Выбрать главу

Alvin leżał w łóżku, jeszcze w piżamie, a była czwarta po południu tego styczniowego dnia, w którym Monty pierwszy raz wpadł go zobaczyć i odważył się zadać mu pytanie, na które nikt z nas nie znał właściwie odpowiedzi: „Jak, do cholery, udało ci się stracić nogę?”. Ponieważ Alvin był strasznie opryskliwy wobec mnie, gdy wracałem ze szkoły, i na wszelkie moje wesołe zagadywania reagował gniewnymi pomrukami, nie spodziewałem się, że nasz najmniej ulubiony krewny uzyska od niego jakąkolwiek odpowiedź.

A jednak onieśmielająca obecność stryja Monty’ego, z nieodłącznym papierosem w kąciku ust, działała tak porażająco, że nawet Alvin – wtedy jeszcze – nie umiał mu powiedzieć, żeby się zamknął i poszedł w diabły. Nie zdobył się na powtórny chojracki zryw, podobny do tego ze stacji Penn, gdy jako świeżo przybyły do domu kaleka bez nogi pokonał w podskokach całą halę dworcową.

– Francja – odparł głucho, jednym słowem kwitując trudne pytanie.

– Najgorszy kraj na świecie – stwierdził Monty z niemałą pewnością siebie. Jako dwudziestojednolatek, w tysiąc dziewięćset osiemnastym, sam walczył we Francji z Niemcami, biorąc udział w drugiej krwawej bitwie nad Marną, a potem w lesie Argonnów, kiedy alianci przełamali niemiecki front zachodni.

– Ja cię nie pytam gdzie – dodał po chwili. – Ja cię pytam jak.

– Jak – powtórzył Alvin.

– Wypluj to z siebie mały, dobrze ci zrobi.

No proszę, Monty wiedział nawet, co Alvinowi dobrze zrobi.

– Gdzie byłeś, jak cię trafiło? Tylko mi nie mów, że „w niewłaściwym miejscu”. Ty przez całe życie tkwisz w niewłaściwym miejscu.

– Czekaliśmy na łódź, co miała nas zabrać.

Alvin przymknął oczy z taką miną, jakby miał nadzieję więcej ich nie otworzyć. Nie zamilkł jednak, o co się w duchu modliłem, I tylko ni stąd, ni zowąd oświadczył:

– Postrzeliłem Niemca. – No i?

– Leżał i darł się przez całą noc.

– No i? No i? Mów dalej. Darł się. Co z tego?

– To, że tuż przed świtem, zanim miała przypłynąć łódź, podczołgałem się do niego. Leżał jakieś pięćdziesiąt jardów dalej. Już nie żył. Ale wczołgałem się na trupa i strzeliłem mu dwa razy w łeb. Potem naplułem na skurwysyna. I w tej sekundzie rzucili granat. Dostałem w obie nogi. U jednej stopa mi się przekręciła. Urwała i przekręciła. Tę mi uratowali. Zoperowali i uratowali. Założyli na nią gips. Zrosła się jak należy. Ale z drugą nic się nie dało zrobić. Widziałem jedną nogę z odwróconą stopą i drugą dyndającą na włosku. Lewą. Właściwie już była amputowana.

Koniec opowieści – ani cienia heroizmu, który naiwnie sobie wyobrażałem.

– Sam, na ziemi niczyjej – podsumował Monty – równie dobrze mogłeś oberwać od swoich. Ciemno, dopiero świta, facet słyszy strzały, panikuje – i bach, wali granatem.

Na takie dictum Alvin nie miał odpowiedzi.

Każdy inny zrozumiałby sytuację i dał spokój, choćby na widok potu ściekającego w zagłębienie pod grdyką Alvina, który wciąż trzymał zaciśnięte powieki. Każdy, ale nie mój stryj – on rozumie, lecz nie daje spokoju.

– A jak to się stało, że cię tam nie zostawili? Jak już się tak wygłupiłeś, to czemu cię nie zostawili na pewną śmierć?

– Wszędzie było błoto – odparł półprzytomnie Alvin. – Samo błoto. Pamiętam tylko błoto.

– No a kto cię uratował, gamoniu?

– Wzięli mnie. Pewnie zemdlałem. Przyszli i wzięli mnie.

– Staram się zrozumieć, jak działa twój mózg, Alvin, i nie mogę. Pluje. On pluje. I to cała jego historia o stracie nogi.

– Czasami człowiek nie wie, dlaczego coś robi. – To ja się odezwałem. Cóż mogłem wiedzieć o tych sprawach? A jednak powiedziałem stryjowi: – Robi się i już, stryjku Monty. Nie można inaczej.

– Nie można inaczej, Phillie, jak się jest urodzonym gamoniem – odparł Monty, po czym zwrócił się do Alvina: – No i co teraz? Będziesz tu leżał i żył z renty? Wyżywisz się z własnego pecha? Czy może pomyślisz o tym, żeby zarobić na utrzymanie, jak my wszyscy, zwykli śmiertelnicy? Czeka na ciebie robota na targu, jak tylko wstaniesz z łóżka. Zaczniesz skromnie, od zmywania szlauchem podłóg i sortowania pomidorów, zaczniesz z dorywczymi tragarzami i popychadłami, ale robota czeka, i wypłata co tydzień też będzie. Połowę wydasz na stacji Esso, ale trudno, jesteś w końcu synem Jacka, a ja dla mojego brata Jacka zrobię wszystko. Bez Jacka nie byłbym tu, gdzie jestem. Jack mnie nauczył biznesu handlowego, a potem umarł. Tak jak Steinheim chciał cię nauczyć biznesu budowlanego. Ale ciebie, gamoniu, nikt niczego nie nauczy. Rzuciłeś Steinheimowi klucze w twarz. Za wielki z ciebie pan dla Abe’a Steinheima. Tylko Hitler nie jest za mały dla takiego wielkiego pana jak Alvin Roth.

W kuchennej szufladzie z rękawicami ochronnymi i termometrem do mierzenia temperatury w piekarniku, matka trzymała długą igłę z grubą nicią do zszywania nadzianego indyka na Święto Dziękczynienia. Było to jedyne, oprócz wyżymaczki, znane mi narzędzie tortur w naszym domu. Chciałem teraz pobiec po tę igłę i użyć jej do zapieczętowania ust stryja.

Monty, wychodząc już na targ, odwrócił się raz jeszcze w progu sypialni, żeby podsumować swoje stanowisko. Despoci uwielbiają podsumowania. Takie zbyteczne, poniżające podsumowanie równać się może tylko ze staroświecką karą chłosty.

– Twoi kumple ryzykowali życie, żeby cię ratować. Skoczyli i wyciągnęli cię spod ognia ostrzału. Tak czy nie? I na co to wszystko? Żebyś resztę życia przegrał w crapsa z Margulisem? Żebyś kantował w siedem kart na szkolnym boisku? Żebyś pompował benzynę na zapleczu, bezczelnie okradając Simkowitza? Ty robisz wszystkie podręcznikowe błędy. Wszystko potrafisz sknocić. Nawet strzelanie do Niemców. Dlaczego tak jest? Dlaczego ciskasz ludziom klucze w twarz? Dlaczego opluwasz człowieka, który już nie żyje? Dlaczego? Bo nie podano ci życia na srebrnej tacy, tak jak reszcie Rothów? Gdyby nie Jack, Alvnie, nie stałbym tutaj i nie strzępił sobie języka. Ty na nic nie zasłużyłeś. Miejmy co do tego jasność. Na nic. Od dwudziestu dwóch lat jesteś jedną wielką katastrofą. Robię to dla twojego ojca, synalku, nie dla ciebie. Robię to dla twojej babki. Poprosiła mnie: „Pomóż chłopcu” – no to pomagam. Jak już się zdecydujesz, na czym chcesz zbijać fortunę, to wpadnij do mnie na swojej drewnianej nodze, pogadamy.