Ale na naszej ulicy nie rozprawiało się w tym tygodniu o niczym innym, jak o wyrzuceniu Winchella z pracy i jego natychmiastowej rezurekcji w roli kandydata na prezydenta. Po blisko dwóch latach niepewności, czy uwierzyć w najgorsze, czy raczej skupić się na wymogach życia codziennego i bezradnie przyjmować wszelkie plotki na temat rządowych planów wobec Żydów, bez możliwości uzasadnienia zarówno własnej paniki, jak i stoickiego spokoju wobec bezwzględnych faktów – po nieznośnie długiej udręce nasi rodzice byli tak spragnieni iluzji, że gdy wieczorami rozstawiali leżaki w przydomowych alejkach, żeby razem usiąść i pogadać, natychmiast zaczynała się wciąż ta sama zgadywanka, która potrafiła trwać godzinami: Kto będzie wiceprezydentem u boku Winchella? Kogo Winchell powoła do rządu? A kogo do Sądu Najwyższego? Kto okaże się większym przywódcą: FDR czy Walter Winchell? Dorośli snuli tysięczne fantazje, a ich nastrój udzielał się najmniejszym dzieciakom, które podrygiwały w kółko, skandując: „Wil-czek na pre-zy-den-ta… Wil-czek na pre-zy-den-ta”. Jasne, że żaden Żyd nie mógł zostać wybrany na prezydenta – a zwłaszcza taki pyskaty Żyd jak Winchell. Nawet ja, chociaż byłem taki mały, uważałem to za oczywiste – jakby stało zapisane w amerykańskiej Konstytucji. A jednak nawet ten niepodważalny pewnik nie powstrzymał dorosłych przed wyrzeczeniem się zdrowego rozsądku i przeniesieniem na jeden lub dwa wieczory w krainę iluzji, w której oni sami i ich dzieci byli rodowitymi obywatelami Raju.
Ślub rabbiego Bengelsdorfa i ciotki Evelyn odbył się w niedzielę, w połowie czerwca. Moi rodzice nie zostali zaproszeni, a choć się tego spodziewali, to nic nie było w stanie ukoić rozżalenia matki. Wcześniej nieraz słyszałem jej płacz zza drzwi sypialni, i chociaż było to dla mnie zawsze niezwykłe i niemiłe, to przez długie miesiące, podczas których moi rodzice walczyli z zagrożeniem administracji Lindbergha i starali się zająć rozsądne stanowisko, godne żydowskiej rodziny, nigdy dotąd nie była tak niepocieszona.
– Dlaczego jeszcze to nas musiało spotkać? – pytała ojca.
– Oni tylko biorą ślub – odpowiadał. – To nie jest koniec świata.
– Ale ja nie mogę przestać myśleć o tatusiu.
– Twój ojciec umarł, i mój ojciec umarł. Nie byli już młodzi, pochorowali się i poumierali.
Trudno wyobrazić sobie bardziej współczujący ton niż ten, którym przemawiał mój ojciec, lecz rozżalenie matki było tak wielkie, że jego delikatność potęgowała jeszcze jej cierpienie.
– Myślę też o mamie – szlochała. – Mama nie rozumiałaby zupełnie, co to wszystko znaczy.
– Kochanie, mogło być o wiele gorzej, wiesz o tym. – I będzie gorzej.
– Może tak, a może nie. Może idą wielkie zmiany. Winchell…
– Och, proszę cię, Walter Winchell nie…
– Ćśśś, ćśśś – uspokajał ją. – Mały usłyszy.
W ten sposób dowiedziałem się, że Walter Winchell nie jest tak naprawdę kandydatem Żydów – on był kandydatem żydowskich dzieci, podsuniętym nam, żebyśmy mieli się czego uczepić, tak jak przed laty czepialiśmy się matczynej piersi, nie tylko z głodu, ale i dla uśmierzenia niemowlęcych lęków.
Ceremonia ślubna miała miejsce w świątyni rabina, a przyjęcie zorganizowano w sali balowej Essex House, najelegantszego hotelu w Newark. Obecni na nim notable, wraz ze współmałżonkami, wymienieni zostali na liście opublikowanej obok relacji z wesela i zdjęć młodej pary na łamach „Newark Sunday Call”. Lista była zdumiewająco długa i imponująca, a przedstawiam ją tutaj, by uzasadnić własną wątpliwość, czy przypadkiem moi rodzice nie stracili do końca kontaktu z rzeczywistością, wyobrażając sobie, że cokolwiek złego może ich spotkać w związku z rządowym programem administrowanym przez tak znakomitego luminarza jak rabin Bengelsdorf.
Zacznijmy od tego, że na ceremonii ślubnej pojawiło się mnóstwo Żydów, zarówno członków rodziny, przyjaciół młodej pary, wiernych z synagogi rabina Bengelsdorfa, jego wielbicieli i kolegów z całego New Jersey, jak i takich, którzy przybyli z odległych zakątków kraju specjalnie na tę okazję. Było też wielu chrześcijan. A wedle relacji „Sunday Call” – zajmującej tego dnia półtorej strony rubryki towarzyskiej – do grona kilkorga zaproszonych, którzy nie mogli stawić się na uroczystość, lecz przesłali nowożeńcom najlepsze życzenia za pośrednictwem Western Union, należała żona prezydenta, Pierwsza Dama Annę Morrow Lindbergh, przedstawiona jako bliska przyjaciółka rabina, „również rodowita obywatelka New Jersey i również poetka”, z którą Bengelsdorf dzielił „zainteresowania kulturalne i intelektualne”, stanowiące przedmiot ich częstych spotkań „przy popołudniowej herbatce w Białym Domu, gdzie w cztery oczy dyskutują o filozofii, literaturze, religii i etyce”.
Radę miejską reprezentowali dwaj najwyżej postawieni Żydzi, jacy kiedykolwiek sprawowali urząd w ratuszu Newark – eks-burmistrz przez dwie kadencje, Mayer Ellenstein, oraz radny Harry S. Reichenstein – a także pięciu przedstawicieli dominującej tam obecnie elity Irlandczyków: dyrektor Wydziału Bezpieczeństwa Publicznego, dyrektor Wydziału Podatkowo-Finansowego, dyrektor Wydziału Parków i Terenów Publicznych, naczelny inżynier miasta oraz doradca do spraw korporacji. Obecny był też dyrektor poczty federalnej, dyrektor Biblioteki Publicznej Newark i prezes rady zarządzającej biblioteki. Wśród znamienitych przedstawicieli szkolnictwa znaleźli się: rektor Uniwersytetu Newark, rektor Wyższej Szkoły Inżynieryjnej, główny wizytator szkolny oraz dyrektor szkoły podstawowej im. św. Benedykta. Nie zabrakło też szacownych przedstawicieli kleru – protestanckiego, katolickiego i żydowskiego. Kościół Pierwszych Baptystów Peddie Memoriał, skupiający najliczniejszą w mieście kongregację murzyńską, reprezentował wielebny George E. Dawkins; Katedrę Trójcy Świętej – wielebny Arthur Dumper; Episkopalny Kościół Łaski – wielebny Charles L. Gomph; Grecko-Prawosławny Kościół Św. Mikołaja przy High Street – wielebny George E. Spyridakis, a Katedrę św. Patryka – przewielebny John Delaney.
Nieobecny – co oburzyło moich rodziców, lecz nie znalazło wzmianki w gazetowej relacji – był antagonista rabbiego Bengelsdorfa i najważniejszy z rabinów Newark, Joachim Prinz z synagogi B’nai Abraham. Zanim rabin Bengelsdorf zyskał krajową sławę, rabin Prinz, chociaż młodszy, cieszył się znacznie większym autorytetem wśród miejscowych Żydów i całej amerykańskiej populacji żydowskiej, a także wśród uczonych i teologów wszystkich innych religii – on też jako jedyny z konserwatywnych rabinów stojących na czele trzech najzamożniejszych w mieście kongregacji ani na moment nie ugiął się w opozycyjnej postawie wobec Lindbergha. Dwaj pozostali, Charles I. Hoffman z synagogi Oheb Shalom i Solomon Foster z B’nai Jeshurun, byli obecni na ślubie Bengelsdorf a – rabin Foster sprawował nawet ceremonię ślubną.