Выбрать главу

Lekarz tylko się roześmiał: – Mowy o tym nie ma. Za dwa tygodnie pogadamy na ten temat. Jutro, jeżeli porucznik będzie się lepiej czuł, pozwolimy na krótkie odwiedziny. I to najwyżej dwóch, trzech osób.

A gdy Ciesielski usiłował protestować, doktor dodał z uśmiechem: – Przede wszystkim tej pięknej rudowłosej pani, co tak się troszczyła o naszego pacjenta.

Irena Stojanowska zjawiła się w szpitalu nazajutrz już o godzinie dziesiątej. Ta dziewczyna najwidoczniej miała jakieś swoje chody i umiała obejść ścisły rygor panujący na ulicy Komarowa. Znowu przyniosła kwiaty. Pochyliła się nad porucznikiem i nie bacząc na ciekawe spojrzenie pielęgniarki serdecznie ucałowała chorego.

– Tak się cieszę – powiedziała – że już ci lepiej. Tak się bardzo bałam, kiedyś zemdlał. W pierwszej chwili zupełnie straciłam głowę. Z największym trudem zdołałam się opanować.

– Ja także cieszę się, że przyszłaś.

– Bałam się, że mnie w ogóle nie wpuścisz.

– Jak to?

– Jestem przecież podejrzaną numer jeden, a teraz znowu to spotkanie w kawiarni i ten napad przy drzwiach. Myślałam, że i o to możesz mnie posądzać.

– Co ty mówisz. Przecież gdyby nie ty, może już bym nie żył!

Irena Stojanowska zjawiała się od tej pory dwa razy dziennie w szpitalu. Zdołała zaprzyjaźnić się z pielęgniarkami, a nawet z samym ordynatorem. Przynosiła choremu – smakołyki, czytała mu gazety, bo porucznika ciągle jeszcze bolały oczy. Niepostrzeżenie stawała się osobą coraz bliższą młodemu oficerowi. On także orientował się, że nie są to tylko uczucia samarytańskie pięknej pani. Nigdy jednak nie padło między nimi żadne słówko na ten temat.

Stałym gościem w szpitalu był także podporucznik Szymanek. Nie miał jednak dla Ciesielskiego dobrych wiadomości. Śledztwo w sprawie zabójstwa inżyniera Stojanowskiego nie posunęło się naprzód ani o milimetr. A w sprawie napadu na oficera milicji – w ogóle nie ruszyło z miejsca.

– Dla mnie nie ulega wątpliwości – stwierdził podporucznik – że ten sam człowiek, który zabił inżyniera, chciał także sprzątnąć i ciebie. Nawet ta sama metoda. I tak samo zabrał ze sobą jakiś ciężki przedmiot – może odważnik? – którym celował w twoją głowę

– To jasne – przyznał Ciesielski. – Ale dlaczego?

– Właśnie. Dlaczego? – zastanawiał się młody oficer.

Piątego dnia po napadzie zjawił się w szpitalu pułkownik Niemiroch. „Stary” miał dobry wywiad. Przyszedł wtedy, kiedy przy łóżku chorego siedziała Irena Stojanowska. Wręczył jej pięć pięknych róż i uśmiechając się powiedział: – Dziewczynie z Targówka, od starszego sąsiada ze Szmulek.

– Pan z Brzeskiej czy z Markowskiej? – ucieszyła się Irena.

– Nie. Z Kijowskiej. Mój ojciec był kolejarzem. Jako chłopak mieszkałem na Kijowskiej w takim małym czerwonym domku. Tuż obok składów kolejowych. Teraz nie ma już ani składów ani tego domku. Rozebrano go, gdy stawiano tam najdłuższy w Warszawie „mrowiskowiec” i budowano drugą jezdnię obok Kijowskiej.

– Pamiętam ten domek. Rosły koło niego drzewa owocowe. Chyba wiśnie i grusze?

– Moj ojciec je sadził – potwierdził pułkownik. – Wspaniałe klapsy. Jak to góra z górą się nie zejdzie, a człowiek z człowiekiem… Ale przede wszystkim muszę pani serdecznie podziękować za uratowanie życia mojemu oficerowi i za dalszą tak serdeczną nad nim opiekę.

– Pan Ciesielski uratował mi może nawet więcej niż życie. Los sprawił, że mogłam mu się choć w części zrewanżować.

– Gdyby pani Irena nie podbiła ręki napastnikowi, już dawno byłoby po moim pogrzebie – dorzucił porucznik.

Stojanowska dobrze rozumiała, że pułkownik nie przyszedł specjalnie tylko po to, żeby jej podziękować, ale że chce porozmawiać ze swoim podwładnym. Ostentacyjnie spojrzała na zegarek. – Och, już dochodzi piąta – powiedziała. – Czas na mnie. I tak koleżanka poświęciła się zastępując mnie w pracy. I pożegnała się z obecnymi w separatce.

– Masz szczęście, chłopie – roześmiał się pułkownik, kiedy drzwi za piękną panią już się zamknęły. – Dla takiej opiekunki nawet ja, stary, nadstawiłbym swojego siwego łba. Ten, kto cię tak urządził, to na pewno zabójca Stojanowskiego.

– Już o tym rozmawialiśmy – wtrącił podporucznik Szymanek. – Dlaczego jednak zaryzykował drugi napad? Tego nie mogę zrozumieć. Przecież takie akcje na ulicy Wilczej, pod bokiem komendy MO, to ogromne ryzyko. Wystarczyło, żeby ktoś wychodził za Andrzejem z kawiarni i już byśmy mieli gościa w garści.

– Jednego jeszcze nie wiecie – wyjaśnił Ciesielski. – To nie Stojanowska telefonowała do mnie do komendy. Do niej także zadzwonił jakiś mężczyzna i podszywając się pode mnie poprosił o pilne spotkanie.

– Napad przygotowano drobiazgowo – powiedział podporucznik. – Wywiadowcy, którzy natychmiast badali sprawę na miejscu, stwierdzili, że żarówka zawsze oświetlająca bramę, była tego dnia wykręcona, tak żenię kontaktowała i nie paliła się.

– To na pewno nie Irena zorganizowała ten napad – dość porywczo powiedział porucznik. Właśnie ona nagłym ruchem ręki ocaliła mi życie.

– Uspokój się, głuptasie, nikt jej nie posądza – odpowiedział pułkownik. – Już to, że przyszła na spotkanie, uwalnia ją od wszelkich podejrzeń.

– Ale dlaczego napadli na Andrzeja? – nadal dziwił się podporucznik.

– Widocznie – wyjaśnił Niemiroch – przestępca uważa, że Ciesielski jest bardzo bliski wykrycia prawdy i należy się go pozbyć za wszelką cenę. Dlatego zdecydował się na tak niebezpieczną rozgrywkę. Na pewno ten człowiek, czy ci ludzie, bo to może być cała szajka, wszystko sobie dobrze skalkulowali. Z ich rachunku wynikało, że Zygmunt Stojanowski musi zniknąć z tego świata. Najprawdopodobniej chcieli mu w ten sposób zamknąć usta. Teraz z kolei uznali, że ze strony Andrzeja grozi im śmiertelne niebezpieczeństwo.

– Ale jakie? Przecież ja nic nie wiem.

– To prawda. Ale przestępca nie zna tej prawdy. Uważa, że jest o krok przed zdemaskowaniem. Musi się spieszyć. Sądzę nawet, że postara się poprawić to, co mu się nie udało za pierwszym razem. Dlatego, kiedy już opuścisz szpital, musisz bardzo na siebie uważać.

– Nie ma obawy – roześmiał się podporucznik – już ja się zajmę bezpieczeństwem mojego bezpośredniego przełożonego. Włos mu z głowy nie spadnie.

– W każdym razie nie należy lekceważyć możliwości ponownego zamachu na Andrzeja. Wracając jednak do śledztwa – ciągnął pułkownik – z postępowania przestępcy wynika, że nie zdając sobie sprawy z tego, odkryliśmy drogę do rozwiązania zagadki lub jesteśmy bardzo bliscy jej wykrycia. Tę prawdę mamy zapisaną w aktach ale przeszliśmy koło niej, nie zwracając na nią uwagi. Dlatego sądzę, że po wyjściu Andrzeja ze szpitala należy przede wszystkim bardzo dokładnie przeanalizować cały materiał śledztwa, a także przypomnieć sobie każdy szczegół – od pierwszego momentu, od kiedy milicja zjawiła się na miejscu zbrodni. To specjalnie dotyczy Andrzeja. Bandyta najbardziej jego się obawia i stara się nie tracić czasu. Przecież na Antka byłoby znacznie wygodniej dokonać napadu, bo mieszka na małej, zazwyczaj pustej uliczce Mokotowa. Tam napastnik ryzykowałby znacznie mniej, niż w centrum miasta, na Wilczej.

– Nic z tego nie rozumiem – stwierdził Ciesielski.

– Masz teraz dużo wolnego czasu. Głowa już cię chyba nie boli, więc niech „baska” pracuje. A po powrocie do Pałacu Mostowskich od razu bierz się do czytania akt sprawy. Od początku do końca i od końca do początku. Czytaj aż do znudzenia. Choćbyś już je znał na pamięć.

A także przypomnij sobie coś poza tym robił, z kim rozmawiałeś. Jakiś błahy, drobny element może być poszukiwanym przez nas kluczem.