Cóż takiego, Domine nostrum, mógł zawierać „Traktat o milczeniu”, skoro papież poczuł się zmuszony do uczynienia tak daleko idącego kroku? To pewne, iż musiał z tego powodu umrzeć. Zdawać by się mogło, iż tajemniczy pergamin lada moment wychynie na światło dzienne. Najpierw leżał nie zauważony w Oratorium na Awentynie, potem w Tajnym Archiwum, a teraz znalazł miejsce w spuściźnie papieża, na którą w normalnych warunkach żaden człowiek nie rzuciłby okiem. Któż mógłby interesować się spuścizną po papieżu, a poza tym kto miałby dostęp do tego działu archiwum?
Jellinek nie chciał czekać do chwili otwarcia archiwum we wtorek po Wielkanocy; musiał zdobyć pewność jeszcze dzisiaj, w Wielką Sobotę. Kazał więc wezwać klucznika i oświadczył mu, że musi przeprowadzić bardzo ważne dochodzenie.
– Proszę mi dać klucze i zostawić samego.
Potem ruszył w stronę bocznych drzwi Watykańskiego Archiwum prowadzących do pomieszczenia, którego progu jeszcze nigdy nie przekroczył. Jego napięcie wzrastało z każdym krokiem. Gdy miał włożyć klucz do zamka, zawahał się na moment. Co go czeka? Jakaż to straszliwa prawda otworzy się przed jego oczyma? Zdecydowany na wszystko pchnął ciężkie drzwi.
Nie znał tej sali i musiał dopiero przyzwyczaić się do panującego w niej mroku, który nader skąpo rozpraszały mleczne lampy umieszczone u sufitu. Pomieszczenie wydało mu się podobne do grobowca. Na stojących pod ścianami regałach leżały metalowe kasety i pojemniki. Powietrze w tej sali przesycone było nieokreślonym zapachem; nie była to woń papieru i skóry jak w Riserva. Był to zapach czegoś zwietrzałego i stęchłego. Ta sala była grobem służącym do przechowywania osobistego mienia papieży. W każdej z tych blaszanych wanien znajdowały się najbardziej prywatne rzeczy, które niegdyś należały do poszczególnych papieży. Każdy z tych pojemników nosił też tabliczkę z nazwiskiem: Leon X, Pius XII, Jan XXIII i tak dalej, po kolei. I nagle zobaczył nazwisko Jana Pawła I, wytrawione na skromnej miedzianej tabliczce, tak jak inne pozbawionej ozdób. Była ona równie skromna jak ów papież za swego życia.
Jellinek ostrożnie wyciągnął mającą pół metra szerokości i metr długości kasetę i przeniósł ją na stojący z boku stół. Przez chwilę przypatrywał się brązowemu pojemnikowi. Znajdował się już tak blisko rozwiązania całej tajemnicy, a jednak wydało mu się, że opuściła go odwaga, aby otworzyć kasetę. Jeszcze większy zaś był lęk przed Nieznanym. Co znajdzie w środku? Jaka prawda ukaże się jego oczom? Czy wolno mu w ogóle grzebać w spuściźnie papieża? Jeżeli Pan Bóg chciał, aby ten pergamin był ciągle przenoszony i zapominany, to czyż on, Jellinek ma prawo wydobyć go na światło dzienne? Czy może wziąć to na swoje sumienie? Czy wolno mu, bez wtajemniczania kogoś innego, prowadzić tutaj samemu dalsze dochodzenie? Może powinien poinformować o tym pozostałych członków consilium?
Wszystkie te pytania w jednym momencie przemknęły przez głowę kardynała; po chwili jednak złamał pieczęć zamykającą dostęp do zwykłego, prostego zamka. W środku leżały ułożone w stosy listy, dokumenty i rękopisy, a wśród nich rzeczywiście znajdował się oryginał listu Michelangela do Ascanio Condiviego. Dotykając go, ręce kardynała zaczęły drżeć, czuł bowiem leżący pod nim wytarty, porowaty pergamin. Kiedy go wyjął, natychmiast rozpoznał koślawe hebrajskie litery, pożółkłe i wyblakłe ze starości. Przeczytał tytuł pergaminu – „Traktat o milczeniu”.
Odcyfrowanie słów sprawiało mu dużo trudu. Jellinek ostrożnie zabrał się do czytania: „Mnie, bezimiennemu i mało znaczącemu, nauczyciel mój przekazał następującą wiedzę, którą otrzymał on od swego nauczyciela, a tamten z kolei od swego nauczyciela, za każdym razem, aby przekazywać tę wiedzę dalej temu, kogo uzna za jej godnego i zdolnego czynić, aby jej treść nie zaginęła po wsze czasy”.
Kardynał od razu rozpoznał charakterystyczny styl Abulafii i z trudem czytał dalej.
„Spisałem ten traktat”, pisał Abulafia, „bowiem prześladowany przez inkwizycję wątpię, czy będzie mi dane przekazać ustnie tę tajemnicę dalej. Ponieważ jednak nie może być ona zapomniana, zdecydowałem się na spisanie tego traktatu opartego na wiedzy przekazanej mi przez mego nauczyciela. Każdemu zaś, któremu daleka jest kabała, zakazanym jest pod klątwą Najwyższego, przeczytanie choćby jednej linijki tego traktatu”.
Ta przestroga jeszcze bardziej zaciekawiła kardynała. Zaczął czytać pergamin, jak mógł najszybciej, chciwie połykając słowa. Czytał o przekazanej wiedzy i sile wiary, długo nie mogąc zorientować się, o co chodzi kabaliście, do chwili aż dotarł do sedna wiadomości zawartej w traktacie, która brzmiała dosłownie tak: „Dowiedziałem się tej tajemnicy dla dobra ludzi, aby nawrócili się na prawdziwą wiarę, uzyskali pełne poznanie i wyrzekli wszystkich fałszywych rodzajów wiary. Jezus, którego my nazywamy śmiertelnym prorokiem, nie powstał z martwych, jak wierzą ci, którzy uważają go za Syna Bożego, ale jego ciało zostało skradzione przez ludzi, którzy są stronnikami naszej nauki, i przewiezione do Safed, w Górnej Galilei, gdzie Szymon ben Jeruchim pochował je we własnym grobie. Uczynili to, aby zapobiec rozpowszechnianiu się kultu związanego ze śmiercią Nazaretańczyka. Nikt zaprawdę nie mógł przeczuwać, że ich dzieło wywoła wręcz odwrotny skutek i że zwolennicy tego proroka czyn ten uznają za powód do twierdzenia, iż Jezus w swym ziemskim wcieleniu wstąpił do nieba”.
W dalszym ciągu pergamin zawierał kompletną listę trzydziestu nazwisk ludzi, którzy przekazywali tę tajemnicę za każdym razem swemu następcy.
Jellinek wypuścił z dłoni pergamin, zerwał się na równe nogi i dusząc się odpiął najwyższy guzik sutanny. Potem znowu opadł na krzesło, chwycił pergamin, przysunął go do oczu i przeczytał półgłosem fragment po raz drugi, jakby dokładniej chciał uprzytomnić sobie te słowa. Zaledwie skończył, przeczytał je głośno po raz trzeci i jak w transie, prawie krzycząc, po raz czwarty. Opadło go paraliżujące przerażenie, wydawało mu się, że się dusi. Obie ręce zaciśnięte w pięści przycisnął do piersi. Pergamin i wszystko, co go otaczało, zaczęło kołysać się przed jego oczami. Na miłość Boską, to nie mogła być prawda! Taka więc była tajemnica, jaką chciał ukryć papież Mikołaj III!!! Taka była więc prawda, której Michelangelo dowiedział się od kabalisty; prawda, której Kuria obawiała się tak bardzo, iż bez oporów poddała się szantażowi nazistów, a papieżowi Gianpaolo uświadomiła konieczność zwołania soboru w sprawach wiary.
Kiedy te myśli przelatywały mu przez głowę, Jellinek upuścił pergamin na blat stołu, jak gdyby trzymał w dłoniach płonące polano. Jego ręce trzęsły się, czuł trzepotanie powiek. Duszący strach kazał mu zerwać się na równe nogi; nie zwracając uwagi na porzucony pergamin wybiegł z sali. Prześladowany ogarniającym go przerażeniem, zataczając się człapał pustymi korytarzami, mijał sale i galerie. Nagle cały przepych, jaki go otaczał, wydał mu się płytki i pusty. Bez celu wałęsał się po opustoszałym Watykanie, nie dostrzegał obrazów Rafaela, Tycjana czy Vasariego; utracił całkowicie poczucie czasu, a jego nogi tylko mechanicznie poruszały się do przodu. Jeżeli ten Jezus, co chwilę ta myśl przemykała mu przez głowę, jeżeli ten Jezus nie zmartwychwstał, to wtedy wszystko, co otaczało go w swej wspaniałości, stało pod znakiem zapytania. Jeżeli ten Jezus nie zmartwychwstał, wtedy brakowało najważniejszego kanonu wiary katolickiego Kościoła, wtedy wszystko, czego uczył Kościół, było pozbawione sensu, stawało się jednym wielkim złudzeniem. Jellinek widział już oczyma wyobraźni dalsze wydarzenia: miliony ludzi, których pozbawiono nadziei, traci nad sobą panowanie, wyzbywając się swoich moralnych zasad. Czy wolno mu było przekazać tę prawdę dalej?