Выбрать главу

Baxter pochylił się nad nim.

– Nie! – wrzasnął eskortujący więźnia strażnik.

Nagle klawisz z aresztu okręgowego zatoczył się do tyłu, a na jego twarzy odbiło się bezbrzeżne zdumienie, gdy Pell zaatakował nożem do ryb jego brzuch i pierś. Krwawiąc obficie, Baxter opadł na kolana, usiłując sięgnąć po miotacz gazu pieprzowego. Pell złapał go za ramiona i obrócił dokładnie w chwili, gdy rosły strażnik strzelił z paralizatora. Elektrody chybiły celu.

Pell odepchnął Baxtera na bok i przyskoczył do strażnika. Mężczyzna zamarł, wpatrując się w nóż i ściskając w opuszczonej ręce bezużyteczny paralizator. Niebieskie oczy Pella uważnie śledziły jego czarną twarz pokrytą kropelkami potu.

– Daniel, nie rób tego.

Pell ruszył naprzód.

Strażnik zwinął wielkie dłonie w pięści.

– No dobra, sam chciałeś.

Nie było sensu nic mówić. Ten, kto ma władzę, nie musi poniżać, grozić ani kpić. Pell rzucił się na strażnika, uchylając się od uderzeń, i zadał mu kilkanaście ciosów, trzymając w zaciśniętej pięści nóż skierowany ostrzem w dół. To był najskuteczniejszy sposób w walce z silnym przeciwnikiem, który był gotów się bronić.

Strażnik padł na bok z twarzą wykrzywioną bólem, wstrząsany drgawkami. Trzymał się za pierś i szyję. Po chwili przestał się poruszać. Pell chwycił kluczyki i wyswobodził się z kajdanek.

Baxter próbował się odczołgać, usiłując wyciągnąć ociekającymi krwią palcami gaz łzawiący z uchwytu na pasie. Kiedy Pell podszedł do niego, szeroko otworzył oczy.

– Proszę, nic mi nie rób. Obaj jesteśmy dobrymi chrześcijanami! Przecież dobrze cię traktowałem, mówiłem…

Pell złapał go za włosy. Miał ochotę krzyknąć: Marnowałeś czas Pana Boga, modląc się o kluczyki do samochodu?

Ale nie należy poniżać, grozić ani kpić. Pell pochylił się i jednym precyzyjnym ruchem poderżnął mu gardło.

Kiedy Baxter już nie żył, Pell ponownie zbliżył się do drzwi. Przysłaniając oczy, wyciągnął rękę do ukrytej za nimi metalizowanej ognioodpornej torby, gdzie miał schowany nóż.

Znów sięgał do środka, gdy nagle poczuł na szyi lufę pistoletu.

– Nie ruszaj się.

Pell znieruchomiał.

– Rzuć nóż.

Chwila wahania. Broń ani drgnęła; Pell wyczuł, że człowiek za jego plecami nie zawaha się pociągnąć za spust. Westchnął przez zęby. Nóż wylądował ze stukiem na podłodze. Pell spojrzał na funkcjonariusza – młodego Latynosa, który nie odrywając od niego wzroku, uniósł do ust radio.

– Tu Juan Millar. Kathryn, jesteś tam?

– Mów – zatrzeszczał w głośniku kobiecy głos.

Kathryn…

– Jedenaście dziewięć dziewięć, potrzebna natychmiastowa pomoc przy wyjściu awaryjnym na parterze, zaraz za aresztem. Mam dwóch rannych strażników. Stan poważny. Powtarzam, jedenaście…

W tym momencie eksplodował bak samochodu zaparkowanego najbliżej wyjścia. Zza drzwi strzeliły pomarańczowe płomienie.

Funkcjonariusz odruchowo zrobił unik.

Pell nie. Mimo że zapaliła mu się broda i ogień liznął go w policzek, nie cofnął się ani o krok.

Trzymać się…

Rozdział 4

Kathryn Dance wołała do mikrofonu motoroli: – Juan, gdzie jest Pell?… Juan, odezwij się. Co się tam dzieje?

Żadnej odpowiedzi.

Wezwanie „jedenaście dziewięć dziewięć” pochodziło z kodu używanego przez policję drogową, lecz znali je wszyscy stróże prawa w Kalifornii. Oznaczało, że nadający komunikat funkcjonariusz potrzebuje natychmiastowej pomocy.

Jednak po sygnale alarmowym Millar już się nie odezwał.

Do gabinetu zajrzał szef ochrony sądu, siwy, ostrzyżony najeża były policjant.

– Kto prowadzi poszukiwania? Kto dowodzi?

Sandoval zerknął na Dance.

– Masz wyższy stopień.

Dance nigdy nie miała do czynienia z podobną sytuacją – ani z eksplozją bomby zapalającej, ani z ucieczką mordercy takiego jak Daniel Pell – ale nie znała na półwyspie nikogo, kto miałby takie doświadczenia. Mogła koordynować przebieg akcji, dopóki dowodzenia nie przejmie ktoś z biura szeryfa albo policji stanowej. Najważniejsze, by działać szybko i zdecydowanie.

– W porządku – powiedziała i poleciła szefowi ochrony natychmiast wysłać pozostałych strażników na dół i do drzwi, którymi wychodzili ludzie.

Z zewnątrz dobiegały krzyki. Tupot nóg w korytarzu. Gorączkowo nadawano komunikaty radiowe.

– Popatrz – rzekł TJ, ruchem głowy wskazując okno, za którym czarny dym przesłaniał już wszystko. – O rany…

Mimo pożaru, który mógł już szaleć wewnątrz budynku, Kathryn Dance postanowiła zostać w gabinecie Alonza Sandovala. Nie zamierzała tracić czasu na przenosiny w inne miejsce czy ewakuację. Jeżeli ogień ogarnął już gmach sądu, będą mogli wyskoczyć przez okna na dachy samochodów stojących na parkingu od frontu, trzy metry niżej. Jeszcze raz spróbowała połączyć się z Juanem Millarem – nie odbierał telefonu i nie odpowiadał na wezwanie radiowe – a potem zwróciła się do szefa ochrony:

– Musimy przeszukać cały budynek pokój za pokojem.

– Tak jest. – Mężczyzna biegiem opuścił gabinet.

– Na wypadek, gdyby udało mu się uciec, trzeba zablokować drogi – powiedziała do TJ-a. Zdjęła marynarkę i rzuciła ją na krzesło. Pod pachami wykwitły już plamy potu. – Tu, tui tu… – Głośno stukała krótki mi paznokciami w zalaminowaną mapę Salinas. Patrząc na wskazywane przez nią miejsca, TJ zaczął dzwonić do Highway Patrol – kalifornijskiej policji stanowej – oraz do biura szeryfa.

Prokurator Sandoval z ponurą miną wpatrywał się nieruchomo w zasnuty dymem parking. W szybie odbiły się migające światła ostrzegawcze. Sandoval milczał. Słyszeli nowe komunikaty. Nikt w budynku nie natrafił na ślad Pella.

Ani na ślad Juana Millara.

Kilka minut później wrócił szef ochrony sądu. Miał osmoloną twarz i gwałtownie kaszlał.

– Pożar opanowany. Pali się właściwie tylko na zewnątrz. Ale, Sandy… – dodał drżącym głosem – muszę ci powiedzieć. Jim Baxter nie żyje. Tak samo strażnik z Capitoli. Obaj zakłuci. Wygląda na to, że Pell wytrzasnął skądś nóż.