– Bardzo logiczne. Nie ma miesiąca, żeby milicja nie nakryła takich złodziei materiałów budowlanych.
– Byłem wściekły na Zygmunta. Ten człowiek zawsze musiał wsadzać palce w cudze sprawy. Odburknąłem mu, żeby sobie poszedł do kierownika wytwórni betonu albo nawet do samego naczelnego dyrektora, ale mnie niech głowy nie zawraca bo mam ważniejsze sprawy, niż śledzenie tego, co się dzieje na cudzym podwórku. Tu taka wielka budowa. Setki ludzi. Trzeba każdego pilnować, żeby nie bumelował, a ten się czepia kilku worków cementu.
– A co na to Stojanowski?
– Powiedział, że pójdzie choćby do dyrektora, ale najpierw musi zebrać dowody, aby mieć czarno na białym.
– Zrobił to?
– Nie wiem. Wkrótce potem wyjechałem do Czechosłowacji. Gdy wróciłem, Stojanowski już nie żył.
Nie dowiadywał się pan w dyrekcji przedsiębiorstwa lub u kierownictwa betoniarni, czy stwierdzono u nich kradzież? Czy sądzi pan, że przypuszczenia Stojanowskiego odpowiadały prawdzie?
– Nie pytałem, nie wiem też, czy Zygmunt tam dotarł. W każdym razie jego przypuszczenia mogły być prawdziwe. Sam nieraz zachodziłem w głowę, skąd ci ludzie budujący szklarnie biorą cement, żelazo i szkło, już nie mówiąc o armaturach, które przecież jeszcze trudniej zdobyć, i których w ogóle prawie nie ma w sklepach branży budowlanej. A przecież ich budynki powstają prędzej niż niejedne nasze hale fabryczne wykonywane przez firmy państwowe, które zasadniczo nie powinny mieć trudności z zaopatrzeniem w materiały budowlane. O tej rozmowie z Zygmuntem przypomniałem sobie dopiero wczoraj wieczorem. Dzisiaj rano zatelefonowałem do Pałacu Mostowskich. Nie miałem więc czasu porozumieć się z kimkolwiek poza porucznikiem.
– To dobrze nawet – zgodził się porucznik – że nikt o tym nie wie. Jeżeli rzeczywiście inżynier Stojanowski był na drodze do wykrycia poważnych nadużyć i jego śmierć łączyła się z tą aferą, dla pańskiego osobistego bezpieczeństwa będzie lepiej, jeżeli nasza rozmowa pozostanie w tajemnicy. Naturalnie, aż do pewnego czasu. My swoimi kanałami sprawdzimy, czy podejrzenia Zygmunta Stojanowskiego miały uzasadnienie.
– Pan sądzi, że oni go mogli zabić?
– Skoro to nie są jakieś drobne kradzieże a duży, dobrze zorganizowany gang, ci ludzie w obawie przed wsypą nie zawahaliby się przed morderstwem.
– Duże kradzieże byłyby możliwe tylko za wiedzą i ze współudziałem kierownictwa wytwórni betonu. Znam dobrze inżyniera Wiernacika, który jest kierownikiem betoniarni. To bezwzględnie uczciwy człowiek.
– A inni? Także pan gotów ręczyć za ich uczciwość?
Janusz Adamczyk zawahał się. – Tam w ciągu ostatniego roku sporo osób się zmieniło. Praca w wytwórni betonu nie jest specjalnie ciekawa. Inżynierowie, zwłaszcza młodzi, mający pewne ambicje, szybko stamtąd uciekają do innej roboty. Choćby do nas. Ale znam tam także kilku techników, ludzi już starszych. Pracują w wytwórni od lat. Nie sądzę, aby poszli na tego rodzaju śliskie interesy.
– Widzi pan, inżynierze – roześmiał się porucznik – każdy przestępczy związek uważa, że udało mu się wypracować doskonałe metody kradzieży. Że nikt nigdy ich nie złapie. Zwykle zaczyna się to od drobnych ilości kradzionych towarów, później, w miarę rozrastania się gangu i przyzwyczajenia się jego członków do łatwych i szybkich zarobków, apetyty gwałtownie rosną. Tak było z wszystkimi wielkimi przestępstwami gospodarczymi, że wspomnę afery mięsne, gang włókienniczy czy słynną aferę rtęciową. Kierownik betoniarni może być kryształowo uczciwym człowiekiem, a gang będzie działał poza jego plecami. Wystarczy, że zmowa obejmie tych, którzy dozują cement, portierów i kierowców. Dokumentacja pozostanie bez zarzutu. Inżynier Wiernacik przecięż nie stoi stale przy betoniarce i nie sprawdza, czy nie wlano więcej wody lub dano więcej piasku niż tego wymaga norma. A uzyskane w ten sposób nadwyżki spokojnie wyjeżdżają za bramę.
– Wyrywkowo sprawdza się jakość betonu.
– Przypuszczam, że takie próby robione w warunkach wytwórni polowej nie są zbyt dokładne. A poza tym członkiem gangu może być także ten, kto tych prób dokonuje.
– No, może. Nie wiem – przyznał szczerze inżynier Adamczyk. – Przypomniałem sobie pewną rozmowę z Zygmuntem Stojanowskim i możliwie najdokładniej powtórzyłem ją panu porucznikowi. Reszta zależy od was.
– Ależ, ja jestem naprawdę bardzo zobowiązany za te informacje! I uważamy naszą rozmowę za ściśle poufną, prawda?
Po powrocie z budowy Trasy Toruńskiej porucznik Ciesielski natychmiast zameldował się u pułkownika Niemirocha. „Stary” uważnie wysłuchał oficera.
– Tyle razy byliśmy na fałszywym tropie – powiedział – może w końcu trafiliśmy na dobry? To może być ten tak długo poszukiwany przez nas motyw zbrodni. Porozum się z majorem Liskiewiczem, który kieruje wydziałem przestępstw gospodarczych. On się w tym orientuje znacznie lepiej od nas. Niech to sprawdzą.
Major Liskiewicz bez zdziwienia przyjął do wiadomości relacje porucznika. – Zdajemy sobie sprawę – powiedział – że ciągle jeszcze istnieje poważny przeciek materiałów budowlanych z przedsiębiorstw państwowych do rąk prywatnych. Przeciek oczywiście całkowicie nielegalny. Walczymy z tym, mamy niezłe rezultaty, ale nikt nigdy nie zlikwidował spekulacji zarządzeniami i represjami. Tylko rzucenie odpowiedniej ilości towaru likwiduje czarny rynek. A w tej chwili, przy tak napiętych planach budownictwa, państwo nie jest w stanie rzucić odpowiedniej ilości cementu na wolny rynek…
– Właśnie. Orientujemy się dobrze także w budownictwie szklarni i prywatnych willi. Wiemy, że istnieje cały czarny rynek handlu materiałami budowlanymi. Czerpie on swoją masę towarową także i z kradzieży. Co do szklarni, to zużywa się na nie stosunkowo niewiele cementu. Jedynie na fundamenty i podłogi. Tam głównym problemem jest żelazo płaskie, kątowniki i armatury. To budownictwo zresztą jest popierane i pewne ilości materiałów budowlanych ci ludzie zakupują legalnie. Czy to im starcza? Wykupują cement ze spółdzielni „Samopomocy Chłopskiej” przez podstawione osoby. Często wraz z Inspekcją Handlową prowadzimy kontrolę tych prywatnych budów. Urządzamy obławy na drogach. Nie zlikwidowaliśmy wszystkich kradzieży, ale poważnie ograniczyliśmy ich rozmiary. Co do wytwórni betonu na budowie Trasy Toruńskiej to obserwowaliśmy ten zakład. Bez rezultatu. A wiecie, poruczniku, jaka jest przyczyna naszego niepowodzenia?
– Nie.
– Worki, po prostu worki.
– Jak to worki? – zdziwił się porucznik
– Żeby ukraść cement, trzeba go w czymś wywieźć za bramę wytwórni.
– Przecież cement jest pakowany w worki po pięćdziesiąt kilogramów. Papierowe lub plastykowe.
– W takiej formie dostarcza się go do różnych budów prowadzonych tradycyjnym systemem. Co innego przy wielkich budowach przemysłowych. Tam cement przywozi się prosto z cementowni w wielkich cysternach. Luzem. Ten trafia albo do specjalnych silosów albo od razu do betoniarek. A produkt pracy betoniarek jest wywożony na budowę w samochodach wywrotkach. Tak więc złodziej może rzeczywiście przez fałszowanie norm produkcyjnych spowodować pewne nadwyżki cementu w betoniarni. Ale jak go wywiezie?
– W cysternie, która ten cement przywiozła.
– Prywatny nabywca raczej nie kupi cementu luzem. Potrzebuje zazwyczaj kilku lub kilkunastu worków. A cysterna przewozi bodaj dwanaście ton. Ilość wystarczająca na budowę średniej kamienicy, nie zaś willi czy szklarni. Poza tym te cysterny są bardzo charakterystycznymi samochodami specjalnymi. Zbyt łatwo wpadają w oko, aby prywatny nabywca kradzionego cementu ryzykował wjazd cysterny na swoją parcelę. Jak wskazuje nasza praktyka, kradziony cement wozi się najczęściej w nysach lub nawet w bagażnikach samochodów osobowych. Kontrola ciężarówek ostatnio jest szczegółowa i bardzo zaostrzona.