Выбрать главу

– Rey, daj mi jakieś rękawiczki. – Od dymu zaczęła kaszleć.

Młody agent wziął parę rękawiczek od zastępcy szeryfa zabezpieczającego ślady i przyniósł jej. W torbie był pomarańczowy strój więzienny Pella i jakiś szary kombinezon z kapturem, który jak się domyśliła, był ognioodporny. Metka na ubraniu głosiła, że zostało wykonane z kevlaru i włókien PBI oraz ma atest SFI 3,2A/5. Dance nie miała pojęcia, co to oznacza, wiedziała jedynie, że materiał był na tyle odporny, by Daniel Pell mógł w nim bezpiecznie przejść przez szalejące za sądem płomienie.

Bezradnie opuściła ramiona. Ubranie ognioodporne? Co tu jest grane?

– Nie rozumiem – rzekł Rey Carraneo.

Wyjaśniła mu, że wspólnik Pella prawdopodobnie podłożył bombę i zostawił ognioodporną torbę za drzwiami; były w niej strój ochronny oraz nóż. Być może także uniwersalny kluczyk do kajdanek. Kiedy Pell rozbroił Juana Millara, włożył kombinezon i pobiegł przez ogień do drzewa zaznaczonego pomarańczową taśmą, gdzie wspólnik ukrył cywilne ubranie. Przebrał się i czmychnął.

Wzięła motorolę, by przekazać wiadomość o swoim znalezisku, po czym przywołała gestem jednego z funkcjonariuszy z wydziału kryminalistycznego MCSO i podała mu dowody.

Carraneo zawołał ją, by pokazać coś na ziemi tuż przy parkingu.

– Ślady stóp.

Było to kilka odcisków w odległości około metra – pozostawionych przez biegnącego człowieka. Na pewno należały do Pella; zostawił wyraźne ślady za wyjściem przeciwpożarowym z budynku. Oboje agenci pobiegli w stronę, w którą prowadziły.

Ślad Pella urywał się przy ulicy, San Benito Way, przy której znajdowało się kilka pustych działek, sklep monopolowy, meksykańska knajpka, punkt usług pocztowych i kserograficznych, lombard i bar.

– A więc stąd zabrał go wspólnik – powiedział Carraneo, rozglądając się po San Benito.

– Ale po drugiej stronie sądu jest druga ulica. Sześćdziesiąt metrów bliżej. Dlaczego stąd?

– Większy ruch?

– Możliwe. – Przyglądając się okolicy spod zmrużonych powiek, Dance znów się rozkaszlała. Wreszcie złapała oddech i utkwiła wzrok po drugiej stronie ulicy. – Idziemy, szybko!

Mężczyzna pod trzydziestkę, w szortach i służbowej koszuli Worldwide Express, jechał zieloną furgonetką ulicami centrum Salinas. Wyraźnie czując na ramieniu dotyk lufy, szlochał:

– Proszę pana, naprawdę nie wiem, o co chodzi, ale nie przewozimy gotówki. Mam przy sobie pięćdziesiąt jeden dolców, to moje pieniądze, i może pan wszystkie…

– Podaj mi swój portfel. – Porywacz był ubrany w szorty, wiatrówkę i czapkę Oakland A. Miał nadpaloną brodę i czarne smugi sadzy na twarzy. Mimo średniego wieku był szczupły i silny. Jego oczy miały nie spotykanie jasnoniebieski kolor.

– Cokolwiek pan zechce. Proszę mi tylko nie robić nic złego. Mam rodzinę.

– Portfel?

Krępemu Billy’emu dopiero po chwili udało się wysupłać portfel z kieszeni ciasnych szortów.

– Proszę.

Mężczyzna zajrzał do środka.

– A zatem, Williamie Gillmore, zamieszkały w Marina w stanie Kalifornia przy Rio Grandę Avenue trzysta czterdzieści trzy, ojcze dwójki uroczych dzieci, jeśli to aktualne zdjęcia.

Billy’ego zdjął lodowaty strach.

– I mężu ślicznej kobiety. Co za loczki. Założę się o każde pieniądze, że są naturalne. Hej, patrz na drogę. Trochę nas zarzuciło. I jedź tam, gdzie kazałem. – Po chwili porywacz rozkazał: – Daj mi swoją komórkę.

Miał spokojny głos. To dobrze. Spokój oznaczał, że nie zrobi niczego gwałtownego ani głupiego.

Billy usłyszał, jak napastnik wstukuje numer.

– Halo, to ja. Zapisz sobie. – Powtórzył adres Billy’ego. – Ma żonę i dwoje dzieci. Naprawdę ładną żonę. Jej włosy na pewno ci się spodobają.

– Do kogo pan dzwoni? – szepnął Billy. – Błagam pana… Niech pan weźmie wóz, niech pan weźmie wszystko. Dam panu tyle czasu na ucieczkę, ile pan będzie chciał. Godzinę. Dwie godziny. Tylko niech…

– Cii. – Mężczyzna dalej rozmawiał przez telefon. – Jeżeli się nie zjawię, to znaczy, że nie udało mi się przedrzeć przez blokady, bo William okazał się za mało przekonujący. Pójdziesz odwiedzić jego rodzinę. Zrobisz z nimi, co zechcesz.

– Nie! – Billy odwrócił się raptownie, usiłując dosięgnąć telefonu.

Lufa pistoletu dotknęła jego twarzy.

– Trzymaj kierownicę, synu. Lepiej nie zjeżdżać teraz z drogi. – Porywacz zatrzasnął telefon i wsunął do kieszeni.

– William… mówią do ciebie Bill?

– Zwykle Billy, proszę pana.

– A więc Billy, sprawa wygląda tak: uciekłem z aresztu.

– Ach, tak. Rozumiem, oczywiście.

Mężczyzna parsknął śmiechem.

– Dziękuję za wyrozumiałość. Słyszałeś, co powiedziałem przez telefon. Wiesz, co masz zrobić. Jeżeli przewieziesz mnie przez blokady, puszczę cię, a twojej rodzinie nic się nie stanie.

Czując, jak płonie mu twarz, a żołądek ściska się ze strachu, Billy otarł pyzate policzki.

– Nie jesteś dla mnie żadnym zagrożeniem. Wszyscy wiedzą, jak się nazywam i jak wyglądam. Jestem Daniel Pell i moje zdjęcie będzie we wszystkich wiadomościach południowych. Dlatego nie mam powodu, żeby ci robić krzywdę, o ile będziesz posłuszny. Opanuj się. Musisz się skupić. Jeżeli zatrzyma cię policja, chcę zobaczyć wesołego i zaciekawionego kuriera, który dopytuje się zdziwiony, co się stało w mieście. Co to za dym, ojej, skąd takie zamieszanie. Rozumiesz, o co chodzi?

– Błagam, zrobię wszystko…

– Billy, wiem, że mnie słuchałeś. Nie chcę, żebyś robił „wszystko”. Masz tylko zrobić to, co ci każę. Nic więcej. Cóż może być prostszego?

Rozdział 6

Kathryn Dance i Carraneo byli w punkcie usługowym You Mail It na San Benito Way, gdzie się właśnie dowiedzieli, że po ucieczce Pella zatrzymał się tu samochód firmy kurierskiej Woridwide Express z codzienną porcją przesyłek do odbioru.

Od punktu A i B do X…

Dance uświadomiła sobie, że Pell mógł zarekwirować furgonetkę, aby przedostać się przez blokady, zadzwoniła więc do dyrektora operacyjnego Woridwide Express w Salinas, który potwierdził, że kurier na tej trasie nie dostarczył już potem ani jednej przesyłki. Dance poprosiła o numer rejestracyjny samochodu i przekazała go ludziom z biura szeryfa.