamiści, chociaż zdarzają się rozwody, a w okresie godów najsilniejszy samiec ma prawo walczyć o dowolną samicę, co w żaden sposób nie odbija się na późniejszych stosunkach. Podobny zwyczaj można by znaleźć również w ludzkim społeczeństwie, wystarczy przypomnieć choćby pogańskie święto Kupały. W kosmos się nie pchają, w ogóle nie lubią zbyt szybkich środków transportu, ale Wrota przyjęli z wdzięcznością i nie mają żadnych pretensji do kluczników. Istnieje kilka odłamów wspólnej religii monoteistycznej, walczących między sobą znacznie bardziej zawzięcie niż z wierzeniami innych ras, jest również sporo ateistów. Ustrój polityczny – sześć państw z małymi państwami-satelitami. Wewnątrz gatunku sheali można wydzielić trzy rasy, ale nie ma między nimi antagonizmów, a przeciętny człowiek nie jest w stanie ich rozróżnić. Ustrój społeczny można z pewnym naciąganiem nazwać kapitalizmem państwowym.

Dlaczego więc Połuszkin uznał sheali za nierozumnych?

I co Martin ma zrobić na tej planecie? Co „musi się dokonać”?

Gdy autobus wreszcie dotarł do miasta, Martin miał już dość podobnych rozmyślań. Wysiadł – za przejazd nie trzeba było płacić, trasa Stacja-Djork była bezpłatna – z jakiegoś powodu sheali nie chcieli otwierać punktów wymiany walut poza granicami miasta. Ale za trasę Djork-Stacja pobierano podwójną opłatę…

Martin przede wszystkim odszukał miejscowy bank. Nie miał zamiaru łatać po całym mieście w poszukiwaniu najlepszego kursu, więc po przywitaniu się z kasjerem od razu spytał w języku migowym:

– Co z tych rzeczy nadaje się do wymiany na wasze pieniądze?